Truskawka na torcie. Hajto: Popularność futbolu bierze się z niespodzianek

Nie mam wątpliwości, że jeszcze długo tak pozostanie, trudno przecież zakładać, iż w przyszłości zabraknie niespodzianek. Zatem o przyszłość piłki nożnej i zainteresowanie ze strony najmłodszych fanów nikt nie powinien się martwić. Inna sprawa, że – oddając wszystko, co należy się rzymianom – trudno nie zauważyć, iż Barca zwyczajnie zlekceważyła włoskiego rywala. Katalończycy nastawili się na spacerek i zostali w bardzo bolesny sposób sprowadzeni na ziemię.

Dziwne to niezmiernie, że zawodnicy Realu i trener Zinedine Zidane nie wyciągnęli wniosków z lekcji, jaką ich największy konkurent z La Ligi dostał od przedstawiciela Serie A. Byli bowiem na najlepszej drodze, aby powtórzyć wtopę Barcelony. Na dodatek z tego samego powodu, bo ewidentnie podeszli do spotkania z Juventusem na zbyt dużym luzie.

Tymczasem to najlepszy klub w Italii, który gra niezwykle uporządkowaną piłkę w obronie, i w ogóle jest niezwykle wymagającym rywalem. Zatem komuś, kto wpadł na pomysł, że po 0:3 na własnym boisku zawodnicy Starej Damy wywieszą na Santiago Bernabeu ręcznik – należą się, hm, gratulacje. Z profesjonalnym podejściem miało to bowiem niewiele wspólnego; po prawdzie zaś – było mega nieprofesjonalne.

Jeśli mam być szczery, to współczuję Pepowi Guardioli, nad którym zawisło w Lidze Mistrzów jakieś fatum. Wydaje się, że chłop robi wszystko jak należy, naprawdę zna się na szkoleniowym fachu jak mało kto, tymczasem już w drugim klubie, w którym został zatrudniony po to, aby przede wszystkim wygrać Champions League, nie daje rady. A kto po latach będzie pamiętał, że w rewanżu z Liverpoolem sędzia ewidentnie przeszkodził Manchesterowi City?

W świadomości kibiców pozostanie tylko fakt, że The Reds – choć teoretycznie stali na straconej pozycji – w sumie gładko uporali się w wielkimi faworytami z niebieskiej części Manchesteru. I to nie z faworytami dwumeczu, a całych rozgrywek w najważniejszym z europejskich pucharów, zważywszy na rozmach, w jakim wcześniej porozstawiali wszystkich po kątach w angielskiej ekstraklasie.

W zaistniałej w ćwierćfinałach sytuacji nie będę wskazywał głównego kandydata do końcowego triumfu w Champions League. OK, Roma i Liverpool to niżej notowani pretendenci, ale już w praktyce przerobili teoretyczną wiedzę, jak eliminuje się potentatów. Robert Lewandowski także zresztą zrobił sobie powtórkę – z tego, jak Hiszpanie potrafią grać przeciw niemu w kości. Nie było to bezbolesne, ale teraz byłbym chyba skłonny – mimo że jeszcze pół roku temu niewielu było takich poza Monachium, którzy wierzyli w awans Bayernu do czołowej czwórki Ligi Mistrzów – przyznać Bawarczykom największe szanse na wygranie obecnej edycji.

W Bundeslidze mogą już przecież grać drugim składem, a że teraz nie byli w najwyższej formie, choć i tak zaprezentowali się jako najbardziej stabilna drużyna, to za dwa tygodnie z pewnością się rozpędzą. Nie mam co do tego wątpliwości.