Paweł Janas: Podałem się do dymisji

Jako pierwszy z biało-czerwonych wystąpił w finałach mistrzostw świata zarówno w roli piłkarza jak i selekcjonera naszej reprezentacji. Mundialowe starty dzieliło niemal ćwierć wieku, ale nie tylko z tego powodu Paweł Janas ma zupełnie różne wspomnienia z obu turniejów.

Adam GODLEWSKI: Czym teraz pan się zajmuje?

Paweł JANAS: – Pracuję w Komisji Kształcenia Trenerów PZPN, wizytuję kursy, pomagam w edukacji młodych szkoleniowców. Od dwóch lat uczestniczę także w projekcie „Piłkarska przyszłość z Lotosem”, który fajnie się rozwija, wyszedł już poza granice województwa pomorskiego, gdzie jest już 16 naszych ośrodków. Trenujemy dzieciaki w sposób nowoczesny, z pełnym wglądem rodziców w proces szkoleniowy. I z dużym odzewem ze strony większych klubów, które mocno interesują się naszymi wychowankami.

 Jak wspomina pan mundial w Hiszpanii?

Paweł JANAS: – To były najlepsze momenty mojej piłkarskiej kariery, zajęliśmy przecież trzecie miejsce na świecie, za które dostaliśmy… srebrne medale. Za pierwsze miejsce wręczano złote, za drugie pozłacane, a za czwarte – brązowe. Kolor i nazwa są oczywiście nieważne. Liczy się tylko, że miałem przyjemność uczestniczyć w turnieju o mistrzostwo świata, w którym reprezentacja Polski grała do końca.

 Wynik biało-czerwonych na Espana’82 mógł być jeszcze lepszy?

Paweł JANAS: – Z perspektywy czasu można wyciągnąć i taki wniosek, ale jeśli mam być szczery, to nigdy nie wybrzydzałem. W Polsce obowiązywał stan wojenny, graliśmy sparingi tylko z zespołami klubowymi. Na dodatek przygotowania odbywały się głównie w kraju, bo władze bały się, że ktoś z drużyny nie wróci z zagranicznego zgrupowania. Biorąc to wszystko pod uwagę, byliśmy bardzo zadowoleni z tego, co udało się osiągnąć w Hiszpanii.

Początek nie był obiecujący.

Paweł JANAS: – Może i nie był, ale nie przegraliśmy meczu, co okazało się najważniejsze. Pamiętajmy z kim graliśmy, a przecież z naszej grupy wyszedł późniejszy mistrz świata i trzeci zespół. Fakt, po drugim meczu z Kamerunem zrobiła się nerwówka, za naszymi plecami wzywano już z Polski czartery, by szybko zorganizować powrót. Sprawiliśmy jednak psikusa, wygraliśmy wysoko z Peru, a później wszystko potoczyło się już bardzo fajnie. Wyszliśmy też z drugiej grupy, do półfinału, co oznaczało, że rozegramy w mundialu 7 meczów. Ostatecznie spędziliśmy w Hiszpanii ponad miesiąc, którego nie sposób wspominać inaczej niż bardzo miło.

Nawet jeśli organizacja waszego pobytu nie miała wiele wspólnego z profesjonalizmem?

Paweł JANAS: – Byliśmy – jako kraj i federacja – na takim etapie rozwoju, a nie innym, więc nie ma nawet sensu porównywać do obecnych czasów. Wtedy nie było w polskim futbolu takich pieniędzy jak dziś, żeby zgrupowania odbywały się w dobrych hotelach, a zawodnikom nie brakowało tylko ptasiego mleka. Działacze też dopiero się uczyli. Włosi przed półfinałem mieli komfort, a naszym pobytem w Hiszpanii zarządzał… przypadek. Kiedy przypuszczano, że nie wyjdziemy z grupy, zrezygnowano dla oszczędności z zarezerwowanych wcześniej hoteli. Gdy jednak okazało się, że nie odpadliśmy, dobre miejscówki były już zajęte. Przypadły nam pod Barceloną noclegi bez klimatyzacji. Pamiętam dokładnie, że lato było naprawdę bardzo gorące. Nocami nie można było spać. Wychodziliśmy na balkony, albo moczyliśmy prześcieradła w zimnej wodzie, wykręcaliśmy, i okrywaliśmy się schłodzonymi w ten sposób.

