Z drugiej strony. Nie ma świętości…

Koniec bezkrólewia! Mamy w końcu następcę Czesława Michniewicza! Tak, mamy nowego selekcjonera reprezentacja Polski, ale co dalej?


Pytań i wątpliwości będzie pewnie bez liku, ale czasu już nie cofniemy i musimy po prostu pogodzić się z faktami.

Na razie ani mnie to ziębi, ani mnie to parzy, że selekcjonerem biało-czerwonych został obcokrajowiec. Fakt, reprezentacja Polski odnosiła znacznie większe sukcesy, gdy batutę w swoich rękach dzierżyli polscy trenerzy (Kazimierz Górski, Antoni Piechniczek, Adam Nawałka, Jerzy Engel – w tej właśnie kolejności), lecz to bynajmniej nie dyskredytuje Fernando Santosa. Przeciwnie – zdobycie z Portugalią mistrzostwa Europy w 2016 roku, czy zwycięstwo w Lidze Narodów (2018/2019) przemawiają na jego korzyść. Z drugiej strony Portugalczyk nie jest gwarantem oszałamiających sukcesów naszej drużyny narodowej. Nie mam złudzeń, że pod jego wodzą reprezentacja Polski wystrzeli w górę, jak nie przymierzając, rakieta kosmiczna.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że od faceta, który będzie zarabiał prawie milion złotych miesięcznie (!), mamy prawo oczekiwać cudów na kiju. A przynajmniej znacznie więcej niż od jego poprzednika, Czesława Michniewicza, na którego konto miesięcznie wypływało „tylko” 200 tysięcy złotych. Czy to jednak możliwe i wykonalne? W teorii tak, w praktyce mało prawdopodobne, bo czy się to komuś podoba, czy nie, Fernando Santos nie zagwarantuje nam spektakularnych sukcesów, bo nie jest cudotwórcą. Po prostu.

Takim sukcesem nie będzie dla mnie awans do finałów mistrzostw Europy, ze względu na obowiązujący regulamin. Zająć przynajmniej drugie miejsce w grupie, w której tylko jeden przeciwnik (Czechy) prezentuje wysoki poziom, to żadna sztuka. Gdyby biało-czerwoni pozwolili wyprzedzić się komuś z tercetu Wyspy Owcze, Albania, Mołdawia, to oznaczałoby to – jak mawiał jeden z bohaterów popularnego filmu – że są „materiałem odpadowym” i nadają się tylko na śmietnik (piłkarski).

A na pewno byliby pośmiewiskiem w całej Europie. Zatem odpowiedź na pytanie, czy Fernando Santos osiągnął sukces z reprezentacją Polski, otrzymamy dopiero na przełomie czerwca i lipca 2024 roku po finałach ME w Niemczech.

Na razie umowa nowego selekcjonera będzie obowiązywać do zakończenia eliminacji mistrzostw Europy. Jeżeli 68-letniemu dziś Portugalczykowi uda się awansować na rozgrywany w Niemczech turniej (nie wyobrażam sobie innego scenariusza), kontrakt zostanie automatycznie przedłużony do 2026 roku. Santos za każdy rok pracy ma dostać 2,5 mln euro, czyli 208 tysięcy euro miesięcznie, co po przeliczeniu aktualnego kursu daje blisko milion złotych za każdy przepracowany z polską kadrą miesiąc. Doświadczony szkoleniowiec pierwszy milion zarobi zatem jeszcze zanim zadebiutuje w nowej roli, bo pierwszy mecz pod jego wodzą Polska rozegra dopiero 24 marca z Czechami w Pradze (nie na warszawskiej Pradze).

Fernando Santos w przeszłości udowodnił, że potrafi zarządzać „zasobami ludzkimi” i nie boi podejmować się trudnych i niepopularnych decyzji. Podczas ostatnich mistrzostw świata w Katarze odważył się posadzić na ławce rezerwowych Cristiano Ronaldo. Nie wątpię, że żaden z naszych reprezentantów nie może liczyć z jego strony na parasol ochronny. Nawet Robert Lewandowski…


Fot. Adam Starszyński/PressFocus