Zdążyć na szóstą…

Jeszcze przed pierwszym spotkaniem powiedziałem, że ta liga na dobre zacznie się od szóstej kolejki. Wtedy zaczniemy poznawać wartość poszczególnych drużyn – mówi Ryszard Tarasiewicz, trener GKS-u i słowa te komponują się z… falstartem, jaki zaliczyła jego drużyna, bo za takowy należy uznać 5-punktowy dorobek uzyskany w premierowych pięciu kolejkach. Tyszanie wiosną nie wygrali tylko 4 z 15 meczów. Tej jesieni – już 4 z 5 i dzisiejszy bój z Garbarnią dość nieoczekiwanie będzie starciem u samego dołu tabeli, a skalę rozczarowania mających spore nadzieje kibiców pewnie tylko nieznacznie łagodzi fakt, że klasyfikacja jest niezwykle spłaszczona, a różnice punktowe – absolutnie minimalne.

Trybuny wyraz swojemu zniecierpliwieniu dały już kilkukrotnie podczas przegranego w marnym stylu piątkowego meczu ze Stomilem (0:3).

– Jest mi trochę smutno, bo nie pamiętam meczu, obok którego moi zawodnicy – abstrahując od wyniku – przeszliby obojętnie. Runda wiosenna wyostrzyła apetyt, każdy ma aspiracje. Boli mnie to wszystko, bo dla moich zawodników powinno być więcej wsparcia, a nie tylko „szydera” po złych zagraniach. Sądzę, że taki mecz z takimi błędami już się nie powtórzy. Będąc w Tychach, chciałbym wygrać choć jeden mecz po takich pomyłkach przeciwnika, jakie my popełnialiśmy. Wierzę, że pewien limit wyczerpaliśmy – deklaruje trener Tarasiewicz, który właśnie w indywidualnych pomyłkach widzi największą różnicę między postawą drużyny wiosną a jesienią.

– To wcale nie jest uproszczenie. Przecież myśmy wcale nie kreowali wiosną więcej sytuacji. Byliśmy w ofensywie konkretni, a nie popełnialiśmy błędów indywidualnych. Teraz niby też nie robimy ich dużo, a płacimy za to swoją cenę. Bagaż psychologiczny ciąży na wszystkich. On jest większy niż wiosną i to logiczne. Po takim półroczu jesteśmy jednym z 5-6 kandydatów do awansu i nie ma się co bać o tym mówić. Dobrze, że gramy już w środę. Przede wszystkim, plusem jest zaś to, że to dopiero początek sezonu… – zawiesza głos szkoleniowiec GKS-u.