Skra Częstochowa. Jego wysokość trener

Jakub Dziółka mierzy 202 centymetry, ale nie tylko dlatego może patrzyć na innych z góry.


Jest trenerem, który na wszystkich rywali i podopiecznych może patrzeć z góry. Dosłownie. Mierzy 2 metry i 2 centymetry. Ale nie z racji wzrostu o Jakubie Dziółce po rundzie jesiennej mówiono z najwyższym szacunkiem. Szkoleniowiec, który 21 listopada obchodził 41. urodziny, zaimponował wynikami osiągniętymi przez bezdomnego beniaminka.

Prowadzona przez niego Skra Częstochowa w 20. meczach zdobyła 27 punktów i choć przed sezonem uznawana była za kandydata do spadku to na progu 2022 roku nikt już tak o „Skrzakach” nie mówi. Za to o jej skromnym i nie rzucającym się w oczy szkoleniowcu jest coraz głośniej dlatego warto poznać bo bliżej.

– Z zawodu jestem fizjoterapeutą – mówi wychowanek GKS-u Katowice, w którego juniorach i rezerwach grał do sezonu 1999/2000. – Po szkole średniej, wybrałem ten kierunek w Szkole Medycznej w Katowicach, a po jej ukończeniu, godząc naukę z grą w piłkę zdobyłem jeszcze tytuł Licencjata Komunikacji Społecznej studiując na katowickim Wydziale Zamiejscowym Wyższej Szkoły Umiejętności Społecznych w Poznaniu.

Pracę zawodową zacząłem od rehabilitacji pacjentów z chorobami neurologicznymi i pomagając ludziom wracać do zdrowia nie myślałem o tym, żeby zostać trenerem. Spróbowałem co prawda tego fachu dziesięć lat temu, bo grając w Górniku Wesoła przez krótki czas, w okresie przygotowawczym, w roli zastępcy poprowadziłem zespół rezerw i nawet mi się to spodobało, ale o tym, że zostałem trenerem zadecydował przypadek.

Od pierwszego treningu

26 maja 2010 roku, w meczu GKS-u Katowice z Flotą Świnoujście Jakub Dziółka doznał kontuzji zerwania więzadeł krzyżowych. Po wyleczeniu urazu wrócił wprawdzie do gry, ale nie do formy, która umożliwiłaby występy na najwyższych szczeblach. Przekonał się o tym w II-ligowym wówczas Zagłębiu Sosnowiec i zaczął schodzić coraz niżej, aż w końcu pomyślał o zakończeniu kariery. Wtedy właśnie pojawiła się oferta z MKS-u Myszków.

– Grałem w III-ligowej Szczakowiance i coraz głośniej mówiłem, że wyczynowe granie już nie jest dla mnie – wspomina stoper mający za sobą 32 występy w ekstraklasie w barwach Polonii Bytom. – I wtedy zadzwonił prezes MKS-u Myszków Tadeusz Bartnik. Wcześniej się nie znaliśmy, bo gdy on w 2004 roku przyszedł do GKS-u Katowice i grał sezon w ekstraklasie to ja już piąty sezon byłem poza Bukową, z której przez Polonię Łaziska Górne trafiłem do MK Górnik Katowice. Od naszych wspólnych znajomych usłyszał jednak o moich planach i szybko się dogadaliśmy.

Trafiłem do myszkowskiej szatni jako grający trener i od razu w pierwszym dniu pracy, w momencie, w którym stanąłem przed zawodnikami poczułem, że jestem w swoim żywiole. W dodatku w rundzie wiosennej przeskoczyliśmy rezerwy Skry i wywalczyliśmy mistrzostwo klasy A więc od razu zaliczyłem awans.

Skra w życiorysie

Kolejny krok wyżej, choć MKS Myszków zajął w okręgówce piąte miejsce, przyszedł rok później. Latem 2014 roku pojawiła się bowiem oferta Skry Częstochowa.

– Piotrek Mrozek, z którym znaliśmy się od czasu mojej pierwszej przymiarki do Szczakowianki, grającej w sezonie 2005/2006 w II lidze, został trenerem Skry i zaproponował mi rolę asystenta – wyjaśnia obecny szkoleniowiec częstochowian.

– Dla mnie był to trenerski przeskok o dwa szczeble więc przyjąłem ofertę bez wahania, a rok później gdy Piotrek odszedł do Cracovii, gdzie został trenerem drużyny juniorów, prezes Skry Artur Szymczyk uznał, że naturalną koleją rzeczy będzie przejęcie przeze mnie częstochowskiego zespołu. Prowadziłem go dwa i pół roku zaczynając od specyficznego sezonu 2015/16, po którym III liga była reorganizowana i trzeba było być w pierwszej ósemce, żeby się utrzymać. Skończyliśmy na 5. miejscu, a po następnym sezonie, pomyśleliśmy o ataku na II ligę, bo po rundzie jesiennej znaleźliśmy się na pierwszym miejscu.

