Wydarzenie kolejki. Kule armatnie z waty

Kule armatnie z waty
Jeszcze przed wyjazdem do Zabrza pocztą pantoflową rozniosła się wiadomość, że szkoleniowa posada Romeo Jozaka wisi na włosku. Kibice swoje zdanie wyrazili bardzo dobitnie już na stadionie w Gdyni, gdzie Legia przegrała 0:1. Dla nich to persona non grata.

Idą zygzakiem
W czterech z sześciu ostatnich meczów warszawianie nie zdobyli bramki. Nie oznacza to jednak, że w ekipie mistrza Polski nie ma armat. One są, tyle że strzelają z rzadka. W pierwszych dwóch potyczkach tegorocznej fazy zmagań Legia zdobyła w sumie siedem goli, w dwóch kolejnych – zero. I za chwilę bardzo podobnie: pięć trafień w 180 minut i zero w dwóch kolejnych próbach. Zupełnie jakby ktoś zapomniał, że nie jest to samosterujący mechanizm. Zamiast prochu stołeczny zespół zbyt często miota kulami z waty. W ten sposób krzywdę może zrobić tylko sobie.

Nie tak chcieli
W Gdyni legioniści przegrali pierwszy raz od 40 lat. Nie chodzi jednak o samą przegraną. Zatrważający jest fakt, że obrońcy tytułu nie oddali w tym spotkaniu celnego strzału. Od biedy można za taki uznać desperackie uderzenie Michała Pazdana z II połowy, gdy piłka wprawdzie trafiła w światło bramki, ale po rykoszetach. – W I połowie nie graliśmy tak, jak chcieliśmy – sili się na eufemizmy Jozak. – Byliśmy przygotowani na agresywny styl Arki, ale nie potrafiliśmy się temu przeciwstawić. W przerwie porozmawialiśmy szczerze i w II połowie nasza gra wyglądała lepiej. Jestem jednak przekonany, że gdybyśmy zagrali w pierwszej odsłonie tak jak w drugiej, na pewno nie przegralibyśmy tego spotkania.

Chybione łowy
Chorobowa absencja Jarosława Niezgody, najskuteczniejszego w tym sezonie strzelca drużyny, oraz kontuzja doznana w trakcie gry przez Miroslava Radovicia okazały się dotkliwe. Legia nadal gra tercetem napastników, ale w miniony weekend na Wybrzeżu to były trzy papierowe tygrysy. – Mamy problemy w ofensywie i obronie – kontynuuje Jozak. – Jesteśmy w dużym kryzysie i ten mecz jeszcze go pogłębił. Czekają nas poważne rozmowy, aby się z niego wydostać. Nikt z nas nie ucieka od odpowiedzialności i jeśli jesteśmy wielką drużyną, to zażegnamy ten kryzys.
Tylko kto będzie niepokoił bramkarzy drużyn przeciwnych? Sęk w tym, że ostatnie trafione transfery napastników przeprowadzono przy Łazienkowskiej w roku stulecia klubu. Nemanja. Nikolić i Aleksandar Prijović spełnili pokładane w nich nadzieje, nawet z naddatkiem. Ich następcy okazali się jednak wielkim rozczarowaniem. Mniejsza o statystyki, wystarczy przypomnieć nazwiska – Daniel Chima Chukwu, Tomasz Necid, Armando Sadiku. Teraz Eduardo…