Premiera z zakrętami

Poszło zgodnie z przewidywanym scenariuszem – lider tabeli pokonał jej czerwoną latarnię, ale była to dla niego premiera wiosny z zakrętami, bo przeprawę miał trudniejszą niż wskazywała na to papierowa rzeczywistość. Przez 68 minut przy Łazienkowskiej pachniało niespodzianką (od 1 do 53 oraz od 70 do 75 min), zaś przez nieco ponad kwadrans (53-70) sensacją, bo skazywany na pożarcie beniaminek prowadził.

Krótki rechot bogów

Michał Trąbka, czyli Ślązak w barwach ŁKS-u (mający w CV występy w rezerwach Legii!), zabawił się w polu karnym z duetem stoperów Legii. Wyprowadził w pole Igora Lewczuka do spółki z Arturem Jędrzejczykiem, wystawił piłkę Łukaszowi Piątkowi, a ten zupełnie nieobstawiony, będąc kilka metrów od bramki, ze spokojem pokonał Radosława Majeckiego. Można było wtedy uśmiechnąć się, że legijną społeczność dopadła ręka sprawiedliwości futbolowych bogów. Piątek to przecież rodowity warszawiak – tyle, że wychowanek Polonii, umęczonej dziś trzecioligową rzeczywistością i wieloma problemami. W poprzednim tygodniu na jaw wyszło, że w „Czarne koszule” zainwestować chce informatyczny koncern Sii. Stojącemu za nim Francuzowi, Gregoire Nitotowi, „Żyleta” zadedykowała wczoraj transparent, mający zniechęcić go do działań przy Konwiktorskiej. „Panie Nitot, jeszcze nie jest za późno. Nadal masz klientów, firma wciąż działa…”. Oczywiście po francusku! Golem wychowanka Polonii piłkarscy bogowie zadrwili z Legii. Ale pośmiali się tylko kilkanaście minut – potem wszystko wróciło do normy…

Pechowiec Sobociński

Kluczowe dla konfrontacji kończącej pierwszą tegoroczną kolejkę okazały się zmiany. To one rozdały karty na nowo. Walerian Gwilia i Maciej Rosołek, desygnowani przez Aleksandara Vukovicia z ławki, załatwili gospodarzom wyrównującą bramkę. Jeszcze istotniejsze było zejście Macieja Dąbrowskiego. Były stoper Legii, który zimą trafił z Lubina do Łodzi, rozgrywał bardzo dobre zawody. Opuścił boisko z urazem, zastąpił go Jan Sobociński. Po tym, co stało się wczoraj, wychowanek ŁKS-u jeszcze długo będzie odklejał od siebie łatkę pechowca… To Sobociński zablokował ręką strzał Josego Kante, dzięki czemu Domagoj Antolić z rzutu karnego wyprowadził faworyta na prowadzenie. To Sobociński nie zablokował strzału Josego Kante zza „szesnastki”, po którym piłka zatrzepotała w łódzkiej siatce po raz trzeci. Swoją drogą – przy straconych bramkach nr 1 i 3 nie pomógł też Arkadiusz Malarz. Łazienkowska, gdzie spędził kilka udanych sezonów, przyjęła go z należytymi honorami. 39-latek miał kilka udanych interwencji, ale w kulminacyjnych momentach chyba nikt nie miał złudzeń, że metryki nie da się oszukać.

Kante pokazał wieżowcowi

ŁKS, jak to on, grał ładnie, mógł nawet mówić o odrobinie szczęścia – przy stanie 1:1 z drugą żółtą kartką, za faul na niezmordowanym Michale Karbowniku, wylecieć powinien Piątek – ale przegrał. Jak zawsze. Jego położenie w tabeli jest coraz trudniejsze w kontekście nie tyle wyjścia ze strefy spadkowej, co wyprzedzenia choćby jednego rywala. Legia? Nie zachwyciła, ale po dwóch dobach grzecznie wyprosiła Cracovię z fotela lidera. A będzie mocniejsza. Na testach medycznych zjawił się Tomas Pekhart, czeski wieżowiec z Las Palmas. Z trybun obejrzał wczorajszą wygraną. I przyzwoitą grę Kante. Gol, wywalczony rzut karny… Miejsca na desancie, uzyskanego po odejściu Jarosława Niezgody, Gwinejczyk tak łatwo Pekhartowi nie odda.

Legia Warszawa – ŁKS Łódź 3:1 (0:0)

Bramki: 0:1 Łukasz Piątek (53), 1:1 Maciej Rosołek (70-głową), 2:1 Domagoj Antolic (84-karny), 3:1 Jose Kante (88).

Żółta kartka – Legia Warszawa: Artur Jędrzejczyk, Igor Lewczuk. ŁKS Łódź: Przemysław Sajdak, Jan Grzesik, Łukasz Piątek, Jan Sobociński.

Sędzia: Bartosz Frankowski (Toruń). Widzów 23 898. 

Na zdjęciu: Łukasz Piątek (z lewej) rozpychał się łokciami, ale górą Legia…