Po obu stronach barykady…

Uhonorowani zostaną najbardziej znani obok Jana Urbana piłkarze, którzy z powodzeniem występowali po obu stronach barykady…

Dla zawodników urodzonych w Zagłębiu Dąbrowskim przeprowadzka za Brynicę, na Górny Śląsk, to było trudne wyzwanie, nie tylko piłkarskie, ale i kulturowe, a także… językowe. Dwa różne światy. – Gdy moi nowi koledzy chcieli mi zrobić na złość, to rozmawiali w szatni po śląsku. Ja kompletnie nic nie rozumiałem. Jednego razu kazali mi iść po „aschenbecher”. Dopiero później dowiedziałem się, że chodziło o popielniczkę – z uśmiechem wspomina swoje trudne początki w Zabrzu Bęben, który w 1990 opuścił odcinane wówczas od górnictwa Zagłębie. Jego transfer podreperował klubową kasę sosnowiczan, ale na krótko.

Zakład z Urbanem

Zanim jednak Bęben przeniósł się do Zabrza, miał za sobą traumatyczne wspomnienia ze spotkań przeciwko Górnikowi. Na inaugurację sezonu 1985/86 sosnowiczanie wybrali się do silnego rywala. Przed meczem bramkarz Zagłębia spotkał się z Urbanem, który po wielkich ceregielach i jeszcze większych przepychankach działaczy obu klubów, został zawodnikiem Górnika. – Marek, ty uważaj, bo zobaczysz, strzelę ci bramkę! Założymy się? – z taką propozycją wystąpił Urban.
– Ja już nie pamiętam o co się założyliśmy, ale byłem uparciuchem. No i Janek bramki mi nie strzelił. Dwa razy obroniłem sytuacje sam na sam, trafił też w słupek, ale nie do siatki. Co jednak z tego, jak przegraliśmy na Roosevelta aż 0:6. To był zresztą pechowy dla mnie sezon, jeśli chodzi o mecze z Górnikiem. W rewanżu w Sosnowcu przegraliśmy 0:4, ale Janek znowu nic mi nie strzelił. Wcześniej graliśmy ze sobą w Pucharze Polski, także w Sosnowcu i wtedy raz mnie pokonał. Górnik wygrał 2:0, a potem doszedł do finału, ulegając na Stadionie Śląskim GieKSie – przypomina Bęben.

Pochwały od Ciszewskiego

Szaryński także był dla Ślązaków gorolem, ale on bardzo szybko wkupił się w łaski zabrzan świetnymi występami na boisku. Wychowanek Arkonii Szczecin zapracował na miano ikony Górnika i Zagłębia, z którymi zdobył dwa tytuły mistrza Polski oraz aż pięć Pucharów Polski! Gdy grał w Górniku notował bardzo dobre występy przeciwko sosnowiczanom. Z kolei w barwach Zagłębia miał życiową formę, gdy stawał naprzeciwko swojej dawnej drużyny.
Jesienią 1969 roku Górnik wygrał w Sosnowcu 2:1 z liderującym wówczas Zagłębiem, a po meczu do „Szarika” podszedł Jan Ciszewski, słynny komentator sportowy.

Władysław Szaryński to legenda Górnika i Zagłębia. Fot. Sport

– Wygrałeś ten mecz sam – usłyszał Szaryński, który na lata zapamiętał tę rozmowę z popularnym „Cisem”. – Po przyjściu do Górnika nie grałem, jak wcześniej w ROW-ie i Arkonii w ataku, ale na skrzydle. Po moim rajdzie przez pół boiska oddałem strzał, po którym piłka odbiła się od słupka, trafiła w nogę Romana Strzałkowskiego i wpadła do bramki. Kompletnie zaskoczony bramkarz Zagłębia Witek Szyguła stał jak wryty. Do gola dołożyłem asystę, po której swoje zrobił Włodek Lubański – zaznacza „Szarik”.
Kilka miesięcy później, w pierwszym półfinałowym meczu Pucharu Polski, oba zespoły znowu zagrały w Sosnowcu. Po kontrowersyjnym sędziowaniu 2:0 wygrali zabrzanie, a po spotkaniu doszło do rozrób kibicowskich i awantur.

Swój gorol

Mecze Zagłębia z Górnikiem dość często mroziły krew w żyłach i przenosiły się z murawy na trybuny… Bęben miał to szczęście, że w spotkaniach tych drużyn mógł skupić się wyłącznie na bramkarskiej robocie. A w Zabrzu nie miał łatwego chleba. Nie ukrywa, że początkowo ciężko było mu się odnaleźć, przeżywał nawet coś w rodzaju lekkiego załamania nerwowego. W pierwszych sześciu spotkaniach puścił dziesięć goli. Bronił niepewnie, nerwowo. Na następne cztery wszedł do bramki Dariusz Klytta. Trener Jan Kowalski dał po prostu Bębnowi odpocząć, zrelaksować się psychicznie. I to była dobra decyzja szkoleniowca… Od 11 kolejki aż do końca sezonu 1990/91 numerem jeden był właśnie Bęben. W dwudziestu spotkaniach tylko 11 razy wyjmował piłkę z siatki. Coraz lepiej wpasował się w zespól i niewątpliwie był jednym z autorów wicemistrzostwa Polski. – W tej jedenastej kolejce wróciłem do bramki i… trafiłem na mecz z Zagłębiem. Wygraliśmy 3:0 i było to dla mnie bardzo cenne zwycięstwo – konstatuje Bęben, który bardzo dobrze wspomina swój 4-letni pobyt na śląskiej, a konkretnie zabrzańskiej ziemi. – Byłem gorolem, ale swoim gorolem. Jak słabo broniłem to kibice krzyczeli do mnie: „Bęben, wracaj do Altreichu”(tak sarkastycznie Ślązacy nazywają Zagłębie Dąbrowskie – red.). Potem mnie już polubili – opowiada Bęben.

