Podbeskidzie. Mogło być różnie

Po remisie w meczu w Legnicy z punktu bardziej cieszyli się „górale”, którzy samodzielnie liderują w pierwszoligowej tabeli.


– To był mecz, który mógł się podobać – powiedział po piątkowym starciu z Podbeskidziem szkoleniowiec Miedzi Dominik Nowak. Z tym stwierdzeniem opiekuna spadkowicza z ekstraklasy nie można się nie zgodzić. Trener legnickiego zespołu był zadowolony z tego, że jego zespół zaprezentował się lepiej, ale żałował nieco, że nie wykorzystał świetnej okazji na wygranie spotkania, kiedy to sytuację sam na sam z Rafałem Leszczyńskim zmarnował Joan Roman. Mowa o tym, co działo się w samej końcówce spotkania, bo generalnie w tym meczu działo się mnóstwo i śmiało można powiedzieć, że było w nim wszystko. Kilka zwrotów akcji, czerwona kartka dla bramkarza bielskiego zespołu przy stanie 1:1, kiedy „górale” przeważali, gol samobójczy, a także bramka wyrównująca w doliczonym czasie gry. Było też bardzo słabe sędziowanie.

– Musiałby zobaczyć materiał wideo, aby się odnieść do tego czy rzut karny dla Miedzi został podyktowany prawidłowo. Jak również w przypadku nieuznanej dla nas bramki. Nie chcę na gorąco tego oceniać. Wierzyliśmy w to, że jesteśmy w stanie osiągnąć w Legnicy minimum remis. Udało się to nawet w dziesięciu. Szanujemy i doceniamy ten punkt – powiedział tuż po spotkaniu Hubert Kościukiewicz, drugi trener Podbeskidzia, który w związku z dyskwalifikacją Krzysztofa Bredego pełnił honory pierwszego szkoleniowca.

Zwycięski remis

Generalnie przeważała opinia, że podział punktów jest sprawiedliwy.

– Ten mecz miał kilka faz. Były lepsze i słabsze momenty. Dzięki determinacji i zaangażowaniu zasłużyliśmy na ten punkt. Szanujemy go, bo graliśmy z bardzo mocnym przeciwnikiem. Analizowaliśmy grę Miedzi. Wiedzieliśmy, że rywal ma zawodników zarówno technicznych, jak i tych bardziej postawnych. My też odgryzaliśmy się w podobny sposób. Postawiliśmy Miedzi trudne warunku, choć – na pewno – były jakieś mankamenty i momenty, w których daliśmy się trochę zepchnąć – to raz jeszcze trener Kościukiewicz.

Tym piłkarzem, o którym, po końcowym gwizdku zrobiło się najgłośniej był Dmytro Baszłaj, który dokonał rzeczy niecodziennej. Najpierw strzelił „samobója”, a następnie zrehabilitował się i doprowadził do wyrównania. To jego drugie trafienie w tym sezonie do właściwej bramki.


Przeczytaj jeszcze: Dreszczowiec w Legnicy


– Wierzyliśmy w tę ciężką pracę, którą wykonujemy na treningach. To determinowało nas do tego, aby dążyć do wyrównania w końcówce. Gdybyśmy wcześniej wykorzystali sytuacje, które mieliśmy, to ten mecz mógłby się inaczej ułożyć. Myślę, że wtedy uspokoiłoby się trochę na boisku. Wynik jednak mógłby być różny. To ważny punkt. Jesteśmy bliżej realizacji marzeń, które określiliśmy sobie na starcie rozgrywek – podkreślił asystent Krzysztofa Bredego, który spotkanie oglądał z wysokości trybun.

Ważne trafienia Danielaka

W piątek przełamał się Karol Danielak, choć to określenie nie jest do końca prawidłowe, bo nominalny prawoskrzydłowy nie jest przecież pierwszym, którego rozważa się w kontekście zdobywania bramek. Niemniej jednak jesienią zawodnik sam bardzo wysoko zawiesił sobie poprzeczkę i rozpieścił kibiców, zdobywając aż 10 goli. Tymczasem w pięciu kolejnych spotkaniach nie trafił do siatki.

– Wiadomo, że chciałbym strzelać co mecz, ale to jest sport. Trzeba szanować każdą minutę na boisku. Mam nadzieję, że będę zdobywał kolejne gole. Jak już nie raz podkreślałem nie jest ważne, kto strzela. Ważne, że zdobywamy punkty – zaznacza 29-letni zawodnik Podbeskidzia.

W piątek strzałem zza pola karnego zaskoczył Łukasza Załuskę.

– Koledzy krzyczeli mi, abym podał. Skupili tym samym uwagę obrońców, a ja zaryzykowałem i się opłaciło – powiedział Danielak, który w bieżących rozgrywkach strzeli 11 goli. To trafienia, które dają „góralom” cenne punkty.


Na zdjęciu: Dmytro Baszłaj (drugi z prawej) najpierw zaliczył swojaka, a potem uratował remis.

Fot. Paweł Andrachiewicz/Pressfocus