Żużel. Ciekawie jak nigdy

Mistrzostwo Polski dla Sparty Wrocław było lekkim zaskoczeniem. Spadek Falubazu Zielona Góra to już sensacja.


Od wielu lat w „najlepszej żużlowej lidze na świecie” nie było tak interesujących rozgrywek. Już pierwsza kolejka ligowa uświadomiła stawce, że czas panowania Unii Leszno na polskich torach się kończy. Grę o tron toczyły między sobą trzy kluby.

Sparta Wrocław, Stal Gorzów i Motor Lublin toczyły między sobą wyrównaną rywalizację. Pierwszym faworytem byli gorzowianie, którzy na inaugurację pokonali Unię Leszno i do momentu kontuzji kilku zawodników mieli ogromne szanse na złoto. Między innymi złamanie obojczyka przez Martina Vaculika skomplikowało sytuację, a Stal w półfinale uległa Motorowi Lublin. „Koziołki” świetnie radziły sobie na własnym obiekcie, gorzej było z wyjazdami. Mimo to rundę zasadniczą zakończyły na drugiej lokacie. W półfinale Motor pokonał Stal i awansował do finału. Bilans lublinian na własnym torze to osiem zwycięstw i jeden remis. Ten ostatni był decydujący o losie mistrzostwa Polski.

Bezapelacyjnie najlepszym zespołem ubiegłego sezonu była Sparta Wrocław. Podopieczni Dariusza Śledzia przez prawie cały sezon byli niepokonani. Momentem zadyszki były rywalizacje w Grudziądzu i Lublinie, gdzie nałożyły się na siebie dwa spotkania oraz kontuzja Taia Woffindena. Ostatecznie wrocławianie wygrali rundę zasadniczą, odprawili z kwitkiem w półfinale Unię, a w finale wywalczyli remis w Lublinie, a złoto przypieczętowali na własnym torze. Czekali na nie od 2006 roku.

Na drugim biegunie znalazł się Falubaz, GKM Grudziądz i Apator Toruń. Najlepszą sytuację miały „toruńskie anioły”. Mimo problemów trener Tomasz Bajerski utrzymał zespół w lidze. Teraz droga dla torunian może być usłana różami – pojawienie się Emila Sajfutdinowa i Patryka Dudka sprawia, że Apator może w następnym sezonie powalczyć nawet o medale. Jedyną niepewnością był szkoleniowiec, z którym przez problemy rodzinne nie przedłużono umowy, jednak wszystko zmierza do kontynuacji współpracy.

GKM za sezon 2020, jak i poprzednie lata zasłużył na tytuł „ślizgacza”. Grudziądzanie mają niebywałe szczęście. Przez cały sezon prezentowali się przeciętnie, a momentami słabo. Ich szczęście polega na tym, że w lidze zawsze trafi się ten jeden zespół odrobinę gorszy, który zgromadzi jeden punkt mniej i spadnie z ligi, a GKM rzutem na taśmę utrzyma się w rozgrywkach. Tak było i w tym sezonie. Tym razem rolę outsidera wzięli na barki zawodnicy Falubazu. Myszce Miki zrzedła mina, gdy obserwowała zawodników, którzy nosili ją na swoim kevlarze. Porażka 27:63 na własnym torze z wrocławianami była stemplem na spadku do pierwszej ligi. Nowy sezon zapowiada się niezbyt ciekawie dla podopiecznych Piotra Żyty. Brak Dudka może mocno odbić się na spadkowiczu i uniemożliwić walkę o awans.

Do grona przegranych należy zaliczyć także Włókniarz Częstochowa. „Lwy”, typowane jako pewniak do play-offów drugi rok z rzędu znaleźli się tuż poza nimi. W przyszłym sezonie może być im łatwiej. Awansuje do nich aż sześć zespołów. Trudno jednak oczekiwać, że Włókniarz powalczy o medale, tym bardziej, że zespół się nie zmienił.


Fot. Paweł Jaskółka/Pressfocus