Z drugiej strony. Narodziny legendy

Przed tygodniem w dokuczliwym chłodzie ponad 50 tysięcy widzów na Stadionie Śląskim zgotowało piłkarskiej reprezentacji gorącą fiestę i poniosło ją do zwycięstwa nad Koreą 3:2. Dziś w przytulnym Spodku kibiców będzie z dziesięć razy mniej, ale biało-czerwonych piłkarzy ręcznych warto wesprzeć może i bardziej.

Zwycięstwo nad Czechami, szóstą ekipą niedawnych mistrzostw Europy – choć też towarzyskie – miałoby dla niej większą wartość niż triumf kadry Nawałki dla jego graczy. Lewandowski i spółka to już ugruntowana wartość, którą z pewnym uproszczeniem można porównać do… handballistów sprzed dekady; co prawda współcześni piłkarze podobnych sukcesów (trzy medale mistrzostw świata 2007, 09, 15) jeszcze nie osiągnęli, ale za dwa miesiące jadą na mundial i przecież nie w roli kopciuszka.

Odwrotnie reprezentacja Piotra Przybeckiego – gdy opuścili ją ostatni przedstawiciele „złotego pokolenia”, powstała wyrwa, której z dnia na dzień wypełnić nie sposób (a czyż nie drżymy już na myśl o czasach „polewandowskich”?). Tak jak w futbolu przed erą Nawałki, ręcznej kadry nie oglądamy na najważniejszych imprezach, chyba że sami je sobie zorganizujemy. W styczniu Polacy nie przegrali meczu na turnieju w Portugalii, ale remis z gospodarzami był ich klęską, przedłużając czas nauki i pokory przynajmniej o dwa lata.

Dziś w Spodku polska reprezentacja wkracza na nową drogę życia. Trzeba życzyć jej powodzenia, szczęścia, trzymać kciuki i zdzierać gardło. Reszta należy do niej, a w styczniu 2020 może sobie przypomnimy, że jej legenda rodziła się na naszych oczach…