Zanim jednak Skra awansowała to ja znalazłem się w I-ligowym GKS-ie Katowice jako asystent Jacka Paszulewicza. To było odejście do klubu, w którym się wychowałem i kolejny skok dwa szczeble w górę więc prezes Skry Artur Szymczyk z pełnym zrozumieniem pozwolił mi odejść.

Nie spaliłem mostów i dlatego po katowickim okresie, w którym miałem okazję samodzielnie poprowadzić drużynę w trzech meczach I-ligowych oraz w spotkaniu Pucharu Polski z Pogonią Szczecin, którą wyeliminowaliśmy po rzutach karnych, a także po okresie pracy w Cracovii, gdzie półtora roku byłem bezpośrednio przy sztabie pierwszego zespołu, który zdobył Puchar Polski, Superpuchar Polski i grał w europejskich pucharach, mogłem wrócić pod Jasną Górę.

Piłkarski uniwersytet

Skra była już jednak w I lidze, ale i Jakub Dziółka poszedł do przodu. Wprawdzie legitymuje się tylko licencją trenerską UEFA A, ale doświadczenie zdobyte w I lidze i w ekstraklasie procentuje w rywalizacji z wyżej wykształconymi szkoleniowcami.

– W tym czasie spędzonym poza Częstochową były sukcesy i rozczarowania, chwile radości i trudne momenty wychodzenia z kryzysu – wylicza trener Skry.

– Na wszystko to patrzyłem z bliska i to był mój piłkarski uniwersytet. Dlatego gdy w czerwcu pojawiła się oferta powrotu do Skry nie miałem wątpliwości. Zdecydowałem się nie wiedząc czy drużyna będzie grała w barażach, a o pierwszej lidze nikt nawet nie wspominał. Zostałem więc zaskoczony i z marszu musiałem zabrać się za budowę nowego zespołu, na poziom, którego we wcześniejszych planach nie braliśmy pod uwagę. Dlatego te pół roku, które 22 grudnia podsumowaliśmy na klubowej Wigilii, było takie ekscytujące.

Na szczęście ten okres Świąt Bożego Narodzenia pozwolił się wyciszyć i nacieszyć rodziną. Przedświąteczny wypad do Egiptu, a następnie kilkanaście osób przy wigilijnym stole i tradycyjne śląskie dania z barszczem i zupą grzybową oraz prezenty pod choinką zepchnęły piłkę nożną na drugi plan, bo w trakcie sezonu ona zawsze jest w głowie.

Jakub Dziółka z rodziną. Fot. z archiwum rodzinnego

Jak napisał Diego Simeone w swojej książce: „Trener nawet gdy siedzi w kinie na premierze najlepszego filmu to i tak myśli o najbliższym meczu”. Rzecz jasna nie porównuję się do szkoleniowca prowadzącego już 10 lat Atletico Madryt, ale też tak czuję.

Dlatego cieszę się, że mogę ten urlopowy czas poświęcić żonie i naszym dzieciom. Magda, która nie miała nic wspólnego ze sportem, zajmuje się na co dzień domem, a 12-letni Kuba i 7-letnia Maja nie idą moją drogą. Syn trenuje siatkówkę, a córka chodzi na zajęcia w grupie tanecznej. Przy nich mogę więc także odetchnąć od piłki nożnej, żeby… nabrać ochoty do tego co czeka nas od 7 stycznia, bo tego dnia tak na dobre w Skrze rozpocznie się rok 2022.

Dwa życzenia

Z perspektywy rundy jesiennej można powiedzieć, że cele na pierwsze półrocze nowego roku są już jasno zarysowane. Spokojne utrzymanie w I lidze to jednak minimum, a ambitni kibice Skry coraz śmielej zaczynają mówić, że do miejsca w pierwszej szóstce zespołowi Jakuba Dziółki brakuje tylko 3. punktów. Ba, wśród świąteczno-noworocznych życzeń pojawiło się nawet słowo „awans”.

– A ja życzę sobie i kibicom Skry dwóch rzeczy. Po pierwsze żebyśmy mogli grać w Częstochowie i po drugie żeby piłkarze byli zdrowi. Myślę, że to są dwa aspekty, które sprawią, że będziemy dużo bardziej mogli cieszyć się z występów na zapleczu ekstraklasy. Każdy zawodnik myśli o tym żeby pokazać się swoim kibicom. Tego nam najbardziej brakowało w rundzie jesiennej.

Ten „dwunasty zawodnik”, jak w sportowym świecie mówimy o sympatykach swojej drużyny, nigdy nie mógł nam pomóc. Nie ukrywam, że odczuwaliśmy to w trakcie meczów, które graliśmy na boiskach rywali, bo doping za każdym razem był prowadzony pod naszych przeciwników i ten „dwunasty zawodnik” zawsze wspierał naszych rywali. Uważam, że jeżeli będziemy mieli to wsparcie to możemy wiosną grać jeszcze lepiej i skuteczniej, a na murawie okaże się jak wysoko będziemy się mogli wspiąć – kończy Jakub Dziółka.


Fot. Rafał Rusek/PressFocus