Raków Częstochowa. Nadchodzi czas rozliczeń

Komuś może się wydawać, że sezon się dla nas zakończył, ale dla mnie nie. Niektórzy mogą w przyszłości odczuć tego skutki – zapowiada Marek Papszun, trener Rakowa Częstochowa, mającego na koncie 3 z rzędu porażki.


We wtorek potwierdziło się, że Raków nie potrafi grać z ŁKS-em. Podopieczni Marka Papszuna przegrali w Łodzi 2:3. ŁKS czekał na zwycięstwo w lidze 132 dni. Wojciech Stawowy z kolei… sześć lat, kiedy był jeszcze szkoleniowcem Cracovii. Było to również pierwsze zwycięstwo Stawowego w 10 spotkaniu w roli trenera łodzian. Łącznie w tych spotkaniach jego drużyna zdobyła cztery punkty. Wszystkie w meczach z Rakowem.

Klątwa ciągle żywa

– Klątwa ŁKS-u nie została z nas zdjęta. To już nasze piąte spotkanie i znowu nie daliśmy rady wygrać. Chyba dobrze, że już nie będziemy się mierzyć w przyszłym sezonie, bo ciężko nam o te punkty… Przeciwnicy byli głodni zwycięstwa. Widać było, że za wszelką cenę chcą wygrać, by nikt im już nie liczył kolejnych porażek. Gratuluję, ta determinacja została nagrodzona. Głównie tym łodzianie zdobyli 3 punkty – mówi Marek Papszun, trener Rakowa.

Częstochowianie ponieśli trzecią z rzędu porażkę. Można odnieść wrażenie, że są już na urlopach i do sierpnia nie zamierzają z nich wracać. W Łodzi odezwały się stare demony. Dwukrotnie prowadzili, by w prosty sposób tracić bramki.

– Prowadząc dwukrotnie na wyjeździe, stracenie dwóch bramek z kontry wydaje się bardzo nieodpowiedzialne. Byłem bardzo zdziwiony takim zachowaniem moich piłkarzy. ŁKS posiadanie piłki miał jak zwykle duże, ale sytuacji nie tworzył, a my mieliśmy ich sporo po stałych fragmentach gry – zwłaszcza w I połowie. Gdybyśmy zagrali mądrzej, odpowiedzialniej, rozsądniej, to prawdopodobnie byśmy wygrali, ale tego nie zrobiliśmy – przyznaje Papszun.

To nie zabawa

Złożyć mogło się na to kilka czynników, jak chociażby nowe zestawienie defensywne, przypominające raczej czasy pierwszoligowych starć Rakowa niż mecze ekstraklasy. Po raz pierwszy w tym sezonie na boisku pojawił się Andrzej Niewulis, długo zmagający się z urazami kolana. Szansę gry dostali także Kamil Kościelny wraz z Michałem Gliwą. Cała trójka była ważnymi elementami zespołu w poprzednim sezonie. Lider defensywy, Tomasz Petraszek odpoczywał po trudnym spotkaniu w Zabrzu. Nawet na ławce zabrakło Jakuba Szumskiego i Frana Tudora, którzy również otrzymali trochę wolnego.


Przeczytaj jeszcze: Corrida na pożegnanie


– Nie jest tak, że my się już bawimy i tylko dogrywamy ligę. Zupełnie nie! Chcemy wygrywać. Ubolewam, że w trzecim kolejnym meczu przegrywamy, ale to też weryfikacja piłkarzy. Komuś może się wydawać, że sezon się dla nas zakończył, ale dla mnie nie – i niektórzy mogą odczuwać tego skutki w przyszłości. Kolejni zawodnicy dostają szansę gry, czas rozliczeń przed nami – podkreśla trener Rakowa.

Bariera do przełamania

Raków przez całe spotkanie, grając dodatkowo duetem napastników, zdołał oddać jeden celny strzał, a gole zdobył po dwóch… samobójach. Nic dziwnego, że pod Jasną Górą wielu nie może się już doczekać Vladislavsa Gutkovskisa w wyjściowej jedenastce, który po przyjściu z Niecieczy może odmienić bezproduktywność ataku.

Przed zespołem z Częstochowy ostatni mecz w tym sezonie. Na rozkładzie pozostało tylko domowe starcie z Wisłą Płock. – Chcemy przełamać barierę 50 punktów i sezon zakończyć wygraną – zapowiada Papszun. A potem pozostanie spokojne przygotowywanie się do nowego sezonu, podwójnie ważnego dla klubu. Będzie wtedy obchodzić stulecie istnienia, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jubileusz spędzą już przy Limanowskiego, gdzie lada dzień mają ruszyć prace nad przebudową obiektu.


Fot. Krzysztof Porebski / PressFocus


Gliwa odchodzi

Po dwóch latach spędzonych w Rakowie odchodzi z tego klubu bramkarz, 32-letni Michał Gliwa. W poprzednim sezonie, w którym częstochowski zespół awansował do ekstraklasy, jego pozycja była nie do zakwestionowania – zagrał w 31 meczach. Ale w ekstraklasie jego miejsce zajął Jakub Szumski.

W kończącym się sezonie Gliwa rozegrał łącznie 14 spotkań.