Ruch Chorzów. Czas wreszcie zgasić światło

Za chwilę tego klubu nie będzie. Ostatecznym dniem, w którym muszą pojawić się środki, jest poniedziałek. W przeciwnym razie – nie ma nas. Właściciele czekają chyba na upadek. By wystartować w rozgrywkach, potrzeba nam miliona złotych. Może dalibyśmy radę przy 800 tysiącach – mówił Tomasz Ferens rzecznik prasowy Ruchu, podczas wczorajszego spotkania przedstawicieli mediów z pracownikami „Niebieskich”, którzy od tygodnia strajkują, bo klub ma względem nich wielomiesięczne zaległości. W czwartek wystosowali list otwarty, dzień później zorganizowali prasowy brefing, opowiadając o legendzie upadającej na oczach trzech dużych akcjonariuszy – miasta Chorzów, Aleksandra Kurczyka oraz powiązanej ze Zdzisławem Bikiem spółki Carbonex.

Tygodniowy plan nierealny

– Wielu z nas po prostu nie ma już za co żyć. Właściciele nie poczuwają się do odpowiedzialności. Usłyszeliśmy, że mamy na tydzień wrócić do pracy i zrealizować lipcowy harmonogram działań w związku z zapisami przetargu na promocję miasta przez sport. To miałoby spowodować, że na początku sierpnia otrzymamy 600 tys. zł z miasta. To jednak nierealne. Zostało zbyt mało czasu, by to wykonać, poza tym nie jest to możliwe bez kibiców, którzy bojkotują klub, do czego wcześniej swymi działaniami doprowadzili właściciele. Nawet gdyby jakimś cudem się udało, to 600 tys. i tak nie wystarczy, by rozpocząć sezon. I jeszcze jedno: skoro właściciele uważają, że ta 600-tysięczna transza z miasta byłaby taka pewna, to niech wyłożą teraz taką kwotę, a w sierpniu ją tylko sobie odbiorą – zauważał Tomasz Ferens.

Chmury nad Cichą coraz czarniejsze

Chorzowianie rozgrywki III grupy III ligi – na tak niskim szczeblu nie występowali nigdy – rozpocząć mają za tydzień, domowym meczem z rezerwami Zagłębia Lubin. – Nie dysponujemy środkami, by zorganizować imprezę masową. Nie mamy zabezpieczenia ochrony, zabezpieczenia medycznego, wykupionej polisy OC. Praktycznie całą poprzednią rundę zagraliśmy na kredyt, mamy zadłużenie względem wielu firm – wyliczał Tadeusz Knopik, jeden z pracowników klubu.

Nie mają, nie mogą, nie wyłożą

Mediom żalili się też pracownicy akademii. – Bulwersuje nas, że rodzice zapłacili za obozy sportowe dla dzieciaków, a opłaty za ośrodek nie zostały jeszcze przez klub uregulowane. Przypuszczam, że te pieniądze się znajdą. Nie wyobrażam sobie, jak można postępować w taki sposób?! – pytała Anna Bargiel z Akademii Piłkarskiej Ruchu. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, rodzice przygotowują w tej sprawie zbiorowy pozew przeciw spółce.

Trudno wyobrazić sobie, by „Niebiescy” rozpoczęli sezon. Ciążą na nich jeszcze dwie niezwykle istotne kwestie. Pierwsza to spłata 400-tysięcznej raty układu sądowego z wierzycielami. Termin minął z końcem czerwca, zatem istnieją poważne przesłanki, by uchylić układ i postawić spółkę w stan upadłości.

– Rata jest niezapłacona i nic więcej nie mogę powiedzieć, bo podpisałem klauzulę. Zapewniam jedynie, że podjęte zostały działania, by podtrzymać układ ratalny. Głos powinni zabrać akcjonariusze i powiedzieć, na czym stoimy – oznajmiał Marcin Waszczuk, wiceprezes klubu, który do 31 lipca – pod rygorem odebrania licencji – miał też spłacić zobowiązania licencyjne, wynoszące kilkaset tysięcy złotych.

– To problem, w tej chwili tych środków nie mamy. Jest tylko jedna możliwość: by po raz kolejny prolongować termin – nie krył wiceprezes, którzy 1-osobowo tworzy dziś zarząd Ruchu.

Waszczuk w czwartek spotkał się ze Zdzisławem Bikiem i prezydentem Andrzejem Kotalą. Z trzecim z największych udziałowców, Aleksandrem Kurczykiem, rozmawiał telefonicznie. – Ze wszystkich tych trzech stron usłyszałem, że nie mają, nie mogą, nie wyłożą. Są tylko podpowiedzi, skąd zdobyć środki, jakie ścieżki działania obrać. Mogę tylko zaapelować: niech akcjonariusze wyciągną rękę, pomogą, bo to naprawdę upadnie i 100-lecie Ruchu będziemy obchodzić ze łzami w oczach, w atmosferze żałoby – mówił Marcin Waszczuk.

