Przemysław Szkatuła: Ruch spadł mi z nieba

Rozmowa z Przemysławem Szkatułą, lewym wahadłowym „Niebieskich”.


Ruch jest niepokonany, zajmuje 2. miejsce w II lidze, a pan należy w tej rundzie do jego wiodących zawodników. Jeszcze niedawno trudno było kreślić taki scenariusz.

Przemysław SZKATUŁA: – Gdyby ktoś powiedział mi rok temu, że będę grał w takim klubie – strzelał i asystował przed taką publicznością – to w życiu bym w to nie uwierzył. Jedną nogą byłem już w kopalni. Występy w Pniówku Pawłowice trochę wiążą się z tym, że trzeba iść do pracy zawodowej. Mnie też nie pozostawało nic innego, jak iść rano do pracy, skoro treningi są popołudniami. W głębi serca wiedziałem jednak, że nie chcę iść na kopalnię. Traktowałem to jak przymus, byłem już pogodzony, że nie zagram na wyższym poziomie niż III liga. Myślałem, że Pniówek może być nawet moim ostatnim klubem – jest to klub, który daje możliwość pewnej stabilizacji, ale czułem spory niedosyt.

Jak blisko był pan kopalni?

Przemysław SZKATUŁA: – Przychodząc do Pawłowic pojawiła się opcja pracy w KWK Pniówek, jednak jak się okazało – na moje szczęście – dostanie się do pracy w kopalni nie jest takie łatwe, jak niektórym mogłoby się wydawać. Większość chłopaków pracowała już w kopalni i ja też byłem na to zdecydowany.

Czekałem prawie rok, aż uda się wszystko sfinalizować; przygotowywałem się do tego psychicznie, przedłożyłem dokumenty, a nawet odbywałem konieczne kursy dodatkowe. Po zaliczeniu dwudniowego kursu zakończonego egzaminem zdobyłem między innymi uprawnienia na taśmy, by móc zawalczyć o konkretny oddział. Nie zdążyłem jednak dostać się do tej pracy. I można teraz głośno powiedzieć, że cieszę się z takiego obrotu spraw, bo gdybym wylądował na kopalni, to na pewno w Ruchu bym się już nie znalazł.



To miała być praca typowo fizyczna. Przyjeżdżając do Pawłowic na treningi widziałem, jak chłopaki śpią czy odpoczywają po szychcie. To są silne chłopy, są zahartowani – mają już przyzwyczajone organizmy do tego, że wychodzą z kopalni, jedzą obiad, drzemka – i na trening. Wielki szacunek dla nich za tak ciężką pracę. Niektórzy wstawali o 4.00 czy 4.30. Nieraz ciemno, zimno, różne są sytuacje, a na dole nie ma litości. Ja poza graniem w piłkę prowadzę jeszcze szkółkę piłkarską. Nie wiem, jak długo wytrzymałbym takie tempo, gdyby dołożyć jeszcze kopalnię, ale na szczęście nie musiałem tego sprawdzać. Nawet w domu nie mam już węgla, używamy gazu, więc póki co kwestie górnicze totalnie zniknęły z mojego życia (uśmiech).

Wspomniał pan o swojej szkółce.

Przemysław SZKATUŁA: – „Bajtel”. Założyłem ją, grając jeszcze w ROW-ie Rybnik. Swoją szkółkę miał już Marek Krotofil i to on mnie niejako zainspirował. Po spadku z II ligi nie było już innej opcji, trzeba było kombinować, pójść w jakąś własną działalność. Na początku nie było kolorowo, musiałem powoli to rozkręcać, ale idzie dobrze. Mam około 70 dzieciaków, dlatego w poprzednim sezonie moim głównym dochodem nie był Pniówek, a szkółka.

„Bajtla” prowadzę w Łaziskach, koło Wodzisławia. W roli trenera trzeba trochę z siebie dać. Nie zatrudniam na razie innych szkoleniowców. Może za jakiś czas zaproszę kogoś do współpracy, ale jak na razie układam wszystko tak, że nie ma to wpływu na moją grę i regenerację. W „Bajtlu” skupiamy się na treningu indywidualnym, mamy też dwie grupy, ale nie są zgłoszone do żadnych rozgrywek.

Jedna składa się z chłopaków od 4 do 6 lat, druga – od 7 do 10. Posiadam licencję trenera UEFA B i myślę nad tym, by pójść na kurs UEFA A, ale na razie nie będzie to łatwe, skoro w weekendy gramy mecze. Aż tak mocno w tej chwili na wyższej licencji mi nie należy, bo dopóki gram, nie zamierzam iść w kierunku trenowania seniorów, a do pracy z dzieciakami UEFA B mi wystarczy. Później? Zobaczymy. Na razie najmocniej skupiam się na tym, co mam. Gra w Ruchu to mój priorytet, a szkółką też chcę się opiekować najlepiej jak to możliwe, bo również to kocham i widzę w tym swoją przyszłość.

Gra w takim klubie jak Ruch to też dobra reklama?

Przemysław SZKATUŁA: – To na pewno. Podpisując kontrakt z Ruchem otrzymałem tak wiele pozytywnych wiadomości od kibiców w social mediach, że byłem zaskoczony. Doceniam to, uśmiech sam pojawiał się na twarzy. Grałem w Bytomiu czy Lublinie, czyli również dużych klubach, ale trudno to porównywać. Do teraz po każdym meczu mam sporo powiadomień, co nieco mnie szokuje, ale to niezwykle miłe i budujące.

Czy w rundzie wiosennej zdawał pan sobie sprawę, że Ruch pana obserwuje?

