Spod taśmy. Quo vadis speedway?

Wiele lat temu po raz pierwszy miałem kontakt z żużlem. Z przyjemnością oglądałem rywalizację na torach, w szkole podstawowej wymieniałem się ze znajomymi opiniami na temat niesamowitych „mijanek” czy zwycięstwa naszej drużyny (jakiej, nie zdradzę).


Wtedy sprawiało mi to ogromną frajdę i przyjemność. Do tej pory czuję na rękach gęsią skórkę na myśl o pierwszym meczu na stadionie, podobnie oddziaływał na mnie dźwięk motocykli, zapach spalonego metanolu czy odsypująca się nawierzchnia, która w trakcie biegu uderzała w twarz, gdy człowiek zajął miejsce zbyt blisko toru. Wówczas żużel wydawał mi się idealną odskocznią od piłki nożnej – od zadufanych w sobie prezesów, chamskiego zachowania czy działań korupcyjnych.

Sielanka niestety minęła bezpowrotnie. Obserwowanie wydarzeń z ostatnich lat w polskich ligach utwierdza mnie w myśleniu, że „speedway” zmierza w kierunku futbolu, a co za tym idzie produktu, który sprawia coraz mniej przyjemności. Jak inaczej traktować odwoływane, czasami z błahych powodów spotkania, prezesa Kolejarza Rawicz, który zgodnie z opinią kibiców z Opola miał pokazywać im środkowy palec, gdy jego zespół prowadził w hicie drugiej ligi czy Kacper Gomólski, który w sieci zaprezentował screeny rozmowy, w której proponowano mu „oddanie spotkania” za korzyści finansowe. Nie można także zapomnieć o relacjach między zawodnikami, co dobitnie pokazał lider cyklu Grand Prix, Maciej Janowski. Po finale Indywidualnych Mistrzostw Polski, który po odebraniu srebrnego medalu (przegrał z Bartoszem Zmarzlikiem) chwilę po ceremonii opuścił podium.

Dziecięce marzenia zderzyły się z okrutną rzeczywistością. Wyidealizowana za młodu dyscyplina jest dokładnie taka jak każda inna. Niezwykle to smutne, bo to wpływa na jej odbiór. Trzeba pamiętać o jednym – żużel to nie piłka nożna, która jest rozpoznawalna na całym świecie i popularyzowana przez wiele państw. „Speedway” jest zamknięty w swoim zaścianku, a takie zachowania zapewne nie są ewenementem i mogą powtarzać się w miejscach, gdzie nie jest on popularny. W ostatecznym rozrachunku może skończyć się tak, że zostaniemy sami, a dyscyplina po prostu przejdzie do historii.


Fot. Marcin Bulanda / PressFocus