Podpadł ukochanej, bo najważniejsze są gole

To nie jest jego sezon. Ostatnie dziewięć miesięcy napastnik Wisły spędził głównie w gabinetach lekarskich. Sezon zaczął w podstawowym składzie, grał u boku Carlitosa, ale w drugiej kolejce doznał kontuzji biodra. – Upadłem na kolano, cała kość poszła do biodra. Nigdy nie słyszałem o kontuzjach biodra u piłkarzy, ale jak potem rozmawiałem z lekarzami w Polsce czy w Czechach to okazało się, że takie urazy się zdarzają – mówi. Wkrótce musiał podjąć ważną decyzję – operacja czy leczenie zachowawcze. Wybrał ten drugi wariant, ale po trzech miesiącach mógł tylko żałować.

Dziękuje za wsparcie

– Wróciłem na boisko w listopadzie, zagrałem z Sandecją i okazało się wtedy, że jednak bez operacji nie da się wyleczyć tej kontuzji. Mógłbym grać na zastrzykach przeciwbólowych, ale to nie miało większego sensu. Czułem ból, szczególnie przy skrętach – wspomina. – Gdybym wiedział, że tak będzie, od razu zdecydowałbym się na zabieg i w listopadzie byłbym już zdrowy. W sierpniu nie było jednak takiej pewności, szanse oceniano pół na pół. Podjąłem decyzję i nie mogę mieć do nikogo pretensji – mówi.

W ten sposób stracił niemal cały sezon. Dla sportowca okres rehabilitacji to czas nauki cierpliwości. – Ja nigdy nie miałem jej za dużo, ale kontuzje mogą tego uczyć. A gdy wpadasz w dołek psychiczny, wtedy dowiadujesz się, kto dobrze ci życzy. Mnie wspierali znajomi, rodzina, chłopaki w drużynie… Wszyscy dookoła. Pomagali, bym wrócił jak najszybciej na boisko. Bardzo mi pomogli i chcę im za to podziękować. Teraz najważniejsza część tego wszystkiego jest w mojej głowie, nogach i w mojej pracy – podkreśla.

Najgorzej poczuł się w listopadzie, po meczu z Sandecją. – Gdy biodro dopadło mnie pierwszy raz nie było jeszcze tak źle, bo miałem nadzieję, że szybko wrócę do gry. W listopadzie było gorzej. To był mocny kopniak w tyłek. Zrozumiałem, że przede mną operacja i kolejna długa przerwa. Kto wie, jakby było, gdyby nie przyjaciele i rodzina – zawiesza głos.

Odciążyć Carlitosa

Dziś wreszcie jest na dobrej drodze. Zagrał już z Lechem i Sandecją. Teraz liczy na kolejne szanse, ale łatwo nie będzie. – Nowy trener preferuje grę jednym napastnikiem, a nas w kadrze jest… pięciu. W ten sposób mamy jednego napastnika, który ma na koncie 22 gole i pozostałych czterech, którzy nie mają gola ani jednego. Gramy mniej, mieliśmy swoje szanse, ale wspólnie uzbieraliśmy pewnie raptem z 15-17 występów. Brak bramek to jednak prawdziwa katastrofa, z tym musimy coś zrobić, odciążyć Carlosa. Jesteśmy zespołem i musimy sobie nawzajem pomagać – mówi. Zapewnia jednak, że nie jest rozgoryczony. – Jak trener mógłby zdjąć z boiska taką maszynę do zdobywania goli? – pyta retorycznie.

Wierzy jednak, że mógłby grać wspólnie u boku Carlitosa, jak na początku sezonu, gdy trenerem był jeszcze Kiko Ramirez. – Pierwsze dwa mecze w sezonie pokazały, że możemy grać razem z Carlitosem. Jemu też było łatwiej na boisku mając obok siebie wariata, który walczy z obrońcami rywali – mówi ze śmiechem. Na razie jednak ten sezon jest jednym z najgorszych w jego karierze. – W Norwegii spadłem do drugiej ligi i trudno mi dziś powiedzieć, co było gorsze. Na pewno ten sezon jest w pierwszej dwójce najgorszych sezonów w moim wykonaniu. Trzeba jednak trzymać głowę w górze i walczyć dalej – dodaje.

Tata też golił włosy

Walce o powrót do formy poświęcił wszystko, łącznie z włosami. – Zgoliłem je, bo uznałem, że teraz nie mam czasu, by zajmować się swoją fryzurą. Walczę o powrót do gry, więc nie chcę zastanawiać się, czy moje włosy są odpowiednio ułożone. Nie cieszy się tylko moja dziewczyna, Daria i żal mi jej. Wiem, że bez włosów nie wyglądam jak człowiek, zresztą w szatni już się nasłuchałem, że przypominam obcego, ale czuję się komfortowo. Przez ponad połowę życia byłem łysy. To dlatego, że mój tata golił włosy i jak latem jeździliśmy razem traktorem, to obaj byliśmy łysi jak kolano. A teraz, no cóż, muszę dokupić kilka czapek, by Daria nie widziała czubka mojej głowy – kończy.