Pech nie chce opuścić Ćwielonga

To pierwszy taki okres, odkąd gram w piłkę. Zawsze byłem zdrowy, przytrafiały mi się jakieś drobne naciągnięcia, ale nigdy nie pauzowałem dłużej niż tydzień. Teraz muszę się zmierzyć z nową dla mnie sytuacją. Już rozumiem, jak to jest, gdy ktoś ma zerwane więzadła krzyżowe, wraca po wielomiesięcznej przerwie, mija tydzień i zrywa je z powrotem. To coś strasznie niefajnego dla każdego sportowca – mówi nam Piotr Ćwielong.

Czekając na rezonans

Pomocnik GKS-u Tychy w środę po raz pierwszy znalazł się w kadrze na mecz o ligowe punkty. W Bielsku-Białej (1:1 z Podbeskidziem) trener Ryszard Tarasiewicz desygnował go na murawę w 68 minucie za Łukasza Matusiaka. Minął dokładnie kwadrans, a Ćwielonga zastąpić musiał młodzieżowiec Paweł Kaczmarczyk. „Pepe” doznał urazu łydki.

– W piątek mam rezonans i podejrzewam, że już wieczorem otrzymam dokładny opis. Będę wiedział, co się stało. Podejrzewam jednak, że nie jest dobrze. Wykonywałem sprint i czułem, że coś pękło. Nie wiem, czy to dla mnie koniec sezonu. Jeśli będzie to naderwanie, to myślę, że przerwa wyniesie jakiś miesiąc, może trzy tygodnie… Wtedy na ostatnie mecze rundy bym zdążył. Jeśli okaże się, że uraz jest groźniejszy, nie będę mógł na to liczyć – przyznaje 32-latek, który może mówić o wielkim pechu.

Jesienią był podstawowym zawodnikiem GKS-u, pełniąc – zgodnie z przedsezonowymi oczekiwaniami – rolę jednego z jego liderów, strzelając cztery gole i notując cztery asysty. Jego problemy zaczęły się zimą. Podczas okresu roztrenowania doznał kontuzji ścięgna Achillesa, w które wdał się stan zapalny.

Wrócił za wcześnie?

W okresie przygotowawczym próbował kilkukrotnie wracać do zajęć, grać w sparingach, ale ból wciąż doskwierał. Wydawało się, że z kłopotami zdrowotnymi uporał się w trzecim tygodniu marca. Zagrał w sparingu z rezerwami Górnika Zabrze, miał już znaleźć się w „osiemnastce” na domowy mecz ze Stomilem Olsztyn. Wtedy z kolei… naderwał mięsień płaszczkowaty prawej łydki. Wrócił w środę na Podbeskidzie i uraz łydki się odnowił.

– Leczyłem tę łydkę przez trzy tygodnie i wydawało się, ze wszystko jest już w porządku. Może wróciłem za wcześnie? Po fakcie każdy jest mądrzejszy. Nie wiem, z czego to wynika. Z właściwym prowadzeniem się nie mam problemów. Nawet gdy przez trzy miesiące nie mogłem trenować na pełnych obrotach, to raczej chudłem niż przybierałem na wadze. Na to nigdy bym sobie nie pozwolił. Pech i tyle. Bardzo chciałem pomóc drużynie. Wyniki się poprawiły, atmosfera również jest lepsza. Wypatrywałem więc swojego powrotu. Wygraliśmy już trzy mecze, teraz dołożyliśmy dwa remisy, to napawa optymizmem. W odróżnieniu od stanu mojej łydki. Mówiąc szczerze, nie nastawiam się, że będzie dobrze – nie kryje „Pepe”.