Widzew Łódź. Wygrana w święto narodowe

W meczu sparingowym łodzianie wygrali z mistrzem Polski Lechem.


Takie rocznice kibice Widzewa obchodzą tak jak święta narodowe. 18 czerwca 1997 roku Widzew pokonał w Warszawie Legię 3:2, zapewniając sobie czwarty i jak do tej pory ostatni tytuł mistrza Polski.

Niesamowite spotkanie

Wygrał – przypomnieć warto – w okolicznościach niezwykłych. Rozgrywany o tej samej porze w Łodzi mecz ŁKS z Wisłą już się skończył (5:0 dla ŁKS), a w Warszawie było 2:0 dla Legii i mecz przedłużony na skutek kontuzji sędziego jeszcze trwał. Pierwszą bramkę Sławomir Majak zdobył w 88 minucie warszawskiego spotkania, gdy właśnie wychodziliśmy z sektora prasowego, drugą – w pierwszej doliczonej Dariusz Gęsior, gdy szliśmy korytarzem w hali pod trybuną na konferencję prasową, o czym informował na bieżąco jeden z kolegów idący z radiem przy uchu. Gdy weszliśmy do sali konferencyjnej było już 3:2 dla Widzewa. W trzeciej doliczonej minucie trafił jeszcze Andrzej Michalczuk, chociaż już nie musiał, bo remis dawał Widzewowi przewagę.

Kadrowe braki

Dokładnie 25 lat później Widzew zagrał w sobotę, na razie jeszcze treningowo, z aktualnym mistrzem Polski Lechem, na stadionie przy ulicy Bułgarskiej, chociaż bez widzów, którym wystarczyć musiała transmisja telewizyjna.

– Znów poczuliśmy oddech wielkiej piłki – mówili do siebie piłkarze Widzewa wchodząc na boisko tego imponującego obiektu. A wynik tego meczu jest jeszcze bardziej nieoczekiwany niż ten sprzed ćwierć wieku w Warszawie: mistrza pokonał beniaminek!

Zwolnieni zostali ze sparingu reprezentanci swoich krajów, których w Lechu jest sporo (Kamiński, Kwekweskiri, Karlstroem, Szatka, Skóraś w młodzieżówce).

– Jesteśmy na innym etapie przygotowań, od tygodnia trenujemy ciężko dwa razy dziennie – próbowali się tłumaczyć gospodarze, którzy po rezygnacji Macieja Skorży nie mieli jeszcze nowego trenera.

Od poniedziałku jest nim Holender John van der Brom, ale w sobotę prowadzili drużynę Dariusz Dudka i Maciej Krężołek, trenerzy rezerw. Ale przecież Widzew też nie opala się na plaży w Mielnie – drużyna z Łodzi rozpoczęła przygotowania już 10 czerwca. Lech wystawił na mecz dwa składy, w Widzewie natomiast trenuje na razie 16 piłkarzy z pola i dwóch bramkarzy, co jak na początek okresu przygotowawczego jest dość niezwykłe. Rachunek jest prosty: odeszło ośmiu zawodników (Dejewski, Michalski, Mucha, Tanżyna, Kita, Nowak, Villa, Grudniewski), dwóch jest na wylocie (Karasek był na testach w Niecieczy, klub nadal zastanawia się czy potrzebny jest w Łodzi wypożyczony z Lecha Letniowski), nie trenuje mający kłopot ze zdrowiem Hanousek, a przyszło na ten moment (stan z poniedziałkowego popołudnia) tylko trzech: Mateusz Żyro ze Stali Mielec, Juljan Shehu z FK Laczi z Albanii i Serafin Szota z Wisły Kraków. Prezes klubu Mateusz Dróżdż dziwi się publicznie, jacy drodzy są teraz piłkarze (inflacja, panie prezesie, inflacja), a to zdziwienie wynika pewnie z pertraktacji w sprawie transferów Bożydara Czobardżijskiego (reprezentanta Bułgarii ze Stali Mielec – z ostatniej chwili: transfer już potwierdzony), Bartosza Bidy z Jagiellonii, Piotra Parzyszka z Pogoni, reprezentanta Albanii Tauljanta Sulejmanowa (FK Tirana), Patryka Szwedzika z GKS Katowice i znanego tylko menedżerom Koldo Obiety ze zdegradowanego właśnie do III ligi hiszpańskiego klubu Amorebieta.

Teraz z Tychami

W sobotnim sparringu prowadzenie dla Widzewa uzyskał w 9 minucie Karol Danielak, wyrównał na początku II połowy Norbert Pacławski, w Lechu grający głównie w rezerwach, a drugiego gola zdobył głową po rzucie rożnym stoper Mateusz Żyro, którego nie należy mylić z grający ostatnio w Jagiellonii byłym napastnikiem reprezentacji Polski Michałem. W najbliższy czwartek (23 bm.) Lech zagra kontrolnie z Pogonią, Widzew z kolei 25czerwca zmierzy się z GKS Tychy.


Na zdjęciu: Bułgar Bożidar Czorbadżijski ze Stali Mielec znalazł się na celowniku Widzewa.
Fot. Tomasz Kudala/Pressfocus.pl