Andrzej Iwan napisał we wspomnieniach, że przebalował cały mundial. Ogólnie było tak wesoło w ekipie?

Paweł JANAS: – Andrzej szybko złapał kontuzję i nie grał, ale zdecydowana większość drużyny podchodziła do mistrzostw profesjonalnie. Gdyby było inaczej, to biorąc pod uwagę, że musieliśmy trenować i regenerować się w gorszych warunkach, nie doszlibyśmy aż do półfinału. Poza tym każdy z nas liczył, że dzięki promocji w mundialu będzie mógł wyjechać na zachód i pograć za dobre pieniądze na koniec kariery. Nie zapominajmy, że w tamtych czasach piłkarze dostawali zgodę na wyjazd dopiero po skończeniu 30 lat. O wiele większe szanse na transfery mieli napastnicy i pomocy, ale po Espana’82 obaj z Władkiem Żmudą też zapracowaliśmy na zagraniczne transfery.

 Trudno się dziwić, że środkowi obrońcy zwrócili na siebie uwagę, skoro w 7 meczach straciliśmy zaledwie 5 goli.

Paweł JANAS: – Od początku turnieju mieliśmy świadomość, że jesteśmy obserwowani, choć Władek już przed mistrzostwami wiedział, że nie zostanie w kraju. W mojej sprawie też zresztą rozmawiano ze związkiem i Centralnym Ośrodkiem Sportu, który przeprowadzał wtedy transfery. Ale aby dostać dobre kontrakty, trzeba było potwierdzić klasę na mistrzostwach. Motywacji więc nam nie brakowało. Tak naprawdę pretensje mogliśmy mieć do siebie jedynie o półfinał z Włochami. Za kartki wypadł wtedy Zbyszek Boniek, a pierwszą bramkę straciliśmy przez niefrasobliwość, jaka nie zdarzyła się nam wcześniej na tym turnieju. Z ręką na sercu przyznaję się, że brałem w tym udział, że Paolo Rossi otworzył wynik. O drugiego gola już się nie obwiniam, bo skoro zamierzaliśmy wyrównać, trzeba było się otworzyć.

Medale za trzecie miejsce rozdał wam Żmuda. To była demonstracja polityczna ze strony władz światowej federacji?

Paweł JANAS: – Pamiętam, że prezydent FIFA sprawił nam wtedy ogromną przykrość. Zamiast udekorować każdego po sukcesie, zostawił naszemu kapitanowi tacę. Medale były bez tasiemek i w otwieranych pudełeczkach, tak malutkich jak na spinki do koszuli. Władek przeszedł wzdłuż ustawionej drużyny i każdy brał swoje trofeum. Dobrze, że nikomu nie wpadło do głowy, żeby zażartować i wziąć dwa, bo ostatni w kolejce nic by już nie dostał. Niezależnie jednak od tego jaki jest niepozorny, kiedy zgubił mi się w domu, byłem mocno niepocieszony. Bo naprawdę z dużym sentymentem podchodzę do tego medalu. Na szczęście córka robiąc porządki odnalazła moją hiszpańską nagrodę, najważniejszą w karierze.

Mecz z Francją nie stanowił wcale dla polskiej ekipy końca emocji.

Paweł JANAS: – No nie, z Alicante pojechaliśmy najpierw do Madrytu na finał, Mieliśmy obejrzeć go na żywo ze stadionu. Na miejscu okazało się jednak, że bilety, które miały być dla nas zarezerwowane, zdematerializowały się. Zatem finał obejrzeliśmy w telewizji. Na drugi dzień, po starcie okazało się, że w samolocie nie chowa się podwozie. Ponowne lądowanie w Madrycie było dramatycznym przeżyciem, piana na pasach, straże pożarne wzdłuż pasa… Nerwy, jakich nie przeżyliśmy w żadnym z siedmiu meczów turnieju.

