Wleciałowski: Walczymy o wiarygodność

Maciej GRYGIERCZYK: Czy szybko pogodził się pan z odejściem Mateusza Bogusza do Leeds?

Marek WLECIAŁOWSKI: – Ta sprawa narastała. Trudno, żebym od pierwszego momentu nie zastanawiał się, co będzie dalej. Widzę w tej chwili, że drużyna musi zacząć trochę inaczej funkcjonować. Mateusz był pomocnikiem, który potrafił przechylić szalę; zdobyć bramkę, przeprowadzić akcję robiącą różnicę. Teraz go nie ma, ale… jest miejsce dla innych. Przed nami jeszcze kilka sparingów. Chciałbym, by kilku z naszych zawodników pokazało, jak dużą ma wartość i stało się prawdziwymi liderami.

Czy widział pan w zespole miejsce dla Macieja Urbańczyka, który w ubiegłym tygodniu za porozumieniem stron rozstał się z klubem?

Marek WLECIAŁOWSKI: – Szanuję Maćka. Gdy pracowałem w Ruchu wcześniej i był w okresie młodzieżowym, widziałem w nim potencjał i perspektywy na szybki rozwój. Teraz Maciek wyraził swoje stanowisko. Z jednej strony, starał się jak mógł, a z drugiej – coś siedziało mu z tyłu głowy i spoglądał w górę. Doszło do spotkania dwóch stron. Byłem świadkiem tego spotkania i tak naprawdę mogłem tylko rozłożyć ręce.

Jakkolwiek patrzeć, ze środka pola ubyło dwóch ważnych zawodników. Kto w zamian?

Marek WLECIAŁOWSKI: – Mamy jakieś możliwości. Dosyć solidnie prezentuje się Michał Mokrzycki, od pewnego czasu w środku pola próbujemy Roberta Obsta, jest Michał Walski. Możemy też zagrać – tak jak w drugiej połowie sparingu z Hutnikiem Kraków – na dwójkę napastników. Są różne warianty. Zobaczymy, który w danym momencie będzie najlepszy dla drużyny.

Kadra tej zimy znowu została odmłodzona. Co pan o tym sądzi?

Marek WLECIAŁOWSKI: – Wiek to jedno. Istotniejsza jest wartość zespołu, a ją zweryfikuje dopiero życie. Zdecydowaliśmy się na taką grupę ludzi; uznaliśmy, że na nich to oprzemy. Wierzę, że wspólnie pójdziemy w górę. Zdaję sobie sprawę, że nie będzie to spacer po czerwonym dywanie. Czekają nas trudne momenty, na które choćbyśmy się bardzo starali, to i tak się nie przygotujemy. Nie wiemy przecież dziś, jak potoczy się runda wiosenna.

Czy możliwe jest, że wypożyczycie kogoś z wyższej ligi?

Marek WLECIAŁOWSKI: – Jesteśmy otwarci, ale mamy też określone możliwości. Nie chodzi o to, by dokonywać ruchów dla samych ruchów. To, że ktoś ma jakieś nazwisko, „przebieg” czy zagraniczne CV, nie oznacza, że nie będzie niewiadomą. Zespoły z najwyższych lig wyleciały na Cypr i do Turcji, tam weryfikują możliwości. One też wyciągną wnioski. Zobaczymy, czy będzie ktoś, kto mógłby nas zasilić. Chcemy działać racjonalnie. Główna grupa jest wyselekcjonowana. Budujemy nową tożsamość, kilku zawodników odeszło, drużynę trzeba przebudować.

Prócz Dominika Cheby, który wrócił do Ostrowca Świętokrzyskiego, praktycznie wszyscy testowani zawodnicy zaproszeni przez was na treningi zostali zaopiniowani pozytywnie. Dał pan zielone światło, by podpisali kontrakty. Na ile to przypadek?

Marek WLECIAŁOWSKI: – W grudniu pracowaliśmy i wiedzieliśmy swoje o tych ludziach. Nie było tak, że zaczęliśmy ich oglądać dopiero u nas, na chorzowskim boisku. Szukaliśmy na miarę naszych możliwości. Uznaliśmy, że punkt wyjścia, by ich zaprosić, został spełniony. Niech teraz potwierdzają swoją wartość. Chcemy im umożliwić progres.

Marka Ruchu znaczyła wiele dla Urbańczyka, Bogusza czy Jakuba Kowalskiego. Nie obawia się pan, że teraz w szatni będzie zbyt wielu „przyjezdnych”?

Marek WLECIAŁOWSKI: – To ważny czynnik. Wchodzimy tu w rozmowę o osobowości. Można patrzeć na to w szerszym kontekście: czy ktoś chce coś osiągnąć? Rozwinąć się? Czy zaszczytem dla kogoś jest to, że gra w Ruchu? Po ludziach, których tej zimy ściągamy, widzę dobrą mentalność. Oni czują się wyróżnieni, że znaleźli się w Chorzowie. Chcą tu walczyć, chcą coś osiągnąć. Zwróćmy też uwagę, że to zawodnicy, którzy byli dobrze prowadzeni w swoich klubach. Mateusz Lechowicz grał ostatnio w Chemiku Kędzierzyn-Koźle, ale szkolony był w Gwarku Zabrze. Michał Mokrzycki przyszedł z Sandomierza, a szkoliła go Korona Kielce, która robi to na bardzo dobrym poziomie. Lucjan Zieliński? Miedź Legnica, która od lat ma solidną akademię. Łukasz Wiech? Śląsk Wrocław. To, że ich kluby miały wyższe aspiracje, nie oznacza, że brakuje tam ludzi dla nas wartościowych. Oni mają wszystko przed sobą. Nie pokonali bezpośredniej drogi, ale wiemy, że proces przejścia z juniorów do seniorskiej piłki wcale nie jest taki prosty.

Czy szukaliście też wzmocnień na Górnym Śląsku?

Marek WLECIAŁOWSKI: – Zaczęliśmy od swojego środowiska. Adrian Dąbrowski był zawodnikiem drużyny juniorów, nie znajdował się blisko kadry pierwszego zespołu. Mamy swoją akademię, która ma ambicje szkolić zawodników do seniorskiego Ruchu. W tym kierunku to zmierza. Co do pytania – konkurencja na Śląsku jest duża. W tej chwili nie mamy argumentów takich jak GKS Katowice, Górnik Zabrze czy Piast Gliwice, by móc ściągać wyróżniających zawodników. Taka jest prawda.

Gdy w listopadzie trafił pan do Ruchu, była mowa o wzmacnianiu drużyny. A co jest dzisiaj…?

Marek WLECIAŁOWSKI: – Pewne deklaracje i rozmowy na to wskazywały, ale realia są, jakie są. Podkreślam cały czas, że chcielibyśmy zacząć rzetelnie pracować; pod względem zarówno organizacyjnym, jak i sportowym. Trwa przebudowa struktury klubu. Nie da się zrobić wszystkiego z dnia na dzień. Mówiąc wprost – gdyby sytuacja była stabilna, moglibyśmy inaczej działać. Jesteśmy jednak ostrożni. Proponując coś komuś, chcemy być wiarygodni. Cały czas o tę wiarygodność walczymy. Nie jesteśmy jeszcze organizacyjnie tak ustawieni – z punktu widzenia działania klubu, wszystkich podstawowych potrzeb – aby myśleć, że będziemy dokonywać grubych ruchów. To wszystko przesuwa się w czasie. Mogę mieć swoją opinię, ale muszę chodzić po ziemi. Moja opinia nie ma znaczenia. Znaczenie ma moje nastawienie do pracy i chęć zrobienia czegoś pozytywnego.