Mieszkaniowe obiecanki

Co do Szaryńskiego, to nie byłoby jego niezwykłej historii w Zagłębiu, gdyby działacze Górnika dotrzymali słowa i przyznali piłkarzowi obiecane mieszkanie. Akurat zwalniał się lokal w 10-piętrowym wieżowcu na ulicy Wolności po Henryku Latosze, który dostał zgodę na transfer do Austrii. – Byłem po ślubie, żona w ciąży i bardzo nam zależało na tym mieszkaniu – zaznacza piłkarz. – Tym bardziej, że mieszkałem w kawalerce bez łazienki. Byłbym sąsiadem Włodka Lubańskiego, ale klub przyznał mieszkanie po Heńku Józkowi Kurzei, który dopiero przychodził do Górnika. Ja grałem już sporo lat w Zabrzu, więc ta sprawa mocno mnie zabolała. Kurzeja w pierwszej wersji miał dostać lokum po trenerze Antonim Brzeżańczyku, który został zwolniony i potem nie chciał go opuścić. Poszedłem wtedy na rozmowę do prezesa Jaworskiego i w nerwach trochę za dużo powiedziałem … Nie chciałem odchodzić z Górnika, ale z powodu mieszkania zostałem do tego zmuszony. Tymczasem mój żal odczytywano w klubie inaczej. Jedna kontuzja, druga kontuzja. „Jemu chyba nie chce się grać w Górniku!”. Takie krzywdzące opinie słyszałem w klubie.
„Szarika” szybko przechwycili działacze Zagłębia, którzy bez problemów załatwili mu mieszkanie w sosnowieckiej dzielnicy „Rudna”, gdzie swoje gniazda uwiła spora grupa piłkarzy.

Gierka widział tylko raz…

W Sosnowcu akurat dzwoniono na alarm, zespół po rundzie jesiennej sezonu 1973/74 zajmował ostatnie miejsce w tabeli i tylko cud mógł go uratować przed degradacją. „Cud nad Brynicą” rzeczywiście się zdarzył i wielu łączyło go ze świecką osobą Edwarda Gierka. – Większej bzdury nie słyszałem… Spójrzmy na rozkład meczów. Przed nami w tabeli były Zagłębie Wałbrzych i Odra Opole. Pierwszy był wyjazd do Wałbrzycha, a potem Ruch i Odra u siebie. Gdybyśmy przegrali, to byłoby „pozamiatane”. Były dwa zwycięstwa. To co? Gierek za nas wygrał? Gierka widziałem na stadionie może raz… Był jeszcze wtedy pierwszym sekretarzem w Katowicach – mówi z lekkim poirytowaniem.
W barwach Zagłębia zagrał przeciwko Górnikowi 9 meczów i tylko jeden z nich przegrał. Teraz dziennikarze by napisali, że „miał coś do udowodnienia”. Szczególnie pamięta datę 1 maja 1974 r. , gdy na Stadionie Ludowym w obecności 40 tysięcy ludzi pokonali zabrzan 1:0. To był kluczowy moment w walce o utrzymanie, a „Szarik”, mimo że to nie on był autorem zwycięskiego gola, a Zbigniew Seweryn, dostał „4”-kę w „Sporcie”. Niewątpliwie był najlepszym aktorem derbów.

– Po meczu rozmawiałem z chłopakami z Górnika i trenerem Teodorem Wieczorkiem. Nagle do „Teosia” podchodzi jego żona i mówi: – Widziałeś, coś ty zrobił! – piekliła się, mając na myśli to, że to właśnie Wieczorek dał zgodę na moje odejście z Górnika. W Zabrzu zastanawiano się potem czy nie dałoby się ściągnąć mnie z powrotem, ale nie było na to szans. Przede wszystkim ja nie chciałem wracać do Zabrza – przyznaje „Szarik”.

Najpiękniejsze chwile w Zagłębiu? – Wyprowadzam zespół w roli kapitana na Stadionie Ludowym. Ludzie wstają z miejsc i śpiewają na całe gardło: „Gdy przyjdziecie na Ludowy, to ściągnijcie czapki z głowy. Przywitajcie Szaryńskiego i drużynę całą jego”.

To wspomnienie towarzyszyć mu będzie już do końca życia…