Snajper po przejściach robi swoje

Najlepszy strzelec Polonii Łaziska Górne, Nikolas Wróblewski, prowadzi rodzinny interes.


Najlepszy strzelec lidera II grupy IV ligi śląskiej, Nikolas Wróblewski, do Polonii Łaziska Górne trafił przed obecnym sezonem. Można powiedzieć, że 23-letni napastnik jest zawodnikiem po przejściach i to nie tylko dlatego, że ma już za sobą grę w ośmiu klubach.

– Zacząłem grać mając cztery lata, a pierwszy kontakt z piłką miałem… w dziecięcym łóżeczku – mówi Wróblewski. – Tata rzucał mi piłeczkę, a ja kopałem lewą nogą i tak zostało. Tata grał rekreacyjnie w KTK Tychy, którego jako dwuletnie dziecko byłem maskotką. Na zdjęciach z tamtego czasu jestem razem z drużyną w koszulce klubowej, zrobionej specjalnie dla mnie, a w domu „trenowałem”, łamiąc drewniane osłony na kaloryfery. Kolejne futbolowe kroki stawiałem na bocznym boisku Szkoły Podstawowej numer 17 w Tychach. Tam treningi miał wtedy Chrzciciel, którego trenerem był Krzysztof Berger, a prezesem Marcin Kuśmierz. Ponieważ byłem jedynym przedszkolakiem, to trenowałem z 6-7-latkami. Następnie z trenerem Bergerem przeszedłem do stworzonego przez niego Gromu Tychy i dalej trenowałem z rocznikiem 1997, czyli z chłopcami starszymi o 2 lata. Nie byłem jednak najmłodszy w tym zespole, bo był też w nim młodszy o rok… Jakub Kiwior, z którym razem w 2008 roku wygraliśmy ogólnopolski finał rozgrywek Deichmanna we Wrocławiu w kategorii U-9, a ja zostałem królem strzelców.

Debiut u Tarasiewicza

Z dziecięcej piłki do gry w juniorach Nikolas Wróblewski także przeszedł w przyśpieszonym tempie. Przez Chrzciciela trafił bowiem do APN GKS-u Tychy, a następnie został zawodnikiem GKS-u Tychy. – Miałem wtedy 17 lat, ale szybko przeszedłem do drużyny U-19, a po okresie przygotowawczym, zimą 2017 roku, na stałe zostałem włączony do pierwszej drużyny – wspomina nasz rozmówca.

– Byłem wpisywany do meczowej kadry I-ligowego zespołu, a gdy w nim nie zagrałem, to występowałem w IV-ligowych rezerwach. Trener Ryszard Tarasiewicz szybko dał mi jednak okazję debiutu na zapleczu ekstraklasy, bo miesiąc i kilka dni po 18. urodzinach zagrałem przeciwko Chrobremu Głogów. Wszedłem na ostatnie pół godziny przy stanie 0:2 i takim wynikiem ten mecz się zakończył. Stres był ogromny, a samo wejście pamiętam jak przez mgłę, ale mimo porażki ten pierwszy występ na pewno był jednym z najważniejszych momentów w moim piłkarskim życiu. Tym bardziej że z tego, co mi mówiono, zaprezentowałem się dobrze. A drugi niezapomniany moment dotyczy spotkania z wiosny 2018 roku z Ruchem Chorzów.

Wygraliśmy 2:0, ale nie tyle sam mecz utkwił mi w pamięci, co jego otoczka, oprawa i wydarzenia na trybunach, na których było ponad 8000 kibiców. To wszystko było niesamowite. Około 70 minuty, przy wyniku 1:0, sędzia przerwał grę i kazał nam na chwilę zejść z murawy, bo na widowni było zbyt gorąco. Powiem jednak szczerze, ja tego nawet nie zauważyłem, bo tak byłem pochłonięty grą, że dopiero z tunelu zobaczyłem co się tam dzieje.

Pięć lat z kontuzjami

Dobrze zapowiadająca się kariera młodego tyszanina wyhamowała z powodu kontuzji. – Po przejściu do seniorów pech chodził za mną dość długo, bo dopiero w Polonii Łaziska pierwszy raz zagrałem całą rundę bez kontuzji – wyjaśnia Wróblewski. – Rozbitego łuku brwiowego nie liczę, bo został zszyty i mogłem już wystąpić w następnym meczu. A wcześniej przez 5 lat w każdej rundzie wypadałem z gry na więcej niż połowę spotkań. Złamany obojczyk, złamana ręka, noga oraz pandemia stawały mi na przeszkodzie w regularnym graniu. Najbardziej żałuję tego, że gdy Dawid Błanik przeszedł z GKS-u Tychy do Pogoni Szczecin, a ja wszedłem na jego miejsce jako młodzieżowiec i fajnie mi się grało, czego potwierdzeniem było powołanie od trenera Jacka Magiery na konsultacje w reprezentacji U-20, to nie wiadomo skąd wzięła się kontuzja.

Gdy wróciłem ze zgrupowania kadry młodzieżowej, poszedłem na mecz rezerw i na drugi dzień obudziłem się z opuchniętym kolanem. Ani nic mnie wcześniej nie bolało, ani nie zostałem sfaulowany. Ściągnięto mi prawie 100 mililitrów płynu, ale nie potrafiono postawić diagnozy. Najpierw przez dwa tygodnie jeździłem na ściąganie płynu, który ciągle się pojawiał, a następne pół roku jeździłem na konsultacje. Dwa razy leżałem po kilka dni w szpitalu na obserwacji i dopiero w Łodzi znalazłem doktora Marcina Domżalskiego, który stwierdził, że problemem jest przesunięcie łąkotki. Wystarczyło wykonać niewielki zabieg zaszycia, podciągnięcia i przeszlifowania, żebym był znowu gotowy do gry, ale wtedy akurat runda się już kończyła i w sumie cały rok 2019 miałem stracony. Następny też okazał się pechowy, bo gdy zimą zostałem wypożyczony do III-ligowej Kotwicy Kołobrzeg, to po 1. kolejce zaczęła się pandemia.

