Światowa marka

Awansując do finału Ligi Mistrzów Jastrzębski Węgiel odniósł największy międzynarodowy sukces w historii. W przeszłości potrafił już jednak zaistnieć na światowych parkietach.


Po bardzo ciężkiej przeprawie, jaką była rywalizacja z Halkbankiem Ankara, Jastrzębski Węgiel zameldował się w finale Ligi Mistrzów. Euforia zawodników i publiczności była zrozumiała. I nawet bardzo spokojny oraz opanowany na co dzień trener Marcelo Mendez dał się ponieść emocjom. Eksplodował radością po tym, jak jego drużyna, po błędzie rywala, zdobyła decydujący punkt w czwartym secie.

– Ciężko jest na gorąco coś powiedzieć. Po pierwszym secie chyba zbyt szybko pomyśleliśmy, że ten mecz jest już wygrany, i że rywal się nie podniesie. Ankara zaczęła jednak grać bardzo dobrze, ale na szczęście w czwartym secie pokazaliśmy kawałek dobrej gry. Każdy zawodnik coś dołożył i możemy cieszyć się z tego, że jesteśmy w finale – powiedział Tomasz Fornal, przyjmujący Jastrzębskiego Węgla.

Po raz pierwszy w historii „pomarańczowi” zagrają w decydującej rozgrywce najważniejszych europejskich rozgrywek. W przeszłości drużyna z Jastrzębia-Zdroju osiągała już międzynarodowe sukcesy i choć tego najświeższego nie da się z nimi porównać, to nie ulega wątpliwości, że w europejskiej i światowej siatkówce Jastrzębski Węgiel na pewno wiele znaczy.

W Europie i na świecie

W europejskich pucharach, pod nazwą Jastrzębie-Borynia, klub zadebiutował w 1990 roku. Wystąpił wówczas w Pucharze CEV, ale przeszedł tylko jedną rundę. W Lidze Mistrzów jastrzębianie zagrali po raz pierwszy w sezonie 2004/05. Wówczas ich domowym obiektem był legendarny „kurnik” na Szerokiej, a niektóre mecze w CEV Champions League trzeba było rozgrywać w katowickim „Spodku”. Do historii przeszło w szczególności grupowe starcie z Panathinaikosem Ateny, wygrane 3:1. Grecki zespół uchodził wówczas za jedną z najsilniejszych drużyn klubowych „Starego kontynentu”. A w dodatku miał wsparcie sympatyków… AZS-u Częstochowa. Doszło wówczas w katowickiej hali nawet do ostrej słownej (i nie tylko) konfrontacji pomiędzy fanami obu klubów, którzy – delikatnie mówiąc – nigdy za sobą nie przepadali. Kibice AZS-u mocno wspierali grecką drużyną, bo występował w niej Dawid Murek, były gracz częstochowskiego zespołu, czołowy wówczas polski siatkarz. Co ciekawe, 1,5 roku później Murek został zawodnikiem… Jastrzębskiego Węgla.

W sezonie 2004/05 jastrzębianie wyszli z grupy LM, ale w pierwszej fazie pucharowej musieli uznać wyższość Noliko Maaseik. To była jedna z wielu jastrzębsko-belgijskich konfrontacji na wysokim poziomie, ale zanim doszło do jednego z najważniejszych meczów w historii klubu, Jastrzębski Węgiel zagrał w finale Pucharu Challenge. Chodzi o sezon 2008/09. Po wyeliminowaniu rywali z Portugalii i Ukrainy, jastrzębianie trafili w walce o final four na potężny Sisey Treviso z Włoch. Przegrali pierwsze spotkanie po tie breaku u siebie, ale we Włoszech sprawili sensację, wygrali 3:1 i awansowali do turnieju finałowego. W nim, po pokonaniu Tomisu Konstanca z Rumunii, doszli do decydującego starcia.

