Skrobacz: Szkoleniowiec tysiąca dni

W grudniu 1969 roku na ekrany kin wszedł brytyjski film kostiumowy „Anna tysiąc dni”, którego treścią jest historia burzliwego związku króla Anglii Henryka VIII z Anną Boleyn, jego późniejszą drugą żoną. Trener Jarosław Skrobacz nie ma nic wspólnego z kinematografią, ale w miniony wtorek, 29 stycznia, minęło tysiąc dni od momentu, gdy został szkoleniowcem GKS-u Jastrzębie.
Na tę okoliczność przeprowadziliśmy rozmowę z 52-letnim trenerem o jego pracy w klubie z Jastrzębia Zdroju.

Najprzyjemniejsza chwila podczas pracy w Jastrzębiu?
Jarosław SKROBACZ: – W ciągu trzech lat mojej pracy w GKS-ie Jastrzębie takich momentów było wiele, ale odczuwam satysfakcję po każdym zwycięskim meczu.

Nocne pomysły

Najtrudniejszy mecz?
Jarosław SKROBACZ: – Myślę, że mój pierwszy mecz w roli trenera GKS-u. Walczyliśmy wtedy o utrzymanie w III lidze, margines błędu był minimalny. Musieliśmy wygrać w Częstochowie ze Skrą, w przeciwnym wypadku zostalibyśmy de facto zdegradowani kilka kolejek przed zakończeniem rywalizacji. Pod Jasną Górę nie jechał zespół, tylko zlepek zawodników, mimo to udało nam się wygrać 2:1.

Drugim takim meczem było spotkanie w Pucharze Polski na własnym stadionie z Wigrami Suwałki. Byliśmy zdziesiątkowani przez kartki i kontuzje, nie mogło zagrać siedmiu zawodników z podstawowej jedenastki. Miałem do dyspozycji tylko 13 zawodników z pola, w tym kilku juniorów. Obawiałem się kompromitacji, a przegraliśmy z pierwszoligowcem tylko 1:2.

Najdziwniejszy mecz?
Jarosław SKROBACZ: – Z Górnikiem Polkowice w Jastrzębiu, który zremisowaliśmy 3:3. Po niecałych 25 minutach przegrywaliśmy 0:3, w II połowie odrobiliśmy straty, a w końcówce spotkania Daniel Szczepan trafił w słupek, zaś Damian Zajączkowski nie wykorzystał dwóch „setek”.

Dużo w tym okresie było nieprzespanych nocy?
Jarosław SKROBACZ: – Mnóstwo. Czasami nie śpię do 4.00, a nawet 5.00 rano, rozważając wybór optymalnej jedenastki i często zmieniając wcześniejsze ustalenia.

Opłaca się?
Jarosław SKROBACZ: – Chyba tak, bo nocne pomysły w większości przypadków wypaliły. Wniosek? Żeby wygrać, nie wolno zasypiać w nocy!

Najgorsza jest niemoc

Momenty, w których stracił pan panowanie nad sobą?
Jarosław SKROBACZ: – Niejednokrotnie doszło do takiej sytuacji, ale z wielu względów nie dałem tego poznać po sobie. „Dusiłem” to w sobie, żeby nie wybuchnąć, chociaż zdarzają się sytuacje, gdy zachowuję się agresywnie wobec piłkarzy. Czasami jest to prowokacja z mojej strony, by wyzwolić w chłopakach sportową złość.

W trenerskim fachu najgorsza jest bezsilność? Często doświadczył pan tego pracując z piłkarzami GKS-u Jastrzębie?
Jarosław SKROBACZ: – Na pewno jest to stresujące uczucie. Siedząc na ławce widzisz, że z boiska wieje niemoc, a na ławce rezerwowych nie masz żadnej alternatywy. Albo wtedy, gdy na zmianę „zasługuje” 8-10 zawodników, w takich okolicznościach trzeba wybrać mniejsze zło. I absolutnie nie możesz wtedy dać piłkarzom do zrozumienia, że wątpisz w korzystny wynik.