Na szczęście nic się nie stało, a z kraju wezwano inny samolot. Zanim jednak przyleciał, na lotnisku mocno odreagowaliśmy. Nie wszyscy pili piwo, zresztą po strachu w powietrzu nie było już nad tym żadnej kontroli. Więc nocą, gdy przylecieliśmy do Warszawy, podczas powitania z tłumem kibiców nie byliśmy najświeżsi. Tyle że nie dane nam było po wielu tygodniach rozłąki wrócić do żon i rodzin, tylko udaliśmy się jeszcze do hotelu Victoria, bo następnego dnia zaplanowano spotkanie z generałem Jaruzelskim. Trwało kwadrans, ale musieliśmy być na nim wszyscy. Takie były czasy…

 Drugi mundial zaliczył pan jako selekcjoner. Na który było trudniej się zakwalifikować – na Espana’82, czy Weltmeisterschaft 2006?

Paweł JANAS: – Nie sposób porównać, za pierwszym razem byłem przecież zawodnikiem, a czasy w Polsce były naprawdę ciężkie. Jako trener też jednak łatwej grupy nie miałem, były przecież trzy zespoły z Wysp Brytyjskich, z wieloma piłkarzami z Premier League, do tego Austria, więc nie można było liczyć na spacerek. A mimo to wygraliśmy aż 10 z 12 meczów, i przed ostatnim spotkaniem z Anglią byliśmy już pewni awansu. A gospodarze jeszcze nie!

Dobre eliminacje, w których przegraliście tylko z Anglią (dwukrotnie po 1:2), rozbudziły apetyty…

Paweł JANAS: – …które zostały w Niemczech szybko przycięte. Kluczowy był pierwszy mecz z Ekwadorem, z którym pół roku wcześniej wygraliśmy gładko w Hiszpanii. Najsmutniejsze było to, że pierwszego gola straciliśmy tak, jak ten rywal zwykle strzelał w eliminacjach.

Edek Klejndinst latał na obserwacje i uczulał, że po wrzucie z autu jest przerzut na drugi słupek. Pokazywał i tłumaczył to zawodnikom do znudzenia, ale i tak na nic… To bolało, naprawdę. I w zasadzie było już po krzyku. Później z Niemcami przegraliśmy tylko 0:1, po golu w doliczonym czasie, ale nawet remis nic by nam nie dał, oprócz oczywiście satysfakcji.

Zanim doszło do meczów, zaskoczył pan powołaniami…

Paweł JANAS: – …a raczej ich brakiem dla Jurka Dudka i Tomka Frankowskiego. Bo rozumiem, że o tym mówimy? Proszę zauważyć, że po mistrzostwach, już u selekcjonera zza granicy, ci zawodnicy także wiele już nie pograli. Czyli ja się pomyliłem, a Leo Beenhakker już nie? Dopóki w Liverpoolu był Gerard Houllier, który pamiętał mnie z gry we Francji, miałem z trenerem The Reds dobry kontakt w kwestiach związanych z Jurkiem. Gdy zmienił go Rafa Benitez i sprowadził Pepe Reinę, miałem z Hiszpanem tylko jedną rozmowę, która trwała z 15 sekund. Poprosiłem, żeby pamiętał o Jurku przynajmniej w meczach pucharowych w Anglii, aby miał jakikolwiek rytm meczowy. Benitez stwierdził, że ja odpowiadam za wyniki reprezentacji Polski, on za rezultaty Liverpoolu, i zakończył dyskusję. Dudek przestał grać i nie było podstaw, by dostał powołanie.

