Babskim okiem. Trochę nam… przybyło

No nie! Tylko nie to! Moje najlepsze spodnie chyba się w praniu zbiegły… Ale gdyby tak było, to byłaby naprawdę wielce optymistyczna wiadomość. Niestety.

To nie spodnie się skurczyły, to mnie trochę przybyło. I to wcale nie trochę, ale całkiem, całkiem sporo. Mawiają wprawdzie, że od przybytku głowa nie boli, ale… od takiego – jednak tak. Jak tu teraz te zbędne kilogramy stracić? Bo bezapelacyjnie pozbyć się ich trzeba. Schudnąć, schudnąć, schudnąć! To słowo wypisałam sobie czerwonym flamastrem – i wielkimi literami – nad łóżkiem i na drzwiach lodówki. Może zadziała. I chciałabym, aby stało się to jak najszybciej. Bo przecież żadne to pocieszenie, że takie „przybranie” przydarzyło się nie tylko mnie. Moje sąsiadki taki sam kłopot mają. No i nie tylko one. Okazuje się bowiem, że w czasie pandemii wszyscy tyjemy na potęgę i w ekspresowym tempie. Właśnie wyczytałam, że teraz prawie każdemu z nas przybywa średnio pół kilograma tygodniowo. Wierzyć się nie chce, a jednak. Skutki pandemii będą więc dla większości z nas naprawdę opłakane. Siłownie zamknięte, baseny też… Siedzimy w domach i gapimy się w ekrany telewizorów, ewentualnie komputerów. Co najwyżej dopingujemy naszych sportowych idoli, którzy gdzieś tam, na stadionach i w halach, czy na narciarskich stokach startują. Ale ileż to energii zużyjemy, bijąc brawo – na przykład – naszym skoczkom? Tyle co kot napłakał. No więc tu i ówdzie sadełko sobie, niestety, hodujemy. Tyjemy błyskawicznie, bo się nie ruszamy, bo zajadamy stress i nudę. Poruszamy się teraz głównie na trasie fotel – lodówka. Ci bardziej ambitni coś ewentualnie w kuchni jeszcze upichcą, więc ręką pomachają, mieszając łyżką w garnku, żeby się im smakołyki nie przypaliły. Nie ma się z czego śmiać. Płakać raczej trzeba, bo to się naprawdę źle może skończyć. Już dziś specjaliści z Polskiego Towarzystwa Badań nad Otyłością biją na alarm. Przestrzegają, że trzeba zrobić wszystko, aby przeciwdziałać naszemu gwałtownemu tyciu. Inaczej pandemia koronawirusa spowoduje kolejną pandemię – otyłości.


Czytaj jeszcze: Babskim okiem. Kredyt zaufania

Aż strach się bać! A nie każdy z nas ma w sobie tyle sportowego ducha, żeby zaraz zaczął biegać po lesie czy parku. Więc prócz sprawienia sobie kluczyka do spiżarki czy dzwonka na drzwiach do lodówki, który by nam przypominał o umiarze w jedzeniu i piciu, rozejrzyjmy się dokładnie po naszym mieszkaniu. Dywan na podłodze na pewno znakomicie nada się do ćwiczeń. Fotel czy krzesło też pomocne w ich wykonywaniu być mogą. Dobrze mają ci, którzy nie mieszkają na parterze. A im wyżej, tym lepiej, bo chodzenie po schodach znakomicie nadaje się do zrzucania wagi. Radzę spróbować. Efekty mogą być lepsze, niż się spodziewamy. No i zawsze jakieś schodki przecież się znajdą, więc okazja do odchudzania jest naprawdę pod ręką. Zresztą liczę na pomysłowość nas wszystkich w tym względzie. W końcu jak się chce – to się da. I na pewno się uda. Ale zacząć się ruszać trzeba od zaraz. Żadne tam jutro w rachubę nie wchodzi. Naprawdę nie ma na co czekać.


Na zdjęciu: Biegać każdy może. Oczywiście nie na maratońskim dystansie. Ale krótsze i dłuższe przebieżki nikomu jeszcze nie zaszkodziły. Wręcz przeciwnie.

Fot. Norbert Barczyk/PressFocus