Biało-zielony szpital. Kłopoty Szombierek

O ile w Radzionkowie pod względem sportowym nastroje szampańskie, o tyle w Szombierkach, mistrzu jesieni – wręcz przeciwnie. Zawierają się w prostym zdaniu prezesa. – Jestem kłębkiem nerwów – mówi Tomasz Buczyk. Ambicje jego i drużyny sięgały przecież najpierw mistrzostwa grupy, potem baraży, no i wreszcie baraży. Tymczasem zespół błyskawicznie ubiegłoroczną przewagę roztrwonił, a teraz – z kolejki na kolejkę – jego strata do „Cidrów” się powiększa. I trudno się temu dziwić.

Wiosną bytomianie wygrali tylko raz – na inaugurację w Częstochowie. Potem były trzy porażki 0:1, ostatnio zaś – dwa remisy. – Tak naprawdę jednak właściwie tylko przeciwko rezerwom Rakowa zagraliśmy w optymalnym składzie – przypomina trener biało-zielonych, Radosław Osadnik.

Zaraz potem – niczym… rażeni wirusem – wypadać zaczęli ze składu kolejni zawodnicy podstawowej jedenastki. Cztery tygodnie przerwy miał na przykład Damian Mielnik. Po dwóch tygodniach wznawia dopiero treningi Jakub Stefaniak – kapitan i dobry duch ekipy. Praktycznie przez całą wiosnę z niedoleczonym urazem stłuczonej w sparingu z Decorem Bełk stopy gra Mateusz Lebek. Wypadali też – na krócej bądź dłużej – Dawid Domański i Karol Ślęzok. Nawet ostatni mecz – z MKS-em Myszków – znów przyniósł parę złych (albo wręcz fatalnych) wieści. Kostkę „podkręcił” Przemysław Sawicki – ale to jeszcze pół biedy. Gorzej, że u Damiana Cybula – podstawowego stopera – istnieje podejrzenie zerwania więzadeł! – Czekamy na wynik rezonansu magnetycznego – mówi (wyraźnie przygnębiony) trener Osadnik. – Te nieustanne przymusowe rotacje powodują, że w najważniejszych momentach meczu, w sytuacjach, w których trzeba postawić kropkę nad „i”, brakuje nam tej czysto piłkarskiej jakości i pewności siebie. A to kosztuje utratę punktów – dodaje.

– Kontuzje to jedno. Do tego u progu wiosny doszła też swego rodzaju presja: wielu już widziało nas w barażach o III ligę. Dziś nam do nich bardzo daleko, ale… białej flagi nie wywieszam – zapewnia prezes Szombierek. Sęk w tym, że bytomianie liczyć muszą już nie tylko wyłącznie na siebie – jak miało to miejsce u progu wiosny – ale i na ewentualne potknięcia najgroźniejszych rywali.