Wielkie nieporozumienie

Mistrzowie Polski byli bardzo blisko wpadki z rywalem z Estonii. Przeciętna postawa nie została skarcona.


Częstochowa czekała długo na pierwszy mecz sezonu. Oczekiwania względem Rakowa są dość duże. W końcu mistrzowie Polski nazbyt się nie osłabili, a na dodatek zakontraktowali nowych piłkarzy, choćby Johna Yeboaha. Niemiec w pierwszym spotkaniu sezonu usiadł na ławce. Kibice czekali jednak na jego debiut, szczególnie że mecz z Florą Tallinn nie układał się zdecydowanie po ich myśli. W pierwszej połowie słychać było na trybunach mieszankę wulgaryzmów ze stwierdzeniem „co tu się dzieje”.

Blisko katastrofy

Dziwić to jednak absolutnie nie może. Kibice byli spragnieni piłki. W dodatku, po zdobyciu mistrzostwa Polski, ale przede wszystkim po wylosowaniu przeciętnego rywala, jakim niewątpliwie jest Flora, oczekiwali sporo. Dostali może nie niewiele, ale mało w porównaniu do oczekiwań. Częstochowianie w pierwszej połowie popełniali katastrofalne błędy. Defensywa mistrza Polski zdecydowanie zawodziła. Raków nie był w stanie zbudować groźnej akcji pod bramką rywali, za to goście wręcz przeciwnie.

„Co by było, gdybyśmy go sprzedali?” – to inny cytat z trybun, który świetnie opisywał grę Vladana Kovacevicia. Bramkarz Rakowa w pierwszej połowie w zasadzie w pojedynkę uratował wynik rywalizacji, gdy trzy razy w sytuacjach sam na sam odbijał piłkę.. Fakt, doniesienia o sprzedaży Kovacevicia wprowadziły pewną nerwowość na trybunach. Mecz z Florą jeszcze ją pogłębił.

Burę otrzymali także inni gracze mistrza Polski. Niezgrabne próby przyjęcia i uderzeń ze strony Fabiana Piaseckiego powodowały zgrzytanie zębów. Niefrasobliwość kapitana, Zorana Arsenicia powodował podwyższone ciśnienie u fanów o słabszych nerwach. Trybuny nie były skore, po gwizdku sędziego, do wyrażania swojej ekscytacji po pierwszej odsłonie.

Powtórka była blisko

Spełniał się czarny scenariusz, który między wierszami można było wyczytać przed spotkaniem od pracowników klubu. Mieli oni obawy o spotkanie z Florą. Były one słuszne. W końcu praktycznie za każdym razem polskim zespołom idzie ciężko w eliminacjach z zespołami w teorii słabszymi. Trzeba przyznać, że momentami mecz z ekipą z Tallinna przypominał męczarnie częstochowian z pierwszego dwumeczu w europejskich pucharach.

Wyjazd do Mariampola na spotkanie z litwinami był koszmarem. Raków stracił wówczas Bena Ledermana na kilka miesięcy z powodu poważnej kontuzji, za którą odpowiedzialny był jeden z gospodarzy. W dodatku częstochowianie przywieźli ledwie bezbramkowy remis. Teraz przynajmniej zdobyli bramkę, która ułatwi wyjazd do Tallinna i być może zapewni awans.

Przebłysk jakości

Dawid Szwarga w przerwie dokonał dwóch zmian i wprowadził choćby Yeboaha. Pomocnik został gorąco przyjęty przez kibiców. Nie ma co się dziwić, w końcu to drugi najwyższy transfer w historii ekstraklasy (patrząc na ruchy wewnątrz ligi). Oczekiwania względem niemieckiego zawodnika są ogromne. Już jego pierwsze ruchy z piłką pokazały, że to gracz z kategorii „lopezowej” – nieszablonowy pomocnik, który jedną akcją może odmienić losy spotkania. Niektórzy nawet zaczęli zastanawiać się co wydarzy się za kilka miesięcy, gdy Ivan Lopez wróci do zdrowia i będzie mógł wyjść w pierwszym składzie wraz z Yeboahem.


Czytaj więcej o Rakowie


Kibice robili wielkie oczy patrząc na ruchy nowego nabytku mistrza Polski. Yeboah błyszczał na murawie. W końcu to jego uderzenie zainaugurowało gola dla Rakowa. Władysław Koczerhin, bezbarwny tego dnia, dobił jego uderzenie i zapewnił częstochowianom zwycięstwo. Mimo to pozostał spory niedosyt i równie duży niepokój. W końcu za kilka dni przy Limanowskiego Raków zagra o Superpuchar, a we wtorek czeka go kolejny bój z Florą.


Na zdjęciu: Częstochowianie po meczu z Florą mogli odetchnąć z ulgą.

Fot. Marcin Bulanda/PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.