Tysiąc na głowę

Ta atmosfera żałoby była odczuwalna już wczoraj, pracownicy w zdecydowanej większości ubrani byli na czarno. Wiceprezes poparł tę inicjatywę. – Z takim zespołem spotkałem się pierwszy raz w swojej karierze zawodowej. Tu pracują pasjonaci, prawdziwi kibice Ruchu. Ta konferencja miała być zorganizowana już wcześniej, ale poprosiłem o czas na działanie. W ubiegłym tygodniu zorganizowaliśmy 40 tysięcy złotych na pokrycie zobowiązań wobec osób zatrudnionych na umowę o prace. Postąpiły one jednak solidarnie wobec pozostałych pracowników i sprawiedliwie każdemu przelaliśmy po 1000 złotych – zdradzał Waszczuk.

W retoryce włodarzy Ruchu przewija się kwestia bojkotu kibiców. Wylicza się, że z ich pomocą do końca grudnia klub pozyskałby łącznie 4 mln zł z tytułu promocji miasta przez sport, kolejne 1,5 mln zł doszłoby ze sprzedaży karnetów, biletów, gadżetów, w planach wiceprezesa jest też akcja crowdfundingowa (Wisła Kraków szybko zebrała w ten sposób od kibiców 4 mln zł). Na zawieszenie bojkotu się nie zanosi. Punktem wyjścia byłaby realizacja postulatów pracowników: spłata zaległości oraz zapewnienie środków na bieżące funkcjonowanie klubu. – Bez realizacji tych postulatów w ogóle nie ma mowy o powrocie do rozmów – zaznaczał Grzegorz Joszko, wiceprezes stowarzyszenia kibiców „Wielki Ruch”.

Panie prezydencie…

Przedstawicieli kibiców na przyszły czwartek zaprosił prezydent Kotala, ale ostatecznie odmówili.

– Nie mamy już zamiaru dyskutować z prezydentem. To, co się dzieje w Chorzowie, to farsa. Najwyżej sklasyfikowanym zespołem są Jaskółki Chorzów, to II liga kobieca. Pan Bik to wielki biznesmen, ale w piłce mu nie wychodzi. Apel do akcjonariuszy: albo kładziecie kasę na stół, albo niech ta spółka padnie, a my odbudujemy Ruch od podstaw. Piast Gliwice zaczął swego czasu od klasy B, a w tym roku zdobył mistrzostwo. Czyli da się – zwracał uwagę Szymon Michałek, gospodarz sektora rodzinnego i były kandydat na prezesa Ruchu.

Sześciu zawodników Ruchu złożyło już wezwania do zapłaty, bo zaległości względem nich przekroczyły dwa miesiące, co pozwala na uruchomienie procedury rozwiązania kontraktu z winy klubu. W chwili oddawania tekstu do druku było niemalże przesądzone, że nie dojdzie do skutku dzisiejszy sparing z rezerwami Podbeskidzia Bielsko-Biała. – Nie da się przygotować do gry ani mentalnie, ani sportowo, jeśli się nie wie, czy kolejnego dnia odbędzie się trening. Od kilku dni nie wychodzimy na zajęcia. Zawodnicy nie dawali z siebie wszystkiego, obawiając się kontuzji, co w razie upadku klubu komplikowałoby im poszukiwania nowego pracodawcy. Dziś Ruch upada, ale jestem pewien, że taka marka, mająca takich kibiców, wróci mocniejsza – mówił trener Łukasz Bereta.

Tupet dyrektora

Marcin Waszczuk zapowiedział nam, że to jeszcze nie czas, by zgłaszał wniosek o upadłość spółki. – Jeśli pierwsze środki, jakie spłyną do klubu, nie zostaną przeznaczone na pensje zawodników, to podam się do dymisji. Sprawy to jednak nie załatwi. Jestem niepoprawnym optymistą. Nie dopuszczam do siebie myśli, że Ruch może upaść – przekonywał.

Pracownicy nie mają już jednak wielkich złudzeń. – Od dyrektora finansowego, pana Krawca, usłyszeliśmy, że jeśli nie wrócimy natychmiast do pracy, będziemy winni upadkowi. Chciałabym, by nikt nigdy tak nie pomyślał. Jesteśmy tu ostatnimi osobami i przeżywamy dogłębnie to, co się dzieje. Stanowisko akcjonariuszy jest bardzo ważne. Wóz albo przewóz. Niech powiedzą, że upadamy – mówiła Anna Bargiel.
– Jako pracownicy przez ostatnie lata byliśmy tak naprawdę frajerami – dorzucał Tomasz Ferens.

Dygresja odautorska: wydaje się jednak, że frajerów, którzy dopuścili do upadku Ruchu, należy szukać gdzieś indziej, pewnie na tzw. na wyższych szczeblach. Wróć – do upadku spółki, nie Ruchu, bo Ruch będzie trwał. Na razie w B-klasie, jako UKS. A potem…?

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