Przecież nie pomyliłem się co do Artura Boruca, który dopiero w zeszłym roku pożegnał się z reprezentacją. Łukasz Fabiański występuje w kadrze do dziś, zaś Tomka Kuszczaka, mimo że nie zagrał w Niemczech ani minuty, Alex Ferguson wziął zaraz po turnieju do Manchesteru United. Grupa bramkarzy była więc bardzo dobrze dobrana, historia przyznała mi rację. Choć jeśli mam być szczery, to sądziłem, że Kuszczak zrobi większą karierę. Miałem wówczas dylemat: na trzeciego zabrać Dudka lub Fabiana. Zdecydowałem, że lepiej, aby młody oswoił się z atmosferą dużego turnieju, bo z tego będzie większa korzyść dla polskiego futbolu na przyszłość.

 Frankowski wiele dał zespołowi w eliminacjach.

Paweł JANAS: – Nigdy tego nie negowałem. Po przeprowadzce z Hiszpanii do Anglii nie grał jednak wcale w lidze. Dlatego przed meczem kontrolnym z Wyspami Owczymi powiedziałem mu, że niezależnie od tego jak będzie wyglądał, rozegra pełne 90 minut. Aby mógł się odblokować, ponieważ wtedy nie strzelał goli nawet na treningach, co wcześniej nigdy mu się nie zdarzało. Tyle że w 15. minucie złapał kontuzję. A może tylko zgłosił, a nie wytrzymał psychicznie. Na tej podstawie oceniłem, że nie pomógłby nam na mistrzostwach. To zresztą nie jest tak, że wszystko przyszło mi łatwo i w jednej chwili. Myślałem nad powołaniami bardzo długo.

Ostatecznie decyzje podjąłem sam, bez asystentów. Nie mogłem jednak poinformować o tym piłkarzy osobiście, a powinienem i chciałem. PZPN miał podpisaną umowę z Polsatem, że skład kadry zostanie ogłoszony podczas programu na żywo. Prezes Listkiewicz przestrzegł mnie, że jeśli cokolwiek wyszłoby wcześniej, możemy nie otrzymać wszystkich pieniędzy z tytułu kontraktu. Zostałem więc zblokowany, i przez to wyszło nieelegancko, ale nie z mojej winy. Naprawdę nie mogłem zadzwonić do zawodników.

Mistrzostwa zbiegły się w czasie z rozkwitem w Polsce prasy bulwarowej…

Paweł JANAS: – …co mocno odczuwałem już w półroczu poprzedzającym mundial. Gdy tylko szedłem do jakiejś restauracji, na drugi dzień pojawiały się zdjęcia, co piję. Robiono mi fotki nawet na podwórku, a potem czyniono zarzuty, że nie biorę udziału w każdej konferencji prasowej. Dlatego cieszę się, że dziś Adam Nawałka ma to o wiele lepiej poukładane i jasno sprecyzowane obowiązki medialne. Prezes Listkiewicz prosił mnie zawsze, żebym poszedł do tej telewizji, do następnej, i jeszcze do jednej, gdyż to reklama dla związku i łatwiej będzie o sponsorów. Chodziłem więc, choć nie widziałem sensu w powtarzaniu wszędzie tego samego.

Za to już na konferencję po meczu z Niemcami wysłał pan kucharza.

Paweł JANAS: – Po pierwsze, proszę zauważyć, że Tomek Leśniak pracuje z reprezentacją do dziś. Po drugie – jego poprzednik Robert Sowa uczestniczył w konferencjach prasowych, i nikomu to nie przeszkadzało. A po trzecie – udział Tomka w spotkaniu z mediami nie był moim pomysłem. Powiedziałem tylko, że skoro uczestniczyłem w konferencji pomeczowej, a potem wychodząc do autobusu przez zonę pełną polskich dziennikarzy z każdym, kto chciał, pogadałem, to nie ma sensu, żebym po raptem 8 godzinach jeszcze raz powtarzał to, co już powiedziałem. I poprosiłem rzecznika prasowego, aby na konferencję zabrał przede wszystkim zawodników.

