Reprezentacja. Przyjaciel Jari Litmanena

Mało kto zna fiński futbol tak dobrze, jak Czesław Boguszewicz, który spędził w tym kraju 7 lat i nauczył się języka.


Ten były kilkukrotny reprezentant Polski, swoją piłkarską karierę zaczynał w Słupsku. Grał w miejscowym Gryfie, a potem w słynnych Cieślikach, żeby jako nastolatek przenieść się do Pogoni Szczecin, gdzie szansę debiutu w ekstraklasie dał mu Stefan Żywotko.

Uczyli ich grać

Czesław Boguszewicz, rocznik 1950, uchodził za duży talent. W reprezentacji Polski zadebiutował jeszcze u Kazimierza Górskiego, przed igrzyskami w Montrealu w 1976 roku. Był biski wyjazdu na mundial do Argentyny w 1978, ale przydarzył się nieszczęśliwy wypadek. Na jednym z treningów Arki dostał mokrą i ciężką piłką w oko. Uraz okazał się na tyle poważny, że lekarze zabronili mu grać. W tej sytuacji w wieku 27 lat musiał zawiesić piłkarskie buty na kołku i rozpoczął udaną karierę szkoleniową, doprowadzając w 1979 roku klub z Gdyni do historycznego triumfu w Pucharze Polski. Potem wyjechał za granicę, a konkretnie do Finlandii, gdzie po nieżyjącym już Jerzym Masztalerze, bracie reprezentanta Polski Bohdana, był drugim szkoleniowcem znad Wisły w tym pięknym kraju. Pracę z najstarszym klubem w Finlandii Reipas Lahti, rozpoczął na początku grudnia 1981, żeby rok później awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Po Jerzym Masztalerze, Czesławie Boguszewiczu w Finlandii pracowała potem jeszcze cała plejada polskich szkoleniowców, jak Bogusław Hajdas, Jerzy Wojtowicz czy Bogusław Kaczmarek.

Inna nacja

– Jacy są Finowie? Na pewno inni niż my. Bardziej spokojni, opanowani, nie gestykulujący jak Polacy. Mają przed drugą osobą taki parawan, ale po dłuższym czasie, jak się przekonają do ciebie, to są niesamowicie życzliwi. Dziś na pewno jest tam inaczej, niż kiedy ja tam byłem w latach 80. Byłem jednym z niewielu Polaków, było trochę Anglików i tyle. Teraz nazjeżdżało tam wielu obcokrajowców, bo musieli przyjąć wielu imigrantów, jest inna sytuacja. Naród jest chłody, ale jak mówię, jak cię poznają, to są niesamowicie mili, życzliwi. Sporo sobie zawdzięczają. Po wojnie, żeby wykupić się od ZSRR, to musieli wyrąbać połowę lasów w kraju. Teraz to bogaty kraj, ale na pewno są też mankamenty. Nie raz było tak, że światło zimą wyłączało się przed południem, żeby o 13.30 znowu go włączyć, bo już robiło się ciemno – opowiada Boguszewicz i dodaje.

– Miałem też czasami problem ze zrozumieniem ich. Raz robimy sobie imprezkę w garażu ze znajomym. Browarek, postrzelaliśmy z wiatrówki, a dołączył do nas jeszcze jeden kolega. Na drugi dzień popełnił samobójstwo. Inny przykład. Miałem w drużynie młodego chłopaka, który w domu trudny był do ogarnięcia. Dałem mu klapsa i ustawiłem do pionu. Chłopak się zmieni tak, że jego matka przychodziła i dziękowała, cała zadowolona i uśmiechnięta, no i dwa dni później słyszę, że wyskoczyła z balkonu. Nic nie dali po sobie poznać, nie było nic widać, a tutaj na drugi dzień taka tragedia – wspomina.

Nauczył się fińskiego

Kwestie mentalne to jedna sprawa, a trudny język to kolejna bariera. Były reprezentant Polski będąc na miejscu nauczył się jednak trudnego fińskiego języka. – Ma ponad dwadzieścia przypadków. Zacząłem tam chodzić na kurs, patrzę, a wokół mnie sami Finowie. Przede mną z mężem Finem siedziała tyko Polka. Zacząłem się zastanawiać, co ja tam robię i usłyszałem, że miejscowi są na kursie, bo się doszkalają! To trudny język. Na tych pierwszych zajęciach, to zostałem piętnaście, dwadzieścia minut, bo nic kompletnie nie rozumiałem – mówi dziś z uśmiechem.

Języka nauczył się jednak na tyle dobrze, że pracował potem w szkole. Języka nauczyła się też na miejscu jego starsza córka Ewa, która przez trzy latach chodziła do tamtejszej szkoły. Młodsza córka Laura urodziła się z kolei w Helsinkach. Była potem jeszcze raz w tym kraju w ramach studenckiego programu Erasmus. Jak więc widać, rodzinę Boguszewiczów z Finlandią wiele łączy.