Czym sędziowie najczęściej wyprowadzają pana z równowagi?
Jarosław SKROBACZ: – Najbardziej irytują mnie momenty, gdy wszyscy wiedzą, że arbiter popełnił błąd, on to czuje, a mimo to idzie w zaparte. Co gorsza, często „odgrywają się” na piłkarzach, karząc ich żółtymi kartkami. Ale zauważam, że poziom sędziowania podnosi się. Potrafię przyznać sędziemu, że dobrze prowadził mecz, mimo że moja drużyna przegrała. Bo jeżeli jest to zasłużona porażka, to nie jestem sfrustrowany.

Azyl bezpieczeństwa

W trakcie pracy w Jastrzębiu zgrupowania organizujecie wyłącznie w ośrodku w Kamieniu. Nie jest to nużące dla pana i zawodników? Zmiany są chyba wskazane?
Jarosław SKROBACZ: – Faktycznie, jeździmy do Kamienia cały czas. To jest nasz azyl bezpieczeństwa, bo blisko domu. Decydują nie tylko względy logistyczne, ale również praktyczne. Klub idzie powoli do przodu, ale wciąż raczkuje. Nie mamy przecież klubowego lekarza na etacie, w razie wypadku łatwiej nam załatwić konsultację w szpitalu, specjalistyczne badania itp. W ośrodku w Kamieniu są kapitalne warunki do pracy, chociaż niektórzy będą psioczyć, że w Rybniku zimą jest smog. Mamy do dyspozycji boisko naturalne lub sztuczne, które zawsze są przygotowane. Po co zatem szukać daleko ośrodka, jak pod nosem jest coś fajnego?

Jak pan sobie radzi z przedmeczowym stresem?
Jarosław SKROBACZ: – Każdemu z nas towarzyszy stres, presja. Zazwyczaj „rozładowujemy się” słuchając muzyki, ale nie powiem jakiej. Jeżeli jest pan bardzo ciekawy, proszę zadzwonić do Farida Alego, on ostatnio jest disc jockeyem. A ja? Po odprawie nigdy nie wychodzę na rozgrzewkę, nikt mnie na boisku wtedy nie zobaczy. Bo do pierwszego gwizdka sędziego zastanawiałbym się, czy dokonałem właściwych wyborów.

Mecz, który przegrał pan, a nie piłkarze? Mam na myśli chybiony wybór jedenastki, zła taktykę itp.
– Brzmi to może patetycznie, ale wszyscy wygrywamy albo wszyscy przegrywamy mecz. Nie można zrzucać winy na jednego zawodnika, albo kilku. Oczywiście nie zawsze moje decyzje są idealne, trafne. Po prostu pewne rzeczy są nieprzewidywalne, więc w każdej decyzji jest dawka ryzyka. Piłkarza nie da zaprogramować się jak komputer, ale bez tego elementu niepewności futbol byłby nudny.

Zna pan na wylot swoich najbliższych współpracowników?
Jarosław SKROBACZ: – Pracujemy na tyle długo ze sobą, że tak. Jak w każdej pracy zdarzają się konflikty i nieporozumienia, ale wszystko szybko rozchodzi się po kościach.

Najdłużej zna pan swojego asystenta, Jana Wosia. Czym ostatnio pana zaskoczył?
Jarosław SKROBACZ: – Odpowiem nietypowo – na Święta zrobił kapitalnego łososia wędzonego.

Z czym się panu kojarzy liczba tysiąc?
Jarosław SKROBACZ: – Do poniedziałku z grą w karty. Tego dnia poinformowano mnie, że wtorek będzie tysięcznym dniem mojej pracy w GKS-ie Jastrzębie. Może to sugestia, że jestem już tutaj za długo (śmiech).

 

Na zdjęciu: Jarosław Skrobacz okres pracy w Jastrzębiu może uznać za wyjątkowo owocny.