Zmarł Jan Liberda, wybitny piłkarz

 

Kiedy dekadę wstecz piłkarze bytomskiej Polonii po latach klubowej tułaczki w niższych ligach znów zawitali do ekstraklasy, oczy kibiców przy Olimpijskiej równie często jak na boisko, zwrócone były na trybunę… prasową.

To tam właśnie swe miejsce znalazły niebiesko-czerwone gwiazdy sprzed dekad: te autentyczne gwiazdy, na miarę tytułów mistrza kraju, na miarę Pucharu Rappana i Pucharu Ameryki, wreszcie na miarę reprezentacyjnych występów na europejskich – i nie tylko – boiskach.

Wśród owych polonijnych ikon (m.in. Kazimierz Trampisza, Ryszarda Grzegorczyka, Waltera Winklera) rej wciąż – jak pół wieku wcześniej na boisku i w szatni – wodził Jan Liberda; choć już wtedy zmagał się z początkami choroby, który w późniejszym czasie na lata złożyła Go do łóżka, potrafił w błyskotliwy i nader trafny sposób podsumować boiskowe poczynania swych następców.

Tak naprawdę zresztą Jego pokolenie – i On sam – nigdy się tych następców nie doczekało. Nie było większego talentu w historii bytomskiej piłki, tak jak nie było pod szyldem Polonii równie wspaniałego teamu, jak owych kilkanaście postaci w mistrzowskich koronach z lat 1954 i 1962. Ci, którzy na żywo widzieli popisy Liberdy i spółki, nie mają wątpliwości: sięgnęli po znacznie mniejszą liczbę zaszczytów, niż wskazywałby na to talent każdego z nich z osobna.

Krajowe boiska okazywały się dla Niego i kolegów za ciasne; za małe na miarę ich umiejętności. Ale że wyjazd na Zachód – i zarabianie prawdziwych pieniędzy – był w tamtej epoce w kwiecie piłkarskiego wieku niemożliwy, obok sukcesu sportowego równie mocno cenili też dobrą zabawę.

Popytajcie emerytowanych już dziś bytomskich taksówkarzy, jak często – i za jakie stawki – czynili zakłady z Panem Piłkarzem Janem: o to, ile bramek zdobędzie w najbliższym meczu ligowym, jaką różnicą goli wygra Polonia itp. Dwie korony króla strzelców, „Złote buty” naszej redakcji – to tylko skromne dowody Jego futbolowej maestrii.

Fot. Facebook

O skali możliwości Jana Liberdy być może najlepiej świadczy fakt, że pozostaje do dziś jedynym polskim piłkarzem, którzy strzelił gola na słynnej Maracanie – Brazylijczykom oczywiście, z Pelem i Garrinchą w składzie. To były zresztą wielkie chwile Pana Jana: w ciągu niespełna tygodnia, w trzech kolejnych meczach dwukrotnie pokononywał golkipera reprezentacji Brazylii, dołożył też gola w starciu z Argentyńczykami. Ot, taki „kaprys” Wielkiego Technika…

Na trenerskiej ławce wielkich sukcesów nie zanotował, bo – jak mówią Jego podopieczni – zawsze wymagał od nich „czegoś więcej”. Marzyło mu się, by grali tak jak On. A przecież tylko On mógł – trawestując tytuł pewnego amerykańskiego filmu – „być jak Jan Liberda”…

Ta wiadomość w zasadzie prędzej czy później nadejść musiała. Pan Jan – jako się rzekło – od wielu lat w milczeniu (dosłownie…) znosił cierpienia, jakie przyniosła mu nieuleczalna choroba. W czwartek, 6 lutego, w wieku 83 lat, odszedł do „niebieskiej” drużyny. Drużyny, która na ten jeden dzień stała się jakby trochę bardziej niebiesko-czerwona…

Cześć Jego Pamięci

Na zdjęciu: Jan Liberda (z prawej) u szczytu swej sławy – rok 1966 i starcia w Pucharze Intertoto z IFK Norrkoeping.

 

Jan Liberda urodził się 26 listopada 1936 r. w Bytomiu. W swojej karierze występował jako napastnik i reprezentował m.in. Budowlanych Chorzów, Polonię Bytom, amerykańskie Chicago Eagles, holenderski AZ’67 (w tamtejszej ekstraklasie zaliczył 46 występów i jeden gol) oraz GKS Katowice.

W reprezentacji Polski zagrał 35 spotkań i strzelił osiem goli. W I lidze w barwach Polonii Bytom w latach 1955-1971 zagrał 303 razy i strzelił 147 goli. Z Polonią zdobył mistrzostwo kraju w 1962 roku, a indywidualnie był królem strzelców w 1959 i 1962 roku.

Po zakończeniu kariery zawodniczej jako trener prowadził m.in. Zagłębie Sosnowiec i Polonię Bytom.