Z lamusa. Bunkry i gol z… awionetki

– Mnie z tamtego mecz to został taki pejzaż Albanii. Bunkry, które było widać, jak jechaliśmy z lotniska do hotelu… Biednie tam było – wspomina mecz z Tirany z 1985 roku Jan Urban.


Na jedno z ostatnich, a konkretnie przedostatnie spotkanie w eliminacjach mistrzostw świata 1986, jechaliśmy z podobnym nastawieniu, z jakim teraz biało-czerwoni polecieli do Tirany.

Mieli się uwędzić

Na kilka meczów przed zakończeniem eliminacyjnych gier do meksykańskiego mundialu w grupie 1, wciąż w grze było kilka reprezentacji. O awans czyli lokatę numer 1 rywalizowała Polska z Belgią, ale za plecami czaili się Albańczycy. Jesienią 1984 roku drużyna prowadzona przez legendarnego albańskiego szkoleniowca Shyqyri Rreli, zmarł dwa lata temu, zremisowała w Mielcu z Polską 2:2, tracąc drugą bramkę dopiero w końcówce, a potem pokonała w Tiranie Belgię 2:0. Ewentualna wygrana z Polską u siebie pod koniec maja 1985 roku, dawała im realne szanse na walkę o pierwsze miejsce.

Zespół prowadzony przez Antoniego Piechniczka był już jednak w innym punkcie eliminacji, niż było to na początku, kiedy zgubił punkt u siebie z Albanią i przegrał w Brukseli z Belgią 0:2. Do Tirany polecieliśmy wzmocnieni wygraną i to aż 4:1 z Grecją w Atenach 19 maja 1985. Jedenaście dni później wypadało starcie w Albanii.

„W stolicy Albanii panował optymistyczny nastrój, zakłócony trochę pewnym sukcesem biało-czerwonych w Atenach, ale przecież nie dopuszczano myśli, że ten mecz ostatniej szansy gospodarzy może się zakończyć porażką. Sprzymierzeńca szukano m.in. w wysokiej temperaturze, w której Polacy mieli się uwędzić już w pierwszej połowie. Podobnie sądzili Grecy i sami padli rażeni promieniami słońca. Taki sam los spotkał Albańczyków” – pisał „Sport” w meczowej relacji.

Prywatny odrzutowiec

Kluczowy dla nas mecz rozgrywano 30 maja 1985 roku, dzień po finale klubowego Pucharu Europy, w którym na Stadionie Heysel w Brukseli Juventus Turyn ze swoim asem Zbigniewem Bońkiem, mierzył się z obrońcą tytuły Liverpool FC. Juve, w znacznej mierze dzięki grze Bońka wygrał 1:0, ale nie to wtedy było najważniejsze. W trakcie zamieszek, które wywołały burdy z udziałem angielskich kibiców, śmierć poniosło aż 39 osób. Była to jedna z największych futbolowych tragedii w historii. Piłka była na drugim planie, ale grano bez oglądania się na cokolwiek.

U nas zastanawiano się jak sprawić, żeby lider i kapitan naszej kadry zagrał w Tiranie. Wszystko w niespełna 24 godziny. Nie było wtedy terminów UEFA czy FIFA, a każdy organizował mecze, jak chciał. Przykładowo Albańczycy z Belgami u siebie grali w tamtych eliminacjach na dwa dni przed Świętami Bożego Narodzenia.

– Prezes Juventusu Agnelli dał mi swój prywatny odrzutowiec z dwójką pilotów. Wystartowałem z lotniska w Brukseli około wpół do trzeciej, a nad Tiraną byłem półtorej godziny później. Niestety, wie pan, jaki tam był system, w nocy lotnisko było nieczynne. Musieliśmy odlecieć do Bari, gdzie przeczytałem poranną prasę i dowiedziałem się o prawdziwych rozmiarach tragedii na Heysel. Do Albanii dotarliśmy o siódmej czterdzieści pięć. W drodze z lotniska do hotelu widziałem tylko rowery, ludzi na rowerach i mnóstwo schronów – opowiadał Boniek Bogdanowi Rymanowskiemu na potrzeby książki „Gracze”.

Ostatni gol Bońka

Mimo takiego zamieszania zagrał, przesądzając o losach spotkania celnym uderzeniem z dystansu. Co ciekawe był to jego ostatni, 24 gol w narodowych barwach. Tym którym mu wtedy asystował przy bramce był nie kto inny, jak Jan Urban.

– Sam mecz, to szczegółów już nie pamiętam dokładnie. Bramkę oczywiście tak, bo było tylko 1:0 dla nas. Ja zostawiłem podeszwą piłkę Zbyszkowi Bońkowi, a on po mojej akcji, po tej mojej „zelóweczce” uderzył celnie i wygraliśmy. Mnie z tamtego mecz to został taki pejzaż Albanii. Bunkry, które było widać, jak jechaliśmy z lotniska do hotelu… Biednie tam było. A sam mecz był niesamowicie ważny, żebyśmy mogli awansować do finałów mistrzostw świata bez barażów – wspomina obecny trener Górnika Zabrze.

