Jastrzębianie w potrójnej koronie!

Bohaterowie sezonu mieli okazję spotkać się z najwierniejszą grupą kibiców z zachowaniem wszystkich rygorów sanitarnych.


Zespół JKH GKS-u odniósł bezprecedensowy sukces, jeszcze nienotowany w kronikach rodzimego hokeja. Do Superpucharu (z GKS-em Tychy 3:2) oraz Pucharu Polski (z Re-Plastem Unią Oświęcim 3:2) dołożyli mistrzowską koronę, wygrywając w finałowej serii z Comarch Cracovią 4-1. Hokeiści z Jastrzębia, choć mieli drobne chwile słabości w sezonie, udowodnili, że nie mają sobie równych i w pełni zasłużenie sięgnęli po pierwszy złoty medale w historii klubu. To owoc wieloletniej pracy działaczy, trenerów, hokeistów oraz sponsorów, bez których nie byłoby tak efektownego sukcesu.

Okrzyki i śpiewy

Po spontanicznej radości na lodzie, spaleniu kapelusza, w końcu zawodnicy wraz z trenerami, zgodnie ze swoim rytuałem, zebrali się w szatni. Z niej dochodziły wojownicze okrzyki, a tymczasem przed lodowiskiem zebrała się sporo grupa najwierniejszych fanów i po odpaleniu rac dała sygnał, że oczekuje na bohaterów już świątecznej soboty. W końcu zawodnicy opuścili szatnię i pobiegli na spotkanie z kibicami. Wszystkie rygory sanitarne zostały zachowane, ale nie obyło się bez śpiewów oraz okrzyków pod adresem bohaterów tej wiosny. Feta byłaby jeszcze bardziej okazała gdyby nie wszystkie obostrzenia jakie nam towarzyszą na co dzień.

– Nic nam nie wypada, tylko powtórzyć mistrzostwo w następnym sezonie, ale już z udziałem kibiców – śmiał się radosny jak skowronek dyrektor sportowy klubu, Leszek Laszkiewicz.

To prawda, że nowo kreowanym mistrzom nie wypada schodzić poniżej określonego poziomu i muszą trzymać fason.

Ziarenko niepokoju

Podczas rozgrzewki w obu ekipach wyczuwało się sporą nerwowość, wszak gra toczyła się o wysoką stawkę. Gospodarze mieli mistrzowską koronę na wyciągnięcie ręki, zaś goście koniecznie chcieli przedłużyć rywalizację i jeszcze wrócić na własne lodowisko.

Trener Rudolf Rohaczek dokonał zmian w ustawieniu poszczególnych ataków i tylko pierwszy, „eksportowy” pozostał bez zmian. Trudno się jednak dziwić, skoro on jest lokomotywą napędzającą grę „Pasów”.

– Zwycięskiego składu się nie zmienia – z takiego założenia wychodzi trener Robert Kalaber i poza nim pozostawił, podobnie jak w poprzednim spotkaniu, Radosława Sawickiego.

Od pierwszego gwizdka wszelkie rozterki poszły w zapomnienie, zaś rozgorzała twarda walka i nikt nikomu nie zamierzał odpuszczać. Siła fizyczna była po stronie przyjezdnych, którzy imponowali wzrostem i wagą.

– Nie będę ściemniał, czuję się mocno poobijany, bo przecież potykaliśmy się z doświadczonymi zawodnikami o słusznej wadze – śmiał się po meczu Kamil Wałęga, który zdobył gola i zapisał asystę.

– Moja radość jest podwójna, bo zdobyliśmy wszystko co było do zdobycia w tym sezonie. Bohaterem jest cały zespół, który mocno się wspierał w każdej sytuacji. Choć nie obyło się bez sinusoidy, bo nie ustrzegliśmy się kilku wpadek, ale w takim momencie idą w zapomnienie. W play offie mieliśmy trochę problemów ze skutecznością, ale z reguły w tych najważniejszych chwilach byliśmy o jedno trafienie lepsi. Zasłużyliśmy na złoto i nasza praca została nagrodzona.

Dzieło wychowanków

Trzeba mieć trenerskiego nosa i… doświadczenie, by zestawić atak, który zadecydował o wyniku ostatniego spotkania. Jan Sołtys i Wałęga dopiero za kilka miesięcy będą świętowali 21. urodziny. Natomiast Kamil Wróbel przed play offem skończył 24 lata. Ten pierwszy wskoczył do składu w drugim spotkaniu pod Wawelem w miejsce Sawickiego. Ten tercet okazał się niesłychaną mieszanką wybuchową, bo Sołtys i Wałęga pokonali Denisa Pierewozczikowa, zaś Wróbel zapisał 2 asysty.

– Przy każdej okazji powtarzam, że koledzy występujący w trzeciej czy czwartej formacji często tworzą tę różnicę na lodzie – przypomniał obrońca JKH GKS, Mateusz Bryk.

– Właśnie tak było w tym spotkaniu; liderzy bronili już tego co zostało wypracowane, bo młodzież trochę sobie postrzelała. I to stanowi o sile zespołu, choć nie obyło się bez potknięć i błędów, ale bez nich nie byłoby odpowiedniego kolorytu meczu.

