Z drugiej strony. Selekcjoner Brzęczek wrócił…. do siebie

Eliminacje będą szybkie i niezwykle intensywne, niepoprzedzone – ani nieprzedzielone – żadnym tegorocznym spotkaniem towarzyskim. Takie spiętrzenie meczów o punkty to zupełna nowość i jeden ze skutków dodania do terminarza UEFA Ligi Narodów. Regulamin jest oczywiście jednakowy dla wszystkich. Jednak z góry można zakładać, że nie każdy uczestnik tego wyścigu zdoła wytrzymać mordercze tempo. Powodów do obaw związanych tylko z harmonogramem gier naprawdę nie brakuje, tymczasem selekcjoner Jerzy Brzęczek sprawia wrażenie spokojnego. A nawet – wyluzowanego. Wreszcie!

Jesienią, gdy rozpoczynał pracę z drużyną narodową, zdarzały się nowemu – wówczas – trenerowi różne momenty. O ile drużyna brała zakręty na boisku, na Stadionie Śląskim w Chorzowie nawet ostre, o tyle Brzęczek miewał kłopoty z odbiorem krytyki. Zdarzało się także, że nie potrafił ukryć fochów, szczególnie po pytaniach o Kubę Błaszczykowskiego. Po przerwie zimowej wiele wskazuje na to, że selekcjoner skutecznie się zresetował. Ba, można wręcz odnieść wrażenie, że potrafił wyzerować liczniki. W każdym razie na wtorkowej konferencji na Stadionie Narodowym widzieliśmy – znów – człowieka pewnego siebie oraz własnych racji. Przede wszystkim zaś takiego, który wie dokąd zmierza i przy pomocy jakich środków chce dotrzeć do celu.

Ktoś może oczywiście powiedzieć, że – biorąc pod uwagę niesamowitą serię Krzysztofa Piątka, skuteczność Arka Milika oraz światową pozycję Roberta Lewandowskiego – w takich okolicznościach to żadna sztuka wprawić się w dobry humor będąc trenerem. Zwłaszcza że Kuba Błaszczykowski także wrócił do gry, a nawet osiągnął dawno nieoglądaną formę motoryczną. Zatem teraz nawet najbardziej surowi krytycy nie będą mogli zarzucić, że powołania do kadry jej były kapitan dostaje od wujka tylko z uwagi na rodzinne więzy. Cóż, obiektywnie oceniając – forma większości reprezentantów Polski i ich pozycja w klubach jest rzeczywiście lepsza – w kilku przypadkach nawet znacznie – niż jesienią. Tyle że jako człowiek, który zna Brzęczka już ćwierć wieku nie mogę oprzeć się refleksji, że przemiana, którą wychwyciłem w zachowaniu selekcjonera wraz z nastaniem 2019 roku ma solidniejsze – niż tylko sezonowy skok dyspozycji zawodników – podstawy. Powinna być zatem trwała, i nieuzależniona od wahań formy ulubieńców.

Mam nadzieję, iż się nie mylę, ale naprawdę odniosłem wrażenie, że po przyspieszonym półrocznym praktycznym kursie selekcjonerskim Brzęczek wreszcie dojrzał do tej roli. Ponownie jest bowiem sobą, czyli gościem, który nie waha się – a jako zawodnik nigdy nie miał z tym problemu – popłynąć pod prąd. Nawet jeśli nie zabrzmiało to specjalnie dyplomatycznie, selekcjoner publicznie poradził Tarasowi Romanczukowi i Dominikowi Furmanowi wypranie brudów – które zebrały się w relacjach obu monitorowanych przez sztab kadry pomocników – w cztery oczy. Tak bowiem w jego ocenie powinni zachowywać się faceci, którzy uważają się za w miarę poważnych. Z czym naprawdę nie sposób się nie zgodzić…

Na zdjęciu: Jerzy Brzęczek