Z Lamusa. Z Finlandią na wiwat!

5:0, 7:0, 6:2 czy 7:1 to niegdysiejsze wyniki biało-czerwonych z Suomi.


Reprezentacja Finlandii, naszego środowego rywala w meczu towarzyskim w Gdańsku, to jeden z tych przeciwników, z którymi w historii mierzyliśmy się najczęściej, bo aż 32 razy. Tylko z narodowym zespołem Rumunii polska reprezentacja grała częściej – 36 razy.

Chłopiec do bicia

Finlandia to też przeciwnik, do bramki którego trafialiśmy aż 77 razy. Z 32 gier wygraliśmy 21, ponosząc ledwie trzy porażki. Już jeden z pierwszych meczów pomiędzy tymi drużynami przeszedł do historii polskiego futbolu. Na początku sierpnia 1926 r. w Poznaniu, w mecz oznaczony numerem 4 we wzajemnych konfrontacjach, wygraliśmy aż 7:1, a dwójka Polaków zdobyła pierwsze hat tricki w reprezentacji. Uczynili to napastnik Warty Poznań, Wawrzyniec Staliński, i gracz Pogoni Lwów, Mieczysław Batsch. Warto dodać, że do 1959 r. była to jedyna gra biało-czerwonych, w której zdołali zaaplikować rywalowi aż tyle goli.

Nieco skromniejsza wygrana z Finami miała miejsce 4 listopada 1956 r., też w grze towarzyskiej – 5:0. Spotkanie rozegrano na Stadionie Miejskim w Krakowie, a na trybunach było 40 tys. kibiców. Był to pierwszy mecz w tym mieście od… 1930 r. „26 lat czekał Kraków na mecz międzypaństwowy” – pisał „Sport” w wydaniu z 5 listopada 1956.

Przyjechali po kryształy…

„Gdy po dziewięciu minutach prowadziliśmy 2:0 ze strzałów Kempnego, którego dobrze wypuścił Pohl, i Baszkiewicza wypuszczonego dla odmiany przez Kowala, sprawa była jasna. Wiedzieliśmy, że tego meczu nie przegramy, a kwestią może być jedynie jak ułoży się stosunek bramkowy. Szybko okazało się, że Finowie nie są wprawdzie graczami technicznie zupełnie surowymi, jak przed laty, ale posiadają jeszcze liczne braki. Kombinacje ich były zbyt przejrzyste i zbyt powolne, by mogły zdezorientować naszą defensywę, której głównym filarem był znów Korynt. Dysponujący lepszą szybkością wyłapywał niezbyt dokładne piłki i wygrywał niemal wszystkie pojedynki w przeciwieństwie do swojego kolegi z naprzeciwka Lindgrena, który nie wiedział jak radzić sobie z centrami Polaków i nie był bez winy przy utracie obu pierwszych bramek” – pisał redaktor „Sportu” Tadeusz Maliszewski.


Czytaj jeszcze: Z Lamusa. Hat trick z Tanzanią zamiast mundialu

W składzie Polaków na tamto spotkanie było aż 8 zawodników CWKS, czyli Legii, ale wielu z nich to Ślązacy, jak napastnikcy Pohl, Kowal, Kempny czy Brychczy. Kempny trafił wtedy do siatki dwa razy, a swoje dodali Baszkiewicz, Brychczy i Kowal. Dla tego ostatniego to był jedyny gol w reprezentacji. Kowal zginął w wypadku w kwietniu 1960 r. w wieku zaledwie 29 lat.

Równie emocjonująca, jak wydarzenia boiskowe, była przerwa w tamtym spotkaniu. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi na trybunach w tym czasie pasjonowało się… śmiertelnym pojedynkiem w powietrzu pomiędzy wroną a jastrzębiem. A Finowie? Zdaje się, że bardziej zajęci byli zakupami niż graniem… „Jeszcze w sobotni wieczór zdążyli zbadać uprzejmość krakowskich sprzedawców. Goście byli zachwyceni naszymi kryształami i kupowali je z namiętnością godną najbardziej zapamiętałych kolekcjonerów. Nie tylko więc 5 bramek znajdzie się w bagażu fińskim w powrotnej drodze do Suomi” – pisał „Sport”.

Cztery gole Lubańskiego!