– Dla mnie ten sezon zaczął się nieszczególnie, bo od bolesnej kontuzji (m.in. złamana szczęka – przyp. red.) – dodaje uśmiechnięty Kamil Wróbel.

– Ale jakże fantastycznie się kończy i niech ta chwila mi towarzyszy przez całą sportową przygodę. Zasłużyliśmy na ten tytuł i w dużej mierze zadecydowała atmosfera w szatni. W jedności siła i co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Dopiero zaczęliśmy świętować, a już nie mogę się doczekać meczów w Lidze Mistrzów, bo to dodatkowa nagroda.

Trudne momenty

W 40:58 min z bliskiej odległości krążkiem został uderzony Maciej Urbanowicz i padł na lód jakby rażony piorunem. Wydawało się, że jego dalszy udział będzie niemożliwy, ale okazało się, że „guma” uderzyła w pleksi osłaniające oczy i przetoczyła się po twarzy. „Urbi” czuł się nieswojo, ale to twardziel nad twardzielami.

– Gdy zjeżdżałem z lodu nieco zszokowany i trochę obolały, nawet przez chwilę nie myślałem o rezygnacji z gry – uśmiechał się dzielny kapitan JKH GKS.

– Pożyczyłem kask, bo mój nie nadawał się do gry, i ruszyłem do boju. W takich momentach nie można odpuszczać. To nie tylko dla nas wszystkich superwydarzenie, ale również dla całej miejscowej społeczności. Dwa lata ciężkiej pracy zaowocowało mistrzostwem Polski.

W 52:31 min na ławkę kar powędrował Bryk (spowodowanie upadku przeciwnika) i trener Rohaczek natychmiast wziął czas, bo chciał ustawić zespół na jedną akcję, dającą wyrównującą bramkę. Po 55 sek. kary „Pasy” wyrównały za sprawą Jakuba Szaura.

– No, nie wiem czy był faul i pewnie muszę zobaczyć to na wideo – zmrużył znacząco oko winowajca. A poważnie dodał:

– Nie będę z sędziami polemizował i do tego wracał. Nikt nie jest wolny od błędów. Gdy straciliśmy gola, było mi głupio, ale jednocześnie byłem przekonany, że jeszcze bardziej się zjednoczymy i dotrzemy do celu.

Dla Bryka, wychowanka JKH GKS-u, to 4. tytuł z rzędu, a 3 poprzednie zdobywał z GKS-em Tychy.

Korzystny bilans

W play offie 12 zwycięstw i tylko 2 porażki – takim bilansem mogą się pochwalić hokeiści JKH GKS-u.

– Poprzedni sezon również był udany, bo przecież zdobyliśmy Puchar Wyszehradzki oraz Puchar Polski, ale nie został dokończony przez pandemię – przypomina Urbanowicz.

– Wówczas w ćwierćfinale pokonaliśmy Cracovię, ale kolejnych meczów już nie było. Bardzo wtedy żałowaliśmy, ale doczekaliśmy szczęśliwych chwil. Teraz każda seria była wymagająca, bo rywale z Nowego Targu oraz Katowic też mieli swoje ambicje i plany. Jednak wygrany finał z krakowską armią zaciężną cieszy szczególnie, bo udowodniliśmy, że rodzimi hokeiści, wspierani przez kilku obcokrajowców, też potrafią grać. Cracovia miała niezwykle silny zespół pod każdym względem, jednak odpowiednie przygotowanie fizyczne, spryt i lodowe cwaniactwo były górą.

Teraz przed działaczami, trenerami oraz hokeistami nowe wyzwania, bo trzeba się pokazać na arenie międzynarodowej, a już w maju dowiemy się z kim JKH GKS będzie grał w Lidze Mistrzów. No i przyjdzie bronić tytułu mistrzowskiego. Na razie dajmy im się nacieszyć złotem!


JKH GKS JASTRZĘBIE – COMARCH CRACOVIA 3:2 (1:0, 1:1, 1:1)

Stan rywalizacji 4-1

1:0 – Sołtys – Wróbel – Wałęga (6:31), 1:1 – Welsch – Sołowiow (31:39), 2:1 – Wałęga – Paś – Szewczenko (34:35), 2:2 – Szaur – Doherty – Goodwin (53:26, w przewadze), 3:2 – Klimiczek – Wróbel – Phillips (58:29).

Sędziowali: Michał Baca i Patryk Pyrskała – Wojciech Moszczyński i Sławomir Szachniewicz.

JKH: Nechvatal; Bryk, – Górny, Kostek – Klimiczek, Horzelski – Jass, Michałowski Szewczenko; Paś – Rac – Kasperlik, Phillips – Hovorka – Urbanowicz, Sołtys – Wałęga – Wróbel, Ł. Nalewajka – Jarosz – R. Nalewajka. Trener Robert KALABER.

CRACOVIA: Pierewozczikow; Dudasz – Ignatowicz, Gula – Kostromitin, Doherty – Gutwald, Szaur – Saukko; Kapica – Welsh – Sołowiow, Goodwin – Nemec – Murphy, Oksanen – Kamiński – Brynkus, Csamango – Jeżek – Tiala. Trener Rudolf ROHACZEK.

Kary: JKH – 2 min, Cracovia – 2 min.


Fot. Marcin Bulanda/Pressfocus