Z Lamusa. Pierzyna – ich cały majątek

Rozwijający się w tym okresie sport znalazł tu bardzo podatny grunt. Szybko rosnące ośrodki przemysłowe wymagały większej ilości siły roboczej. Rzesze robotników, którzy znajdowali w nich pracę, utożsamiały się z nowym miejscem pracy i zamieszkania. Powstawały kluby sportowe, które stawały się naturalnym reprezentantem poszczególnych miast, gmin i dzielnic – integrując przy okazji różne środowiska, zyskując liczne grono sympatyków i kibiców, dla których dopingowanie „swoich” stanowiło odskocznię od obowiązków związanych z wyczerpującą pracą zawodową. Sport rozkwitał, a popularność np. piłki nożnej była ogromna. Zdarzało się, że mecze zespołów A-klasowych (wówczas drugi szczebel rozgrywek) oglądały nawet tysiące widzów.

Iskra i inne zarzewia

Nie inaczej było w Hucie Laura (Laurahuette) – Siemianowicach, które w 1927 roku stają się Siemianowicami Śląskimi. Spośród kilku klubów piłkarskich największe osiągnięcia notowała Iskra, która w 1923 roku – jako mistrz Śląska – reprezentowała okręg w finałach mistrzostw Polski. Ciekawostką, do dziś nie do końca wyjaśnioną, jest fakt weryfikacji przez Wydział Gier i Dyscypliny PZPN meczów Iskry w rozgrywkach finałowych jako walkowery dla przeciwników. Czy faktycznie podjęto ją wyłącznie „…z powodu wystawienia graczy niezgłoszonych…”, czy może była inna przyczyna? W tym „złotym” dla rozwoju sportu okresie Siemianowice stały się zarzewiem sportu w regionie: posiadały dobre zespoły rywalizujące z drużynami silnego okręgu śląskiego w piłce nożnej, ręcznej (11-osobowej), ale również w zapomnianej już dziś piłce… rowerowej. Dobrze rozwijały się również dyscypliny sportów indywidualnych: lekkoatletyka, pływanie, skoki do wody, a także ciężka atletyka (zapasy i podnoszenie ciężarów).

„Vereiny” i „mannschafty”

Historia śląskich sportowców nie różni się od historii zwykłych mieszkańców śląskich miast. , Z układu granic na mapie wynikało, że muszą być albo Polakami, albo Niemcami; tymczasem tak naprawdę najbardziej czuli się… po prostu Ślązakami. W czasach, gdy cały Śląsk był jeszcze niemiecki, swój ukochany sport uprawiali w „vereinach” i „mannschaftach”. Podobnie rzecz się miała podczas II wojny światowej: swoje sportowe pasje rozwijać mogli wyłącznie pod niemieckimi szyldami. Po wojennej zawierusze jakikolwiek dowód na to niemal z automatu przez nowe – również totalitarne, choć pod innym symbolem i flagą – władze zostawał uznany za kolaborację z wrogiem. Niechęć czy pogarda były najmniejszym wyrazem sankcji; w wielu przypadkach śląskich sportowców spotykały fizyczne represje. A przecież byli wśród siemianowickich sportowców tacy, którzy w okresie dwudziestolecia międzywojennego szczycili się tytułami mistrzów Polski, bili rekordy naszego kraju, reprezentowali go też na igrzyskach olimpijskich czy mistrzostwach świata…

Między słupkami na mistrzostwach świata

Skomplikowane losy sportowców śląskich – i generalnie mieszkańców regionu – doskonale obrazuje historia życia Rudolfa Ziai. W latach 30. na co dzień reprezentował barwy siemianowickiej drużyny PZP (Polski Związek Pracowników), strzegąc jej bramki w rozgrywkach 11-osobowej wersję piłki ręcznej (jedynej znanej w tym okresie). Był zresztą jednym z najlepszych przedwojennych zawodników na tej pozycji w kraju, dzięki czemu wielokrotnie reprezentował Polskę na arenie międzynarodowej. Był na przykład podstawowym bramkarzem reprezentacji biało-czerwonych, biorącej udział w pierwszych mistrzostwach świata, rozgrywanych w Berlinie w 1938 roku (ciekawostką jest fakt, że zmiennikiem Ziai był również siemianowiczan, Paweł Sorembik). Po meczach ze Szwajcarią (2:9), Hiszpanią (12:5) i Czechosłowacją (10:12), nasza reprezentacja zajęła w turnieju berlińskim 7 miejsce.

Z huty w głąb ZSRR

W czasie wojny – jak wielu Ślązaków – Ziaja został powołany do armii niemieckiej i zginął na froncie wschodnim. Po zakończeniu działań wojennych, w 1945 roku, w mieszkaniu jego żony i syna Sebastiana w Siemianowicach pojawia się polski oficer, dając im 20 minut na opuszczenie rodzinnego domu. Matce – znamy tę historię z opowieści wspomnianego syna – udało się ukradkiem wyrzucić przez okno… pierzynę, która stała się jedynym ocalonym dobytkiem.

Pan Sebastian do dziś wspomina ten moment, kiedy – jako kilkuletni chłopiec – ze łzami w oczach opuszczał dom na ulicy Powstańców, nie mogąc zabrać choćby jednej zabawki. O tym, w jakich warunkach przyszło mieszkać rodzinie przedwojennego reprezentanta Polski w kolejnych miesiącach i latach, nawet opowiadać nie chce… Represje dotknęły nie tylko ich. Ojciec Rudolfa Ziai został przez służby zabrany wprost ze zmiany w trakcie pracy w hucie i osadzony w więzieniu. Stamtąd został wywieziony w głąb ZSRR, skąd już nigdy nie powrócił. Rodzina Ziajów – paropokoleniowa – w pierwszych latach powojennych przetrwała więc tylko dzięki temu, że trzymała się razem, a utrzymywana była z pracy rąk kobiet.

Sportowe przyciąganie

Nie zmieniło się tylko jedno: synowi pana Rudolfa do dziś pozostało zainteresowanie sportem. I… przywiązanie do regionu oraz rodzinnego miasta. Choć mógł w przeszłości wyjechać na stałe do Niemiec, tylko na Śląsku – w swej małej ojczyźnie o nazwie Siemianowice – czuje się u siebie. Swoją drogą zaś – jest przykładem na to, że sportowe rodziny… przyciągają się w szczególny sposób. Jego małżonką została bowiem Krystyna Drzymała – córka najlepszego siemianowickiego futbolisty okresu przedwojennego. W latach 1930-1933 przez cztery sezony grał w zespole Czarnych Lwów, zaliczając przeszło 100 spotkań w barwach ówczesnego pierwszoligowca. Ale to już temat na zupełnie inną historię…

 

Jan Komander

 

Na zdjęciu: Przedwojenni siemanowiccy reprezentanci Polski w szczypiorniaku: Paweł Sorembik (z lewej) i bohater opowieści, Rudolf Ziaja.