Przemysław SZKATUŁA: – Dowiedziałem się przypadkiem. Grając w Pniówku byłem pogodzony, że w nim zostanę i przedłużę kontrakt. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Tomek Balul – kolega z Chorzowa, z którym graliśmy w Karpatach Krosno. Stwierdził, że ma informacje, że Ruch mnie obserwuje i jest mną mocno zainteresowany. To było między dwoma wiosennymi meczami, jakie Pniówek grał z Ruchem – po Pucharze Polski, który wygraliśmy 3:1, a ja zdobyłem bramkę, a przed porażką 2:3 w lidze, gdy strzeliłem gola z rzutu wolnego. Usłyszałem, że ktoś z Chorzowa będzie się ze mną kontaktować. Nie wierzyłem do końca, że tak się stanie, ale trener Bereta rzeczywiście zadzwonił. Wyszło fajnie.

To była propozycja nie do odrzucenia?

Przemysław SZKATUŁA: – Nie jestem fanatykiem żadnego klubu, ale oglądałem regularnie w internecie słynne kulisy Ruchu, bo „Asceto” świetnie je robi. Powtarzałem, że gdyby zadzwonili do mnie z Chorzowa, to na pewno bym się nie zastanawiał, tylko rzucił wszystko i spróbował swoich sił. Takim klubom po prostu się nie odmawia. Widząc całą otoczkę – wielki szacunek dla kibiców, pracowników. Wykonują taką robotę, że czapki z głów. Żona trochę się śmiała: „Znowu siedzisz i oglądasz te kulisy!”, a teraz sama to robi i bywa, że mocno się przy tym wzrusza.

Będąc jedną nogą w kopalni tym bardziej docenia pan miejsce, w jakim się pan znalazł?

Przemysław SZKATUŁA: – Zdecydowanie. Trochę odżyłem też psychicznie. Nie ma co ukrywać – nie byłem mocno szczęśliwy ze scenariusza, jaki mnie czekał. Że już do końca będę grał w III lidze, jeździł na mecze do drużyn z niewielkich miejscowości…. Kocham piłkę, to moje życie i naprawdę doceniam, że Ruch wyciągnął do mnie rękę – mam za to ogromny szacunek. To mi spadło jak z nieba. Staram się odwdzięczyć w 100 procentach. W każdym meczu daję z siebie maksa, by doceniano moją pracę na boisku. Wierzę, że wszystko jest na odpowiedniej drodze ku temu, by zostać w Chorzowie na dłużej.

3 gole, 4 asysty – to liczby na miarę czołowego zawodnika II ligi. Idzie lepiej niż się pan spodziewał?

Przemysław SZKATUŁA: – Trudno było zakładać, że będzie szło aż tak dobrze. Latem w klubie pozmieniało się. Najpierw rozmawiałem przecież z trenerem Beretą. Zapowiadał, że będziemy ostro rywalizowali o miejsce na lewym wahadle, bo mogą tam grać „Kowal”, „Dyru”, czy nawet „Ecik” (Marcin Kowalski, Tomasz Dyr, Łukasz Janoszka – przyp. red.). Nie bałem się tego, bo trzeba walczyć o swoje. Potem kontrakt podpisał trener Skrobacz i też szybko powiedział o ustawieniu z wahadłami. Sparingi nie pokazywały, że zacznę sezon w pierwszym składzie. Dziękuję, że trener dał mi szansę. Każdy chce grać, a nas na jedno miejsce jest sporo, choć akurat teraz „Dyru” jest cofnięty do obrony. Latem na lewej stronie próbowany był też Tomek Wójtowicz. Gdyby tak zostało, to przy młodzieżowcu pewnie w ogóle bym nie pograł. Cieszę się, że wyszło jak wyszło. W pierwszym meczu, z Pogonią Siedlce, zdobyłem bramkę i wszystko od tamtej pory zmierza w dobrym kierunku. Będę walczył dalej – praca i pokora to moje dwa kluczowe słowa, o których pamiętam, szczególnie jak idzie dobrze, bo ani na moment nie można się rozluźnić.

Macie trochę przedstawicieli południa Śląska w szatni.

Przemysław SZKATUŁA: – Na treningi dojeżdżamy z Danielem Szczepanem i Kacprem Kawulą, choć on akurat niedawno przeszedł artroskopię. Był też z nami „Nojgi” (Tomasz Neugebauer – dop. red.), ale przeniósł się do rodziny z Bytomia. Zostaliśmy zatem z Danielem. Gdy coś mu się nie podoba, to mu docinam: „A ile masz bramek?”. Ale tak poważnie – Daniel dobrze gra, wykonuje dobrą robotę, pracuje w defensywie. Podejrzewam, że gole w końcu przyjdą i wtedy on będzie się ze mnie śmiał. A ja wtedy zapytam, ile ma asyst! (śmiech).

W I lidze grał pan tylko w Polonii Bytom. Jest do czego dążyć?

Przemysław SZKATUŁA: – Zdecydowanie. W Bytomiu nie było wtedy zbyt kolorowo – organizacyjnie, finansowo, kadrowo. Minęło już prawie 10 lat… Świetnie byłoby znów znaleźć się w I lidze. Jestem pewny, że nasz stadion często by się zapełniał, choć mam przekonanie, że w najbliższym czasie stanie się to jeszcze nieraz. Obyśmy jak najdłużej byli niepokonani i walczyli o awans.



Na zdjeciu: Bilans 3 goli i 4 asyst uprawnia Przemysława Szkatułę do posiadania statusu czołowej postaci świetnie spisujących się w II lidze „Niebieskich”.
Fot. Marcin Bulanda/PressFocus