Pierwsze final four

W nim podopieczni Roberto Santilliego zmierzyli się z gospodarzami, Arkasem Izmir. W tureckim zespole występował m.in. Piotr Gruszka. Reprezentant Polski był w znakomitej formie, czego jednak nie można powiedzieć o sędziach. Gospodarzom ściany pomagały wyraźnie, ale też jastrzębianie sami są sobie winni, że tego meczu nie wygrali. Prowadzili 2:1, a w czwartej odsłonie było po 23. Lepiej w końcówce poradził sobie jednak zespół z Turcji, który następnie wygrał też piątą odsłonę i zdobył Puchar Challenge.

Kolejny spory sukces odnieśli jastrzębianie już w Champions League. W 2011 roku, pod wodzą Lorenzo Bernardiego i grając na specjalnie przystosowanym do tego celu lodowisku „Jastor”, jastrzębianie rozpoczęli rywalizację… fatalnie, bo od trzech porażek. Ze słoweńskim Bledem, Olympiakosem Pireus i Budvą z Czarnogóry. Później jednak trzy mecze wygrali, wyszli z grupy, a w pierwszej fazie pucharowej – po złotym secie – wyeliminowali Unterhaching z Niemiec. Na drodze do Final Four stanął jastrzębianom doskonale znany rywal z belgijskiego Maaseiku. W Jastrzębiu-Zdroju gospodarze wygrali po tie breaku. Rewanżowe spotkanie przegrali 0:3 i gdyby obowiązywały obecne zasady, to drużyna Bernardiego pożegnałaby się z rozgrywkami. Ale wówczas obowiązywał złoty set bez względu na wynik meczu. To, co w nim się wydarzyło, zaskoczyło wszystkich. O ile w pierwszych trzech odsłonach jastrzębianie praktycznie nie istnieli., to decydującą partię wygrali na przewagi i pierwszy raz w historii awansowali do najlepszej czwórki LM.

Ulubiony” Zenit Kazań

Włoskiego Bolzano, mimo znacznego wsparcia kibiców, nie podbili. Przegrali w półfinale z Trentino, a w meczu o trzecie miejsce w Dynamem Moskwa i zakończyli zmagania na czwartym miejscu. Dzięki dobrej postawie w rozgrywkach, a także sprawnej polityce działaczy, z obecnym prezesem klubu, Zdzisławem Grodeckim na czele, Jastrzębski Węgiel otrzymał „dziką kartę” na występ w Klubowych Mistrzostwach Świata. Wyprawa do katarskiej Dohy zakończyła się sukcesem. Jastrzębianie wygrali grupę, pokonując m.in. potężny Zenit Kazań (nie po raz ostatni), a w półfinale ograli, po dramatycznym boju, Brazylijczyków z Sesi Sao Paulo. Dopiero w finale ulegli Trentino, ale wicemistrzostwo świata było wyrównaniem najlepszego wyniku polskiego zespołu w zmaganiach tej rangi. Wcześniej taki sukces odniosła Skra Bełchatów. Później żaden nasz zespół w finale KMŚ nigdy już nie wystąpił.

W sezonie 2013/14 jastrzębianie w fazie grupowej LM rozegrali kolejny mecz, który przeszedł do historii. Już w hali przy al. Jana Pawła II po epickim boju pokonali 3:2 Halkbank Ankara. Zespół naszpikowany był gwiazdami, między innymi grali wtedy Osmana Juantorena i Matej Kazijski. Na domiar złego nie mógł w meczu tym wystąpić ówczesny lider JW, Michał Łasko, a Michał Kubiak doznał kontuzji ręki. „Dzik” zacisnął jednak zęby, wrócił na parkiet w II secie i był… najlepszy na parkiecie. Zagrał niesamowite zawody, zdobył ponad 30 punktów, a jastrzębianie wygrali po tie breaku. Dzięki temu zajęli pierwsze miejsce w grupie, a następnie, po wyeliminowaniu francuskiego Tours i Asseco Resovii, zameldowali się w kolejnym Final Four. W nim Ankara, która była gospodarzem turnieju, okazała się jednak rywalem nie do przejścia, ale w meczu o trzecie miejsce jastrzębianie pokonali swój „ulubiony” Zenit Kazań.

