Piłka ręczna. Jeszcze daleka droga

Efektowne zwycięstwo z Litwą wlało w serca biało-czerwonych sporo optymizmu, ale też utwierdziło w przekonaniu, że czeka je jeszcze sporo pracy.

Przemodelowana i odmłodzona reprezentacja Polski z przytupem rozpoczęła eliminacje przyszłorocznych mistrzostw Europy, które rozegrane zostaną w Słowenii, Macedonii Północnej i Czarnogórze.

Płaczek w wielkiej formie

Wygraną 36:22 można określić jako deklasację, jednak niczego innego nie mogliśmy się spodziewać. Litwa zawsze leżała naszym reprezentantkom, zwykle ogrywały ją wysoko i nie inaczej było w środę w Opolu. 14 bramek różnicy mówi samo za siebie, daje powody do radości, ale czy również do przesadnego optymizmu?

Nie, bo rywal nie był miarodajny i specjalnie nie zagroził biało-czerwonym. Co prawda między 37 a 42 minutą doszedł je na 6 trafień, ale był to efekt dekoncentracji i zmiany między słupkami. W pierwszej połowie strzegła jej Adrianna Płaczek i czyniła to bardzo dobrze. Większość interwencji, w beznadziejnych wydawałoby się sytuacjach, znamionowała wysoką formę, a obrony rzutów karnych można by się było od niej uczyć. Wysokie (22:12) prowadzenie do przerwy pozwoliło na eksperymenty i do bramki weszła Weronika Gawlik.

Zmiana powrotna

Trudno powiedzieć, co było powodem, ale nie był to udany występ zawodniczki Perły Lublin. Można było odnieść wrażenie, że Gawlik nie jest w pełni skoncentrowana, bo większość piłek wpadało do jej siatki. Bramkarka ta w niczym nie przypominała jednej z bohaterek niedawnej „świętej wojny” z Zagłębiem Lubin. Widząc, że nie ma najlepszego dnia, trener Arne Senstad z powrotem postawił na Płaczek. 28-latka z francuskiego Nantes potwierdziła, że należy jej się bluza z numerem 1.

Nic dziwnego, że po końcowej syrenie – przy owacji dwutysięcznej publiczności – odebrała nagrodę MVP. – To zasługa całego zespołu, który bardzo dobrze spisywał się w defensywie – powiedziała słynąca ze skromności zawodniczka, odsłaniając nieco kulisy taktyki na to spotkanie, choć była ona nad wyraz czytelna.



– Miałyśmy twardo grać w defensywie, wyprowadzać kontrataki i zdobywać bramki z łatwych pozycji – dodała bramkarka, potwierdzając jednocześnie, że na początku drugiej odsłony naszej drużynie przytrafił się moment rozluźnienia. Zwracały na niego uwagę również inne reprezentantki, podkreślając przy tym, iż w kolejnych meczach takie przestoje nie mogą mieć miejsca. – Mnie się wydaje, że ten słabszy okres wynikał ze zmian w trakcie gry i spadku koncentracji – powiedziała rozgrywająca Aleksandra Rosiak.

Helwetki potrafią

Pewne jest jedno, podczas niedzielnego (15.00) wyjazdowego meczu ze Szwajcarią nasze reprezentantki muszą być maksymalnie skupione. Czeka je starcie ze znacznie silniejszym rywalem, który w ostatnich latach poczynił spore postępy, a w eliminacjach grudniowego mundialu (Polki na turniej w Hiszpanii otrzymały „dziką kartę”) odebrały punkty Czeszkom. Potwierdzeniem tego było środowe postawienie się faworyzowanym Rosjankom (22:26).

Pod okiem debiutującej w roli selekcjonerki Ludmiły Bodniewej wystąpiły trzy wicemistrzynie olimpijskie z Tokio (Elena Michajliczenko, Olga Fomina, Antonina Skorobogaczenko), ale Helwetki potrafiły wygrać… drugą połowę 15:13. Po 4 bramki zdobyły Kerstin Kuendig i Xenia Hodel, a po 3 Mia Emmenegger, Dimitra Hess i Celia Heinzer. Miejmy nadzieję, że te nazwiska nie utkwią nam w pamięci, a biało-czerwone zrealizują plan, jakim jest zwycięstwo. Pamiętać przy tym należy, że droga na Euro jest jeszcze daleka, a prawdziwa weryfikacja nastąpi na początku marca w dwumeczu z Rosjankami.

Na zdjęciu: Adrianna Płaczek udowodniła, że w reprezentacji Polski jest bramkarką numer 1.

Fot. Marcin Bulanda/PressFocus