Zresztą były reprezentant Polski, po ponad 7 latach szkoleniowej pracy w Finlandii, bo po okresie pracy w Reipas Lahti pracował też w KTP Kotka, zastanawiał się czy tam nie zostać. – Miałem taki okres, że trzeba było podjąć decyzję. Gdybym zdecydował się na jeszcze dłuższą pracę tam, to jak nasi siatkarscy mistrzowie Włodzimierz Sadalski i Włodzimierz Stefański, zostałbym chyba w tym kraju na stałe. Zdecydowaliśmy się jednak z rodziną na powrót – zaznacza.

Wielki Litmanen to zapamiętał!

W Finlandii prowadził nie byle kogo, bo największą gwiazdę w tym kraju samego Jari Litmanena, byłą gwiazdę Ajaksu Amsterdam w latach 90., który grał też w takich klubach, jak Barcelona czy Liverpool, a w reprezentacji swojego kraju wystąpił w aż 137 meczach, w których zdobył 32 bramki. W 2004 roku uplasował się na 42 pozycji w głosowaniu na 100 najwybitniejszych Finów w historii. W Lahti stoi zresztą jego pomnik odsłonięty prawie dokładnie dziesięć lat temu.

– W Lahti prowadziłem także zajęcia z najmłodszymi. Wśród nich był i Jari. Znałem jego ojca Olavi Litmanena byłego piłkarza Reipas i byłego reprezentanta kraju. Jari miał od dziecka miał wielkie zacięcie. Tam było tak, że najpierw trenowali juniorzy, a potem my seniorzy. Jari zostawał po swoich zajęciach i przypatrywał się naszym – opowiada Boguszewicz, który przyjaźni się z najlepszym piłkarzem w historii fińskiego futbolu. Do dziś utrzymuje z nim kontakt, a przy okazji wspomina mecz towarzyski z „Suomi” w 2000 roku w Poznaniu.

– Selekcjonerem Finów był wtedy Anti Muurinen, którego znałem z Finlandii. Przed meczem podszedłem do niego i zapytałem czy możliwe jest moje krótkie spotkanie i rozmowa przy kawie z Jari. Zgodził się, bo to bardzo życzliwi ludzie, ale poprosił o to, żeby też mógł być przy tym spotkaniu. I tak siedzimy, rozmawiamy, a w pewnym momencie Jari mówi, jak to raz został po swoim treningu, żeby obserwować moje zajęcia z bramkarzami. Wspominał jak powiedziałem, że oddam z 18 metrów dziesięć strzałów prawą nogą, zewnętrzną częścią stopy na długi słupek tak, aby piłka lądowała na bocznej siatce wewnątrz bramki. „I pomyliłeś się „Bogu”, bo tak mnie tam nazywali, „tylko raz”. Zapamiętał to na długie lata. To było coś słyszeć to z ust piłkarza takiego formatu. Zresztą on nos miał zawsze na właściwym miejscu. Do tego wielka klasa i inteligencja – opowiada o Litmanenie Czesław Boguszewicz.


Czytaj jeszcze: Z Lamusa. Z Finlandią na wiwat!

Regularność dała efekt

Teraz selekcjonerem naszego środowego rywala jest Markku Kanerva, który z Finami dokonał rzeczy historycznej, bo po raz pierwszy awansował z nimi do finałów wielkiej międzynarodowej imprezy, jaką jest Euro. Finlandia awansowała z 2 miejsca w grupie J, za Włochami, a prze Grecją czy Bośnią i Hercegowiną. W przyszłorocznym Euro zagra w grupie z Danią, Rosją i Belgią. Boguszewicz dobrze zna Kanervę. – Pamiętam go przede wszystkim jako bardzo dobrego piłkarza. Poznałem go pod koniec swojego pobytu w Finlandii. Występował w HJK Helsinki. W tamtym czasie „kosili” kolejne mistrzostwa kraju, a trzy czwarte składu grało w reprezentacji. Zresztą mieli na stanowisku selekcjonera kilku naprawdę dobrych szkoleniowców. Kanerva nauczył ich regularności. U nich było tak, że po jednym czy dwóch dobrych meczach, to myśleli, że są już najlepsi, no i potem przychodziły porażki po 0:4 czy 0:5. Kanerva nauczył ich, żeby tych swoich głów po wygranych nie nosili za wysoko, a skupiali się na wszystkich meczach. Ta regularność dała dobry efekt w eliminacjach – mówi Boguszewicz, który z racji mieszkania w Gdyni chciał się spotkać z fińską ekipą i trenerem Kanervą w Gdańsku, ale z racji pandemii koronawirusa i wielu zakażeń w Trójmieście zrezygnował z tego zamiaru. – Mecz też obejrzę sobie spokojnie w domu, w telewizji – mówi na koniec pan Czesław.


Na zdjęciu: Czesław Boguszewicz trenował Jari Litmanena w trampkarzach w Reipas Lahti.

Fot. Archiwum Czesława Boguszewicza