W oczekiwaniu na cuda

Porażka Lechii z Jagiellonią oznacza, że gdańszczanie znajdują się w niezwykle niewygodnej pozycji.


W tabeli zajmują przedostatnie miejsce, a do bezpiecznej lokaty tracą 5 punktów. Mimo tego szkoleniowiec drużyny z Pomorza pozytywnie podchodzi do kolejnych spotkań.

– Swój optymizm opieram na matematyce. Do momentu, gdy będą istniały szanse na utrzymanie, będziemy walczyć. Zostało 7 meczów i 21 punktów do zdobycia – stwierdził David Badia na pomeczowej konferencji prasowej.

Walki, o której wspomniał Hiszpan, nie widać było w poczynaniach jego podopiecznych. Lechia w Białymstoku była nieobecna. Dziury w jej formacji defensywnej najprawdopodobniej widziane były z kosmosu i gdyby ekipa z Gdańska mierzyła się ze skuteczniejszym rywalem, to mogłaby przegrywać do przerwy 0:3. Jagiellonia w pierwszej części wyglądała tak, jakby była w trakcie treningu, a jej przeciwnikami były pachołki. Działo się tak nie dlatego, że podlaski zespół rozgrywał fantastyczne zawody. Prawda jest taka, że gdańszczanie mu na to pozwolili.

Druga połowa spotkania była bardziej wyrównana, ale w tym fakcie również trudno jest doszukiwać się zasług zawodników „biało-zielonych”. Jeżeli oprzeć się o matematykę, jak zrobił to David Badia, to w całym spotkaniu z Jagiellonią statystycy doliczyli się jednego celnego strzału na bramkę Zlatana Alomerovicia. Doskonałym podsumowaniem poczynań Lechii był stracony gol w ostatnich minutach gry. Taras Romanczuk stał w polu karnym Duszana Kuciaka i po prostu czekał na dośrodkowanie z rzutu rożnego. Obrońcy zupełnie o nim zapomnieli, dzięki czemu Ukrainiec z polskim paszportem nie musiał się za bardzo wysilać. Dostawił głowę i trafił do siatki.

W przypadku tego meczu nie można mówić o pechu. Lechia równie słabo zagrała ze Śląskiem. Różnica polega na tym, że zespół z Wrocławia nie był w stanie zdobyć gola. Ostatnie spotkania w wykonaniu gdańszczan to oczekiwanie na cud, na to, że mecz sam się wygra. Wypatrywano go też podczas podejmowania decyzji o sprowadzeniu Davida Badii, który w poprzednich klubach radził sobie, delikatnie rzecz ujmując, średnio. Jak na razie Hiszpan nie stał się wybawicielem Lechii, nie zamienił w kilka tygodni drużyny w maszynę do wygrywania. Teraz jego zespół znajduje się w takim położeniu, że realnie tylko gdański wymarzony cud może uratować go przed spadkiem, bo na racjonalne podejście do problemu może być już za późno.

W swoich matematycznych obliczeniach szkoleniowiec Lechii nie wziął pod uwagę prawdopodobieństwa na wygrane. Na zeszłorocznego uczestnika eliminacji do Ligi Konferencji czekają batalie z czołówką ligi, czyli Rakowem, Legią i Pogonią. Z góry można założyć, że Lechia przegra wszystkie te mecze. Dodatkowo jej przeciwnikiem będzie Piast, który wstał z kolan i nie poniósł porażki w 5 ostatnich spotkaniach. Pozostają więc 3 pojedynki, w których można zawalczyć o punkty (niekoniecznie o zwycięstwa) – ze Stalą, Cracovią i Zagłębiem. Jednak żeby dotrzeć do celu, jakim jest utrzymanie w lidze, w Gdańsku muszą liczyć na potknięcia rywali i przede wszystkim na odmianę swojej gry, a to obecnie jest trudne do wyobrażenia, nawet dla ludzi wierzących w cuda.


Na zdjęciu: Lechia Gdańsk zmierza w kierunku pierwszej ligi.
Fot. Michał Kość/Pressfocus