Z drugiej strony. Święto w lawinie zdarzeń

 

Ci zamiast delektować się historycznym wydarzeniem, jakim bez wątpienia jest pierwszy od 43 lat występ ich drużyny w ćwierćfinale Pucharu Polski, zostali przysypani lawiną zdarzeń, informacji i problemów – począwszy od tak globalnych, jak koronawirus.

Do wczorajszego południa na mecz z Cracovią sprzedano raptem około 2,5 tysiąca biletów, a prezydent Andrzej Dziuba dawał do zrozumienia, że nie wie, czy na trybuny będą mogli przyjść kibice. To wszystko do nabywania wejściówek raczej nie zachęcało.

Na marginesie, jeśli rzeczywiście stadiony zostaną zamknięte dla publiki, to dopiero się będzie działo. Do kiedy taki szlaban? Co z tymi, którzy zakupili karnety? Dla takiego Widzewa Łódź dochód z karnetów to bardzo istotna pozycja w budżecie.

Jakoś trzeba będzie wyjść kibicom naprzeciw, może dać wielkie upusty na abonamenty na następny sezon (o ile, tfu!, stadiony zostaną do tego czasu „otwarte”), ale utrzymanie klubu przecież kosztuje, pracownikom czy piłkarzom płacić trzeba. Gdyby tak wgłębić się w podobne rozważania, to aż głowa robi się mała. A to przecież tylko futbol, maleńki skrawek rzeczywistości.

Tym skrawkiem rzeczywistości będą dziś żyć Tychy, choć nie z takimi emocjami, jak można było przypuszczać jeszcze kilka dni tydzień temu. Chyba nikt nie spodziewał się, że sobotni mecz w Głogowie zakończy się takim przewrotem.

Nawet w obliczu klęski 1:5 z Chrobrym rozstanie z trenerem Ryszardem Tarasiewiczem było zaskoczeniem. Dwa mecze po 3-miesięcznym okresie przygotowawczym, na trzy dni przed historycznym ćwierćfinałem…

Nie sposób zawyrokować, jak zareaguje na to drużyna. Jesienią, po trzech porażkach z rzędu, GKS grał w środku tygodnia z Miedzią Legnica. Okoliczności sprzyjały wymianie szkoleniowca bardziej wtedy niż teraz.

Tyszanie zaliczyli z legniczanami świetny występ, wygrali 4:1 i o żadnych roszadach nie było co dyskutować. Dziś, z Cracovią, okazji do takiego przełamania Tarasiewicz mieć już nie będzie.

Pracował w Tychach – jak na pierwszoligowe realia – długo, bo od października 2017 roku. Zapamiętać go będzie można ze świetnej wiosny 2018, kiedy zespół mający walczyć o utrzymanie przegrał awans o 3 punkty, czym ustawił sobie wysoko poprzeczkę na kolejne lata. I strącał ją.

GKS pod wodzą Tarasiewicza miewał momenty, dobre serie, grał bardzo ładnie dla oka, zdobywał mnóstwo bramek, ale w tym sezonie w pełni nie „odpalił”, dlatego zajmuje w pierwszoligowej tabeli ósme miejsce – poniżej potencjału drużyny i poniżej aspiracji klubu.

Z tym ostatnim nie zawsze szły w parze adekwatne do tych aspiracji, uprawniające do stawiania sobie za cel awansu pieniądze, co Tarasiewicz wielokrotnie zresztą powtarzał. Minionej zimy miał uporządkować grę zespołu w defensywie. 7 bramek straconych w dwóch pierwszych meczach okazało się dostatecznym argumentem, by jego przełożeni uznali, że wystarczy.

Teraz trzeba im życzyć wyboru następcy, który również popracuje co najmniej 2,5 roku. No chyba że wypali wariant z dotychczasowym (?) dyrektorem Ryszardem Komornickim, ale w to akurat trudno mi uwierzyć, bo zazwyczaj jego kadencje trwały krótko i nie przypominam sobie jego większych trenerskich sukcesów. Takim maleńkim na pewno byłoby poprowadzenie drużyny z ćwierćfinału do półfinału Pucharu Polski…