Dla urozmaicenia zaproszono także kucharza, z czego zrobiła się wielka afera. Tymczasem ja nie tylko nie uciekałem przed niczym, ani przed nikim, a jedynie chciałem spokojnie pogadać z prezesem Listkiewiczem oraz jego zastępcą Henrykiem Apostelem. Powiedziałem im: „Po spotkaniu z Kostaryką odejdę, bo nie ma sensu zmieniać trenera na jeden mecz. Rezygnuję, a wy szukajcie już nowego selekcjonera”.

Poprosili wtedy, abym publicznie jeszcze nie mówił, że złożyłem dymisję. Bo potrzebują czasu na znalezienie następcy. Dla dobra sprawy, przystałem na to, ale jak się okazało, był to mój poważny błąd. Rozpoczęła się nagonka, że kurczowo trzymam się posady! Nie prostowałem tego na bieżąco, zgodnie z umową. Dostałem bilety od Listkiewicza na ćwierćfinały, półfinały oraz finał. Uznałem, że mam obowiązek zrobić z tych spotkań obserwacje. Bodajże w przeddzień finału dowiedziałem się jednak, że prezes PZPN wraz z ministrem sportu Tomaszem Lipcem zwolnili mnie. Wyszło więc słabo, że niby nie podałem się do dymisji. Tymczasem naprawdę nie czekałem aż dostanę zwolnienie.

 Całe eliminacje grał pan w ustawieniu 4-4-2, a tuż przed turniejem w Niemczech zmienił pan wyjściowy schemat na 4-5-1. To także mogło mieć wpływ na niepowodzenie w turnieju?

Paweł JANAS: – System trzeba dobierać do ludzi, których ma się do dyspozycji. Chciałem podporządkować grę ofensywną pod Maćka Żurawskiego, który w Celticu Glasgow grał wiosną wyśmienicie. Dlatego przemodelowaliśmy ustawienie na 4-3-3, albo w zależności od fazy akcji na 4-5-1. Niestety, okazało się, że Żuraw miał wtedy problemy prywatne, i pewnie także dlatego nie dał drużynie tyle, ile się spodziewałem.

Cóż, takie życie… Z perspektywy czasu żałuję tylko tej nagonki dziennikarskiej, której padłem ofiarą. Z kibicami nie mam żadnych problemów. Zwłaszcza po dwóch przegranych eliminacjach zaczęli doceniać, że w 2006 w ogóle pojechaliśmy na mundial. Jestem zaskoczony, jak wielu mnie rozpoznaje, i jak miłe są z nimi spotkania.

Zazdrości pan Adamowi Nawałce, że ma znacznie ciekawszą generację piłkarzy i nieporównywalnie lepsze warunki do pracy?

Paweł JANAS: – Absolutnie nie! Cieszę się, że Adam potrafi to wykorzystywać, a drużyna liczy się w Europie. Mówimy przecież o reprezentacji Polski! Z radością jeżdżę na wszystkie mecze, na które mogę. A w telewizji też oglądam je z przyjemnością.

Na co Nawałka będzie musiał zwrócić szczególną uwagę podczas mundialu w Rosji?

Paweł JANAS: – Na pierwszy mecz, którego absolutnie nie wolno przegrać. Tak jakoś w obecnym wieku układają się losowania, że w drugim meczu trafiamy na najsilniejszego przeciwnika w grupie. Więc jeśli zacznie się źle, w drugim można poprawić na… jeszcze gorzej, a z trzema punktami na koncie trudno liczyć na wyjście z grupy. Podchodzę spokojnie do oceny naszych szans w Rosji. Trzymam kciuki przede wszystkim za to, żeby podstawowi piłkarze byli zdrowi i by regularnie grali w klubach. Bo nie mamy plejady super zawodników. Jeśli jednak wspomniane warunki zostaną spełnione, powinniśmy spokojnie wyjść z grupy. Bo mamy fajny zespół. A i potem trzeba będzie unikać… pompowania balonika