Po stracie gola w 24 minucie gospodarze, wspierani przez 30 tysięcy kibiców rzucili się do odrabiania strat. Szansę miał ich najlepszy piłkarze Sulejman Demollari, który przegrał pojedynek sam na sam z Józefem Młynarczykiem, a Mirel Josa trafił w poprzeczkę. W drugiej połowie to my jednak powinniśmy zdobyć kolejne gole, ale dobrych sytuacji nie wykorzystał m.in. Andrzej Buncol.

Chwała Polskiemu Radiu

Polscy kibice tego jednak nie… widzieli. Dlaczego? Bo nie było bezpośredniej transmisji telewizyjnej z komunistycznej i totalnie wtedy na świat zamkniętej Albanii. Dodajmy, że mecz w Tiranie rozegrano ledwie kilka tygodni po śmierci Envera Hoxha, którego niemal półwiecze rządów charakteryzowało się izolacją, agresywnym ateizmem i ścisłym stosowaniem się do zasad najgorszego stalinizmu. Mecz w telewizji można było zobaczyć dopiero na… drugi dzień, z odtworzenia.

Cudem doszło w ogóle do bezpośredniej relacji radiowej. Tak donosił wtedy o tym „Sport”. „Entuzjaści futbolu o godz. 17.30 zasiedli przed odbiornikami radiowymi. Siedzieli, słuchali pięknej muzyki, ale ich słuch nastawiony był na zupełnie inne dźwięki. Kiedy dowiedzieli się, że brak kontaktu radiowego, zwątpili w możliwość odbierania meldunków z Tirany. A jednak radiowcy znaleźli sposób. Połączenie telefoniczne red. Tomasz Zimoch przykleił słuchawkę do ucha i serwował nam wcale miłe wieści. Chwała za to Polskiemu Radiu”.

Dzięki wyjazdowej wygranej 1:0 objęliśmy wtedy z 7 punktami prowadzenie w grupie i w miarę spokojnie czekaliśmy na wrześniowy mecz z Belgią na Stadionie Śląskim, gdzie remis dawał nam bezpośredni awans.

– Gratuluję trenerowi Piechniczkowi. W przeciągu tak krótkiego czasu potrafił stworzyć drużynę, tak bardzo różniącą się od tej, z którą graliśmy w Mielcu jesienią ub. roku. Życzę powodzenia polskim piłkarzom i ich sympatykom. Myślę, że 11 września na Stadionie Śląskim w Chorzowie postawią kropkę nad awansem – komentował trener Shyqyri Rrelli. Tak też się rzeczywiście stało. Kilka miesięcy później na Śląskim zremisowaliśmy bezbramkowo z Belgami i po raz piąty w historii awansowaliśmy do finałów MŚ.

Przestroga reprezentanta

Jak będzie dzisiaj? Jaką historię napiszą piłkarze prowadzenie przez Paulo Sousę? Jan Urban, sam 57-krotny reprezentant Polski, uczestnik MŚ w Meksyku w 1986, przestrzega przed starciem w Tiranie.

– Oni pokazali już u nas, że grają w piłkę bardzo dobrze, chociaż przegrali 1:4. Wynik poszedł w świat, choć grali naprawdę nieźle. Jeśli teraz zagrają tak jak u nas we wrześniu, a będą do tego bardziej skuteczni, to będzie to dla nas bardzo trudne spotkanie. Wydaje mi się, że Albańczycy też mają w swoich głowach to, że dlaczego nie potrafią powalczyć z nami o to drugie miejsce. Z takim nastawieniem wyjdą do tego spotkania i na pewno trzeba się spodziewać, że to będzie trudna przeprawa. Zresztą my też w 1985 roku wygraliśmy 1:0 i nie było tam jakiejś wielkiej naszej przewagi, chociaż Albańczycy wtedy nie mieli wtedy wielkich szans na awans. Teraz jest odwrotnie, bo mocno się liczą przecież w stawce o wyjścia z grupy – mówi były świetny reprezentant Polski.


Eliminacje MŚ, 30 maja 1985 r. Qemal Stafa Stadium, Tirana

Albania – Polska 0:1 (0:1)

0:1 – Boniek, 24 min

ALBANIA: Musta – Zmijani, Omuri, Targaj, Jera – Hodja, Muca (61. Mile), Demollari (81. Marko) – Josa, Minga, Kola. Trener Shyqyri RRELI.

POLSKA: Młynarczyk – Pawlak, Wójcicki, Przybyś, Ostrowski – Matysik, Buncol, Urban (87. Tarasiewicz), Dziekanowski – Boniek, Smolarek. Trener Antoni PIECHNICZEK.

Sędziował: Jordan Żekow (Bułgaria). Widzów: 30000.


Na zdjęciu: Polscy piłkarze cieszą się z trafienia Zbigniewa Bońka (z lewej), które dało wygraną w Tiranie 1:0.

Fot. łączynaspiłka.pl/PAP