Przez miesiąc siedziałem sam w mieszkaniu, a po powrocie do Tychów czekałem na wiadomość, co będzie dalej. Okazało się, że tylko rozgrywki od II ligi wzwyż zostaną dokończone, a reszta została zamknięta. W ten sposób do mojego kalendarza dni bez piłki dołączyłem kolejne pół roku, po którym poszedłem do III-ligowego Rekordu Bielsko-Biała. Początek był niezły, ale jednak nie do końca „zatrybiło” i z dorobkiem 2 goli w 20 meczach zamknąłem bielski rozdział. Latem 2021 roku przeniosłem się do LKS-u Goczałkowice, w którym kontuzje znowu zabrały mi pół roku. W październikowym meczu z Zagłębiem II Lubin rywal spadł mi na rękę, którą trzeba było unieruchomić. Wróciłem do gry na zimowy okres przygotowawczy i w drugim sparingu, notabene z GKS-em Tychy, w starciu z kolegą Szymonem Bielusiakiem, „poszła” mi kość strzałkowa.

11 bramek w rundzie

Wprawdzie na finiszu rundy wiosennej poprzedniego sezonu Nikolas Wróblewski był już znowu w pełni sił, ale nie został w LKS-ie Goczałkowice tylko skorzystał z oferty Piotra Mrozka. – Cały czas mieliśmy kontakt z trenerem Mrozkiem, którego poznałem przychodząc do juniorów GKS-u Tychy, gdzie był dyrektorem akademii, a także moim szkoleniowcem – dodaje Wróblewski. – Potrzebowałem zespołu, w którym będę się dobrze czuł i miał swoje miejsce na boisku oraz zaufanie trenera. To wszystko znalazłem w Polonii i efektem było 11 bramek. Już w pierwszym meczu, z Decorem Bełk, grało mi się tak dobrze, że poczułem się jak za najlepszych lat. Wrócił ten „stary ja”. To, co przychodziło mi do głowy udawało się zrobić na boisku. Nawet nie musiałem myśleć tylko „samo się robiło” – na typowym flow i automatyzmie. Wygraliśmy 2:0 i zaczęliśmy znakomitą rundę, w której moim najlepszym spotkaniem było starcie z Unią Turza Śląska, która była wiceliderem. Strzeliłem wtedy swój pierwszy seniorski hat trick i wygraliśmy 4:2.

Kibic Barcelony

Nic więc dziwnego, że najlepszy strzelec lidera z optymizmem patrzy w przyszłość. – Nie zastanawiam się, na jakiej pozycji zagram w rundzie wiosennej – mówi Nikolas Wróblewski. – Moim walorem jest szybkość, a trenerzy mają różne pomysły na to, jak ją wykorzystać. W LKS-ie Goczałkowice Łukasz Piszczek widział mnie w roli „lewego wahadła” i dzięki jego podpowiedziom nauczyłem się gry w obronie oraz ustawiania się na boisku. W Polonii natomiast byłem i prawoskrzydłowym, i dziesiątką, i dziewiątką, bo potrafię zastawić piłkę, przytrzymać ją i wyjść na pozycję.

Wiosną chciałbym zaprezentować się jeszcze lepiej i udowodnić sobie, że stać mnie jeszcze na powrót na poziom centralny. A moim… nierealnym marzeniem jest zagrać w jednej z topowych lig na świecie. W sercu mam dalej dziecięce pragnienia. Jako kibic, który od 4. roku życia trzyma kciuki za Barcelonę, nieraz wyobrażałem sobie siebie w granatowo-bordowych barwach. Moim ulubionym piłkarzem był Ronaldinho, którego uwielbiałem oglądać, a później zachwycałem się grą Messiego i Neymara. Sposób, w jaki poruszają się po boisku, jest po prostu magiczny.

Sprawdza się w biznesie

Nie znaczy to jednak, że Nikolas Wróblewski buja w obłokach. Mimo „dziecięcych pragnień” ma także konkretny sposób na życie poza boiskiem. – Otworzyłem sklep z karmą dla psów i kotów – wyjaśnia. – To jest karma premium, czyli sprowadzana z Włoch i Szwajcarii. W kwietniu zeszłego roku znajomy taty, posiadający hurtownię, zaproponował mi współpracę, bo dowiedział się, że dorabiam sobie, sprzedając różne rzeczy w internecie. Skorzystałem z oferty i dalej sprzedaję na allegro, ale mam też od września sklep stacjonarny, w którym „zatrudniam” rodziców i oni prowadzą go, gdy ja jestem na treningu czy na meczu. Mogę im w pełni zaufać (śmiech), bo tata niemal całe życie pracuje w handlu.

Mam też wolny czas, który najchętniej spędzam z moją dziewczyną. Natalia chodziła na moje mecze, ale ostatnio ma z tym problemy, bo zaczęła studia medyczne i musi się dużo uczyć. Wspieram ją w tym, ale mam nadzieję, że swojej wiedzy nie będzie musiała… testować na mnie. Wierzę bowiem, że okres moich problemów zdrowotnych już minął i piłka dostarczy mi znowu tylko i wyłącznie miłych chwil.


Na zdjęciu: Nkolas Wróblewski to zdolny strzelec i biznesmen.

Fot. Dorota Dusik