Niespełna dekadę później biało-czerwoni jeszcze wyżej pokonali rywala z północy. Ten mecz miał znacznie większe znaczenie, bo chodziło o punkty w eliminacjach MŚ 1966. Spotkanie rozegrane w listopadzie 1965 r. miało niecodzienny przebieg w pierwszej połowie, w której nasza reprezentacja aż sześć razy pakowała piłkę do siatki! Hat trick, zdaje się najszybszy w historii naszych gier o punkty, skompletował w zaledwie 5 min Włodzimierz Lubański! Zaczął w 19 min głową po dośrodkowaniu Lentnera. Potem wpakował piłkę do siatki po akcji Sadka, żeby w 24 min podwyższyć na 3:0 po dobrze rozegranym rzucie rożnym duetu Szołtysik – Sadek. Potem Lubański dołożył jeszcze gola na 6:0. Wcześniej do siatki trafiali też, wyróżniający się w naszym zespole Pohl (z „jedenastki”) oraz wspominany Sadek.

– Zachwycamy się teraz czterema bramkami Roberta Lewandowskiego w meczu ligowym, i słusznie, ale warto też pamiętać o Włodku Lubańskim, który przecież startował wtedy do swojej wielkiej międzynarodowej kariery, a cztery gole zdobył w meczu międzypaństwowym. To było coś – opowiada jeden z zawodników tamtego meczu Stanisław Oślizło, obrońca Górnika i jeden z najlepszych defensorów w historii naszej piłki.

„Schodzących na przerwę polskich piłkarzy publiczność żegna oklaskami i tradycyjnym sto lat” – czytamy w „Sporcie” z 25 października 1965 r. Mecz w Szczecinie, na wypełnionym po brzegi ponad 40 tysiącami kibiców, zakończył się wynikiem 7:0, a ostatniego gola – swego drugiego – zdobył Sadek.

Szczególne trafienie Pohla

„Było to przedostatnie spotkanie w konkurencji MŚ i od meczu z Włochami, który odbędzie się za tydzień, zależy jaką zajmiemy pozycję w tabeli VIII grupy. Sukces Polaków zrobił silne wrażenie nie tylko na ekspertach fińskich i jednym z włoskich dziennikarzy wydelegowanym specjalnie do Szczecina, ale też na wielu zagranicznych obserwatorach. Należy się spodziewać, że zwycięstwo wpłynie nie tylko na podniesienie ducha bojowego naszej reprezentacji, ale pozwoli też selekcjonerom poczynić w ostatniej jeszcze chwili konieczne poprawki w ustawieniu składu. Dziś już jednak stwierdzić możemy, że piłkarze nasi przydzieleni do jednej z najtrudniejszych grup eliminacyjnych dobrze się spisali i nie sprawili ujmy naszemu sportowi” – pisał red. Tadeusz Maliszewski.

Finów przed katastrofą uratował wtedy bramkarz Lars Naesman, który kilka razy zapobiegł stracie kolejnych goli. To zresztą jeden z najlepszych bramkarzy w historii fińskiej piłki, który zmarł w wieku 52 lat w 1995 r.

Jednego gola zdobył niezrównany Pohl czy Pol, jak jeszcze wtedy pisano, i była to dla niego bramka numer 40. w narodowych barwach. Napastnik wielkiego wtedy Górnika Zabrze był jak Robert Lewandowski teraz, rekordzistą pod względem trafień w reprezentacji. Prasa po tamtym spotkaniu odnotowała, że po meczu zawodnicy obu ekip wymienili się koszulkami. Najprawdopodobniej zdarzyło się to pierwszy raz po meczu z udziałem naszej kadry.

Kibice w Szczecinie znieśli Włodzimierza Lubańskiego na ramionach, po czterech jego bramkach. Fot. archiwum „Sportu”

– Mieliśmy wtedy bardzo dobry zespół, w którym nie brakowało indywidualności. Wynik, choć nie graliśmy może z jakąś potęgą, zrobił wrażenie, bo strzelić siedem bramek w meczu międzypaństwowym nie jest łatwo. Może nie były to jakieś orły, ale solidny rywal. Jak będzie teraz w środowym meczu? Na pewnie nie za łatwo, bo czy się jest wysoko w rankingu czy nisko, to każdego przeciwnika trzeba traktować poważnie, a swoją przewagę trzeba udowodnić na piłkarskim boisku, tak jak my zrobiliśmy to wtedy w Szczecinie – podkreśla Stanisław Oślizło.

Jak w 1965

Jak w październiku 1965 r., tak i 55 lat później gramy z Finami, a zaraz potem z Italią. Do pojedynku z Włochami, którzy brutalnie przerwali w Rzymie nasze sny o wyjeździe na mundial do Anglii w 1966 r., wrócimy przed niedzielnym spotkaniem w Gdańsku w ramach walki o punkty w Lidze Narodów.


Na zdjęciu: Henryk Kempny (drugi z prawej) strzela bramkę na 1:0 w wysoko wygranym meczu z Finami w 1956 roku.

Fot. archiwum „Sportu”