Rozwalone drzwi do szatni

Część II rozmowy z Arkadiuszem Głowackim i Pawłem Brożkiem.

Mateusz MIGA: Chyba najwspanialszy moment wielkiej Wisły z początku wieku to wygrana 4:1 z Schalke na wyjeździe. Podobno mocno bujało w drodze powrotnej i nie chodzi o turbulencje. Pamiętasz, Arek?
Paweł BROŻEK: – Ja też tam byłem, bo siedziałem na ławce.
Arkadiusz GŁOWACKI: – Szczerze to niewiele pamiętam z tego lotu.
PB: Kosa by pamiętał.
AG: Kosa chyba stanął do wywiadu i był bardzo zabawny.

Paweł ty wtedy zmagałeś się jeszcze z etykietką wielkiego talentu i trochę musieliśmy poczekać, aż ten talent rozkwitnie.
PB: Wieczny talent… Trochę to trwało.
AG: Cały czas się rozwijasz. Lewa noga, sieknięcie w meczu z Lechem.
PB: Ha! Zostawiłem coś na koniec.
AG: Wisienkę na torcie.
PB: W tamtym okresie był Żuraw, Franek czy Marcin Kuźba… Mogłem głównie podpatrywać i się uczyć. Dlatego potem poszedłem na wypożyczenie do GKS-u.

Arek, gdy Pawłowi zdarzały się serię, gdy nie mógł trafić nawet „na pustaka”, dało się do niego w ogóle podejść w szatni, porozmawiać?
AG: Paweł emocjonalnie podchodził do tych spraw.
PB: Strzał do pustej bramki jest najcięższy gatunkowo. Najwięcej stresu jest. Wiesz, że jak nie strzelisz, będzie ostro.
AG: Gdy coś się nie udawało, Paweł zawsze potrzebował kilku dni, by dojść do siebie.
PB: Do tej pory tak jest, chociaż trochę mniej.
AG: W ostatnim meczu strzeliłeś, więc jest wesoło.
PB: Nie czułem się komfortowo, gdy nie wykorzystywałem sytuacji. Zawodziłem drużynę, siebie, kibiców. Dziwne, żebym chodził po mieście i się śmiał.
AG: Są ludzie, którzy opowiadają, że nie ma presji, że dobrze sobie z tym radzą, że nie czytają komentarzy… Każdego boli krytyka, każdy ją odczuwa – jeden aż za bardzo, drugi trochę mniej, ale mimo wszystko – na każdego wpływa.
Arek, kto powiedział, że jesteś za wolny w głowie?
AG: Trener Leo Beenhakker. Różni trenerzy mają różne zdanie na temat różnych zawodników. U jednego trenera wszystko było OK, u innego nie. Ta szybkość myślenia jest przede wszystkim ważna na pozycji numer dziewięć, w pomocy, trochę mniej na skrzydle… Mógłbym więc się kłócić, ale nie zamierzam.

Paweł, gdy Emilian Dolha przeszedł z Wisły do Lecha, a zaraz potem puścił w Krakowie cztery bramki, powiedziałeś, że to kara odejście z klubu.
PB: Powiedziałem tak, ale to miał być żart. Natomiast tak to zostało przedstawione, że musiałem do niego zadzwonić i się wytłumaczyć. Przeprosiłem go za swoje słowa.
Krzysztofowi Mączyńskiemu, po transferze do Legii, też delikatną szpileczkę wbiłeś.
PB: Pytaliście mnie o sytuację, dlatego odniosłem się do mnie, do „Głowa”, do ludzi, którzy tutaj byli kilka lat. Chodziło mi o to, że ja cenię ludzi, którzy oddają klubowi serce i są mu wierni.

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus

Do Krzyśka też potem zadzwoniłeś?
PB: Nie.

