Bez rozgrzewki. Co powiedział Wojciech Szczęsny?

Na kilka godzin przed rozpoczęciem meczu z Argentyną, ostatniego grupowego w Katarze, ktoś zaczął rozpowszechniać za pośrednictwem WhatsAppa filmik ze skrótami meczu Polaków z Argentyną w 1974 roku.


Ta inauguracja mistrzostw świata w Niemczech wypadła dla nas fantastycznie. Nie dość, że wygraliśmy 3:2, to jeszcze zaprezentowaliśmy futbol, jaki zawsze chciałoby się oglądać, niekoniecznie wyłącznie w polskim wykonaniu. Szybkość akcji, zmienność, fantazja… Pokłosiem tego była i skuteczność. Trudno zresztą nie pamiętać, że te mistrzostwa zakończyły się dla nas historycznym sukcesem – 3. miejscem na świecie.

Pozwoliłem sobie przekazać tenże filmik dalej, z rutynowym podpisem „Ku pokrzepieniu serc”. Może i chwilowo te nasze kibicowskie serca się pokrzepiły; potem – w miarę trwania środowego meczu z Argentyńczykami – siła pokrzepienia gasła (tylko na chwilę ogień wzniecił Wojciech Szczęsny, broniąc w fantastyczny sposób rzut karny), przeradzając się w wielką smutę; ostatecznie zwieńczoną awansem, z którego normalnemu kibicowi trudno się było cieszyć. Już raczej zdumienie mieszało się z zażenowaniem. Pewnie trochę inaczej odebrano to w środku, w naszej kadrze, bo to i awans na szczebel, na którym nie byliśmy od 1986 roku; no i kilka milionów dolarów więcej w kasie PZPN; i na prywatnych kontach piłkarzy.

Cała reszta? Nazwał – czy raczej zdefiniował ją – Wojciech Szczęsny w krótkim pomeczowym wywiadzie dla TVP: – „Argentyna to zespół z innej półki”. Wybrzmiało w tym jakby pogodzenie się z tym, że byliśmy w tym meczu (i że pewnie będziemy w kolejnych, niekoniecznie na tych mistrzostwach) dużo słabsi od rywali. Taka gmina… Trudno było w tym momencie nie sięgnąć do bardzo świeżych wspomnień z meczów z Meksykiem i Arabią Saudyjską, w których szczęście – i Szczęsny jak najbardziej – bardzo nam dopisali. No bo przecież nie rzuciliśmy w nich nikogo na kolana stylem gry, fantazją, indywidualnymi popisami, bramkowymi okazjami, skutecznością… A na tle takiego przeciwnika, jak Argentyna, ten nasz potencjał – a konkretnie kompletny jego brak – wyszedł z całą (nie)okazałością.

Powie ktoś, że bez sensu będzie stawianie pytania, co się działo z naszą piłką w minionych blisko 50 latach, a konkretnie od inauguracyjnego popisu na stadionie w Stuttgarcie. A może od blisko 40, czyli od ostatniego wyjścia z mundialowej grupy w 1986 roku. W pytaniu tym będzie też mieścić się teza, dlaczego przez te wszystkie lata piłkarski świat nam uciekał i uciekał, co objawiało się w mniej czy bardziej dotkliwych porażkach; i jedynych sukcesach w postaci nieregularnych awansów czy to do finałów mistrzostw świata, czy mistrzostw Europy – z wiadomymi efektami.

Argentyna pokazała nam w środę nasze dzisiejsze miejsce w szeregu, w którym odstajemy od świata we wszystkich elementach gry w piłkę nożną: technice, taktyce, organizacji gry… We wszystkim – obojętne, co sobie wymyślimy na okoliczność kopania futbolówki. Można oczywiście przyjąć założenie, że to wina Czesława Michniewicza, który tak a nie inaczej nastawił zespół, ale zawsze też trzeba się zastanowić, co by się działo, gdyby podjął się otwartej gry. Czy nie byłby to przepis na katastrofę?

Problem w tym, że nasza narodowa drużyna niebawem zmieni się pod względem personalnym – takie są w końcu „odwieczne prawa natury” – ale nie zmieni się pod względem potencjału. Z całym szacunkiem dla pokolenia Szymańskich, Kamińskiego, Zalewskiego, Kiwiora, Bielika, by nie wspomnieć o Frankowskim, Świderskim, Zielińskim, Miliku, Piątku itd., nie widać w nich chociażby zalążków przyszłej polskiej wyższej jakości, już nie mówiąc o potędze. Być może wciąż będą tworzyć drużynę „na awanse”, ale już na spektakularne sukcesy raczej nie.

I znów pojawi się pytanie: dlaczego? Dlaczego w 1974 było tak pięknie, a w 2022 było tak koszmarnie? Odpowiedź można byłoby zmieścić w słabości polskiego szkolnictwa, w systemie szkolenia, w niedouczonych i źle opłacanych trenerach młodzieży, w niedostatecznej powszechności, w braku realnej konkurencji, mentalności, czy w… toczącej polską piłkę demoralizacji – przez długie lata. No ale może się mylę; proszę mnie więc sprostować.

W niedzielę w Katarze mecz 1/8 finału z broniącą tytułu mistrza świata Francją. Dla przypomnienia: pokonaliśmy ją w meczu o 3. miejsce na mundialu w Hiszpanii w 1982 roku; i w tym samym roku aż 4:0 w spotkaniu towarzyskim. Ale to znowu tak – ku pokrzepieniu serc.


Fot. Grzegorz Gajda/PressFocus