Komentarz „Sportu”. Twarde lądowanie

Dziwiłem się, gdy krótko przed wznowieniem rozgrywek po pandemicznej przerwie Ireneusz Mamrot zdecydował się objąć Arkę.


Niby pod nowymi rządami rodziny Kołakowskich, ale mającą już wrzucony piąty bieg na wylotówce z ekstraklasy i potrzebującej cudu, by z tej drogi zawrócić, co jak wiemy finalnie nie miało miejsca. Wydawało się, że Mamrot po udanej kadencji w Białymstoku miał w ręku argumenty, by czekać na ofertę znacznie lukratywniejszą niż z przyszłego spadkowicza z elity.

Jak trudna jest ich dola, pokazuje najnowsza historia, skoro w ostatnim 5-leciu natychmiast wrócić do najwyższej klasy zdołał jedynie Górnik Zabrze, i to w anormalnych okolicznościach, a nie powiodło się to choćby mającej spore ambicje Niecieczy czy Miedzi. Dziś Ireneusz Mamrot pewnie drapie się po głowie, bo drużyna z Gdyni po świetnym początku I-ligowej rundy wpadła w dołek, nie wygrała żadnego z czterech ostatnich spotkań, jedyną bramkę w tychże zdobywając z rzutu karnego.

Tym samym Mamrot – wicemistrz Polski 2018 i finalista krajowego Pucharu 2019 – znalazł się w miejscu, w którym kilka lat temu był już z Chrobrym Głogów. Jasne, że to dopiero początek; że w klubie z innymi perspektywami i możliwościami, zapewne za zupełnie inną pensję, ale i tak lądowanie to musi być wyjątkowo twarde.


Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus