Anatomia spadku. Dlaczego Sandecja wraca do I ligi?

Przed meczem z Cracovią drużyna z Nowego Sącza miała już tylko iluzoryczne szanse na utrzymanie. Sandecja musiała wygrać dwa ostatnie spotkania, a potknęła się już na pierwszej przeszkodzie. Drużyna Kazimierza Moskala nie miała atutów, by pokonać „Pasy”. Walczyła o życie, a ani na chwilę nie potrafiła zepchnąć rywali do rozpaczliwej obrony.

Najlepszą okazję zmarnował Maciej Małkowski, który w II połowie nie wykorzystał rzutu karnego. Strzelił lekko, niezbyt precyzyjnie i Adam Wilk złapał piłkę. Strzelec schował twarz w dłonie. – Gdybym strzelił lepiej, pewnie uwierzylibyśmy w zwycięstwo. To mój pierwszy niewykorzystany karny w Sandecji, choć strzelałem już siedem czy osiem razy. Szkoda, że w takim momencie – mówił po meczu.

W poprzedniej kolejce Małkowski strzelił gola na wagę remisu z Bruk-Betem. Wtedy dał nadzieję na utrzymanie, w sobotę osobiście wbił jeden z gwoździ do trumny Sandecji.

Ale drużyna z Nowego Sącza nie spada tylko przez niego. Od początku nie pasowała do ekstraklasy. Drużyna musiała rozgrywać swoje mecze w Niecieczy, a ostatni w Mielcu. Brak atutu własnego boiska to jedno. Kadra zespołu nie była gotowa na skuteczną grę na poziomie ekstraklasy. Klub ma zdecydowanie najniższy budżet (około 12 milionów złotych) i widać to było w kolejnych spotkaniach. Podobać mogło się budowanie zespołu na lokalnych piłkarzach, ale powinni otrzymać wyraźniejszą pomoc z zewnątrz. Błędem było zwolnienie Radosława Mroczkowskiego – za jego kadencji Sandecja punktowała lepiej niż w dalszej części sezonu.