W drodze po wicemistrzostwo Afryki

Dwa tygodnie temu przypomnieliśmy w sportowym lamusie sylwetkę 99-letniego Stefana Żywotko. To najbardziej utytułowany polski trener, jeżeli chodzi o pracę w zagranicznym klubie. Przez 14 lat pobytu w algierskim JS Kabylie, 7 razy wywalczył mistrzostwo kraju, dwa razy zdobył klubowe mistrzostwo kontynentu, raz Superpuchar Afryki, a także Puchar Algierii. W kraju z Afryki Północnej jest prawdziwą legendą, znają go tam wszyscy, taksówkarze, sprzedawcy, nie mówiąc już o kibicach. Dziś o najbardziej utytułowanym szkoleniowcu z naszego kraju, który triumfy święcił za granicą, tyle że w pracy z reprezentacjami. Chodzi oczywiście o urodzonego w Zabrzu Henryka Kasperczaka.

Z Francji do Afryki

Ten świetny reprezentant Polski swoją piłkarską karierę skończył we Francji. Nad Sekwaną zaczęła się też jego bogata przygoda z trenerskim fachem. Szło mu równie dobrze, jak na boisku. Z FC Metz zdobył Puchar Francji, z Montpellier awansował do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów, a jedenastki z Saint-Etienne i Strasburga wprowadził do Ligue 1. To nie wszystko, za sensacyjny awans do finału Pucharu Francji z mającym olbrzymie problemy organizacyjno-finansowe Racingiem Paris, został ogłoszony przez prestiżowy magazyn „France Football” trenerem roku we Francji. Było to w 1990.

Kilka lat później pracuje już na Czarnym Lądzie. Podczas finałów Pucharu Narodów w 1994 roku, najbardziej prestiżowej sportowej imprezy w Afryce, prowadzi ówczesnego mistrza kontynentu Wybrzeże Kości Słoniowej. Tytułu nie udaje się wprawdzie obronić, ale dobra gra i trzecie miejsce zostają zauważone. Najbardziej docenili to Tunezyjczycy, gdzie odbywał się akurat turniej. Zaraz po zakończeniu PNA zaproponowali „Henriemu” pracę u siebie. Ten się zgodził. Cztery lata na stanowisku selekcjonera „Orłów Kartaginy”, to pasmo sukcesów, wicemistrzostwo i ćwierćfinał w mistrzostwach kontynentu, występ na igrzyskach w Atlancie i gra w finałach mundialu 1998. A mogło być jeszcze lepiej…

Trudny początek

Rozgrywany na przełomie stycznia i lutego Puchar Narodów 1996 w Republice Południowej Afryki był szczególna imprezą. Turniej rozgrywano przecież w państwie, gdzie ledwie dwa lata wcześniej skończono z polityką apartheidu czyli segregacji rasowej. Przez to narodowa jedenastka RPA, z powodu sankcji, wyłączona była przez dziesiątki lat z międzynarodowej rywalizacji. Faktycznie tamten turniej miał się odbyć w Kenii, ale z powodu opóźnień i zaniedbań organizacyjnych, podobnie zresztą jak i teraz, kiedy to w ostatniej chwili przeniesiono zawody z Kamerunu do Egiptu, impreza odbyła się na stadionach w Johannesburgu, Durbanie, Port Elizabeth i Bloemfontein. Prowadzeni przez Kasperczaka Tunezyjczycy nie należeli do faworytów. Świadczyły też o tym rezultaty grupowych starć. „Orły” pod wodzą polskiego szkoleniowca nie radziły sobie na początku dobrze.

Remis ze słabiutkim Mozambikiem 1:1 i porażka 1:2 z faworyzowaną Ghaną sprawiły, że jedenastka z Afryki Północnej była jedną nogą poza turnieje. Trzeba było wygrać ostatnie grupowe spotkanie z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Tak też się stało. Znający dobrze swoją byłą drużynę Kasperczak rozpracował rywala. Na początku drugiej połowy Tunezja prowadziła już trzema golami, żeby wygrać ostatecznie 3:1. Do domu musiały się więc pakować „Słonie”. „Orły Kartaginy” grały zaś dalej. W ćwierćfinale rywalem był Gabon. I tutaj Tunezji sprzyjało szczęście. Po 120 minutach był remis 1:1. Egzekwowali jednak lepiej jedenastki, żeby serię karnych wygrać 4-1.

W środę 31 stycznia 1993 w Durbanie, kolejnym rywalem była Zambia. Stawką był finał jubileuszowego, bo XX Pucharu Narodów. Tamto spotkanie to popis zespołu prowadzonej przez Kasperczaka. Dwa razy do siatki trafia Adel Sellimi, który później będzie występował we francuskim Nantes. Po jednym dokładają świetny Zoubeir Baya oraz Kaies Ghodhbane. Ostatecznie kończy się wielką wiktorią Tunezyjczyków. Zwyciężają po niezwykle emocjonującym spotkaniu 4:2.

Zabrakło trochę szczęścia

W sobotę 3 lutego na Soccer City Stadium w Johannesburgu rywalem są gospodarze. Mecz wywołuje ogromne zainteresowanie. „Bafana Bafana” dopingowani są przez 80 tysięcy fanów. Przez lata w RPA było i dalej jest tak, że futbol jest dla czarnych, a rugby dla białych. Na trybunach jest prezydent Nelson Mandela, a także król futbolu Pele.

– Nie zaczęliśmy źle. Niestety, to nie nam udało się zdobyć gola. Zabrakło trochę szczęścia, może też zagraliśmy słabiej niż we wcześniejszych spotkaniach – wspomina tamto spotkanie Kasperczak. Przez długi czas jest bezbramkowy remis. W końcówce do siatki trafia jednak dwa razy Mark Williams. Nie był to wielki piłkarz, grał potem w Chinach, ale w decydującym momencie przechylił szalę wygranej na konto RPA, które mogło się cieszyć z pierwszego i jedynego triumfu w mistrzostwach Afryki. Tunezyjczykom na wygraną przyszło poczekać do 2004 roku, kiedy turniej ponownie odbywał się u nich.

Jak w Warszawie

Warto dodać, że w 22-osobowej kadrze Tunezyjczyków na turniej na południu Afryki, nie było ani jednego zawodnika, który grałby poza swoim krajem. Dopiero po imprezie w RPA wielu z nich wyjechało do klubów z Europy. Teraz to sytuacja nie do pomyślenia. Kadry większości afrykańskich reprezentacji oparte są o graczy występujących w czołowych europejskich klubach.

Wicemistrzostwo przyjęto jako wielki sukces. Po powrocie do domu nikt nie rozpaczał, a trener Kasperczak i piłkarze zostali przyjęci z wszystkimi honorami. W Tunisie witały ich tłumy. – To byo coś niesamowitego! Otwartym autobusem przejechaliśmy przez całe miasto. Wiwatom i gratulacją nie było końca. Było tak jak w Warszawie w 1974 roku, kiedy po powrocie z tak udanych dla nas mistrzostw świata w RFN witały nas takie tłumy – opowiada „Henri”.

 

Na zdjęciu: Henryk Kasperczak z sukcesami prowadził niejedną afrykańską reprezentację.