Powołanie na mistrzostwa Świata w 2006 roku było dla Ciebie sporym zaskoczeniem.
PB: Oglądałem to jako kibic, siedziałem przed telewizorem z moją przyszłą żoną. To było wielkie zaskoczenie. Nawet nie dostałem telefonu ostrzegawczego, że jest jakieś zainteresowanie. No i musiałem wakacje odwołać. To był szok, zaniemówiłem i długo siedziałem na kanapie z otwartą buzią.

A pamiętasz kiedy rozwaliłeś drzwi do szatni i po jakim meczu?
PB: Po meczu z Amicą Wronki. Mecz sędziował Piotr Siedlecki. Potem okazało się, że był na liście „Fryzjera”, później został zatrzymany. „Fryzjera”, Amica, to pasuje do siebie.
PB: Co mogę powiedzieć… W tamtym meczu nie gwizdnął nam dwóch ewidentnych karnych. Wyładowałem frustrację, zapłaciłem za to parę złotych. Za naprawę drzwi, była też kara z PZPN, musiałem także przeprosić sędziego. Okazało się, że…
AG: Miałeś rację.
PB: Niekoniecznie… Młodość. Tyle.

A jak to jest ze starością? Lepiej siwieć czy łysieć?
PB: Tu mamy dylemat i to duży.
AG: Ja powiem tak – trzeba starzeć się z godnością.
PB: Zgadza się. Ale ja powiem tak – siwi mają w przewagę.
AG: Jasne, musisz stać i układać włosy.
PB: W tym gronie siwi mają przewagę, bo jest nas dwóch.

Arek, szykujesz się już na mniej sportowy tryb życia?
PB: Już ma zaplanowane dwa treningi w tygodniu.
AG: Wszystko jest rozpisane. Jeśli Paweł będzie chciał, dołączy do mojej drużyny, na razie jednoosobowej.
PB: Może dołączę niedługo, kto wie.
AG: Teraz już poważnie. Całe życie trenowałem, powiedzmy, wyczynowo, w dziennym, tygodniowym, miesięcznym schemacie. Jeśli zrezygnuje się ze wszystkiego, to boję się, że…
PB: Po prostu się rozlecisz.
AG: Moje kolana się rozsypią, wypadnie mi biodro i jeden bark. Żeby uniknąć takiej sytuacji to do końca trzeba będzie się ruszać, żeby zachować zdrowie.
PB: I sylwetkę! To ważniejsze.
AG: Żeby mnie żona po dwóch latach nie wygoniła. Arek, masz już propozycje grania w różnych amatorskich zespołach, i oldboje Wisły pewnie też się do Ciebie zgłoszą.
AG: Dostałem propozycje, ale do 30 czerwca jestem jeszcze piłkarzem Wisły.

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus

W trakcie pożegnalnej konferencji wspomnieliście o prezesie Bogusławie Cupiale. Bez niego nie byłoby was w Wiśle.
PB: Chcieliśmy mu podziękować za te wszystkie lata. Było czasami śmiesznie, czasami strasznie.
AG: Potwierdzam… Przede wszystkim dziękujemy prezesowi, ale była taka jedna kolacja… Po Levadii Tallin. Po tym spotkaniu wróciłem do domu, położyłem się do łóżka i zacząłem ssać kciuka.
PB: To ta straszna historia! Na tej kolacji byłem ja, Arek i Radek Sobolewski.
AG: Po powrocie do domu powtarzałem tylko: „O, Boże. O, Boże”.
PB: Ja usiadłem w kącie i zacząłem się kiwać.
AG: Żona do mnie: „Areczku, co się stało?”.
PB: Ale czasami było zabawnie. Prezes Cupiał to człowiek, który ma bardzo duże poczucie humoru, nawet takie cięte.
AG: Mocne.
PB: Bardzo dobrze go wspominam. Może kiedyś uda się wspólnie zjeść obiad. Odkąd sprzedał klub, nie mieliśmy z nim kontaktu.

Straszna historia była, a wesoła?
AG: Ta była straszna i wesoła.
PB: W ten dzień, w który się spotkaliśmy była straszna. A na drugi dzień już była wesoła. Jakbyś nie znał tej szatni… Musieliśmy tak to obrócić, że jednak było śmiesznie. Po Levadii Cupiał miał problem, bo musiał dorzucić kilka milionów do budżetu.
AG: Tak. Można powiedzieć, że zawiedliśmy, pretensje były jak najbardziej uzasadnione. Nie oszukujmy się, przeciwnik, z całym szacunkiem do Levadii, powinien być przez nas przeskoczony. Nam już nikt wtedy nie musiał nic mówić, bo każdego dnia uprawialiśmy samobiczowanie. Dostaliśmy tyle krytyki, że już czuliśmy się podle, a prezes jeszcze dorzucił kilka haseł i rzeczywiście było ciężko z tego wyjść. Musieliśmy, bo kolejne mecze były zaraz przed nami. Trener Maciej Skorża powiedział: zostawiamy to za sobą, a teraz udowodnijcie wszystkim, że to był wypadek przy pracy. Skoro śmieją się z was to pokażcie, że nie mają prawa tego robić, bo nie potrafią was pokonać w lidze. I wygraliśmy chyba z siedem meczów z rzędu.

Arek, to było gorsze czy Tbilisi?
PB: Levadia to był przypadek. Raz na tysiąc.
AG: Już po tym pierwszym meczu z Dinamo Tbilisi było gorąco. A tam, jak wyszliśmy z hotelu, to było bardzo gorąco.
PB: Pogoda nie sprzyjała polskim piłkarzom.
AG: Szczerze powiedziawszy, mam taka skłonność, że wymazuje takie wspomnienia z pamięci. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie z tego meczu nic, oprócz tego, że było gorąco. Z wyjazdu do Tbilisi pamiętam jeszcze tylko nerwową atmosferę na lotnisku, kiedy ważyły się losy trenera Henryka Kasperczaka.

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus

Skoro już jesteśmy przy tych gorszych wspomnieniach. Arek, Stadion Śląski, Anglia i Defoe to twój największy koszmar?
PB: Defoe wtedy strzelił?
AG: Cyknął mnie troszeczkę. Pamiętam, że chciałem wyprzedzić jego myśl, on jednak zmienił zdanie. Coś poszło nie tak. Chciał zgrywać, ale tak zasugerował tylko. A bramka… No cóż… Prawda jest taka, że po tym golu byłem sponiewierany i to z miesiąc. Następny mecz Wisła grała na Pogoni. Nie mogłem się podnieść, przysięgam, a na Pogoni kibice potrafią być bardzo uszczypliwi. To był trudny moment. Bardzo ciężko mi się z tego wychodziło. Wszyscy od razu zapomnieli, że trzy dni wcześniej graliśmy z Irlandią Północną, zagrałem świetny mecz, wygraliśmy 3:0, wszystko było super. I przyszedł następny mecz, który zmienił wszystko o 180 stopni. Dzisiaj, mając parę lat więcej, poradziłbym sobie zdecydowanie lepiej. Wtedy nie potrafiłem wyjść z tego, spojrzeć w przód i powiedzieć „idziemy dalej”. Tylko gnębiłem się myślą, że to co się stało to moja wina.

A dlaczego w kadrze grywałeś z 13. Chciałeś prowokować ten los?
AG: – Właśnie, fajnie, że mówimy o trzynastce. Urodziłem się 13., wychowałem się i uczyłem w Trzynastce Poznań, debiutowałem 13. maja w meczu Lech – Amica. A mój ostatni pożegnalny mecz, choć nie zagrany, odbył się 13. maja. Dużo tutaj tej symboliki.

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus

Ktoś ci dał ten numer w kadrze, czy go wybrałeś?
AG: – Sam ją wziąłem. Na przekór wszystkiemu.

A więc teraz wspólne wakacje…
PB: – Tak, nasza narodowa wyprawa do Turcji w celu zdobycia własnego K2.