Przeklęty koronawirus

Dlaczego nazywamy w ten sposób rosyjskiego rywala? Bo był to jeden z wielu meczów pomiędzy tymi drużynami. Kolejną zacną kartę w historii jastrzębskiej i polskiej siatkówki napisali „pomarańczowi” w styczniu i w lutym 2020 roku. Prowadzeni przez Slobodana Kovacza, który dopiero co objął jastrzębski zespół, grali w Kazaniu, w fazie grupowej LM. Dwa wygrane sety już były sporym osiągnięciem, bo po drugiej stronie siatki znajdowali się m.in. Cwetan Sokołow, Artiom Wolwicz, Earvin N’Gapeth i Maksym Michajłow. W tie breaku wydawało się, że jest po zawodach. Zenit prowadził 14:9, ale jastrzębianie, głównie dzięki fenomenalnej zagrywce Jakuba Buckiego, wygrali tego seta, broniąc wcześniej pięć meczboli! W rewanżu pokonali Zenit, wygrali grupę, a o półfinał mieli zmierzyć się z Itasem Trentino. Rozszalał się jednak koronawirus i jastrzębski klub – po rekomendacji Głównego Inspektoratu Sanitarnego – odmówił wyjazdu do Włoch.
Europejska Konfederacja groziła naszemu klubowi walkowerem, następnie ustalono, że o zwycięstwie w LM zdecyduje turniej w słoweńskim Mariborze, ale szybko uznano, że grać jednak nie można. Rywalizacja została przerwana i nigdy jej nie dokończono. Również z powodu koronawirusa Jastrzębski Węgiel nie mógł przystąpić do rywalizacji w Lidze Mistrzów w kolejnym sezonie. Tym razem musiał oddać mecze walkowerem, bo z powodu zachorowań w zespole nie mógł udać się na turnieje do Berlina i Kazania.

Spełnione marzenia

W ubiegłym sezonie w piorunującym stylu jastrzębianie przeszli fazę grupową CEV Champions League, wygrali 6 spotkań i trafili na Cucine Lube Civitanova w ćwierćfinale. Nikt nie dawał większych szans drużynie prowadzonej przez Andreę Gardiniego, ale włoski trener świetnie rozpracował swoich rodaków. Na wyjeździe jastrzębianie sprawili sensację, wygrali 3:0. Koncertowo zagrał Jan Hadrava, a cichym bohaterem został nominalny trzeci środkowy, Jakub Macyra, który zastępował nieobecnego Jurija Gładyra. Pomimo porażki Włosi, z m.in. wspomnianym Juantoreną, Ricardo Lucarellim, Luciano De Cecco i Robertlandy’m Simonem, przyjechali do Jastrzębia-Zdroju pewni swego. Ich celem był złoty set, ale jastrzębianie, pomimo porażek w dwóch pierwszych odsłonach, wzięli się w garść, wygrali dwie kolejne odsłony i awansowali do półfinału. A hitem spotkania był blok Macyry na potężnym Simonie, co wprowadziło w euforię przeładowane trybuny jastrzębskiej hali.

W półfinale trapiony kontuzjami i chorobami Jastrzębski Węgiel nie był w stanie stawić czoła kędzierzyńskiej ZAKSIE. Tomasz Fornal i Jakub Popiwczak grali z wysoką gorączką, bo grać musieli. Obrońca trofeum, to trzeba przyznać, przejechał się po „pomarańczowych”. Wygrał 3:0 w Jastrzębiu-Zdroju i u siebie musiał wygrać 2 sety. Tak też się szybko stało i marzenia o finale jastrzębscy kibice musieli odłożyć na kolejny sezon.

Te wreszcie spełniły się w zeszłą środę…


Na zdjęciu: W 2011 roku, po niesamowitej rywalizacji z Noliko Maaseik, Jastrzębski Węgiel pierwszy raz w historii awansował do Final Four Ligi Mistrzów.

Fot. Magdalena Kowolik/PressFocus