Bez rozgrzewki. Czyim wrogiem jest prezes?

Od iluś miesięcy trwa protest kibiców GKS-u Katowice m.in. wobec starań prezesa klubu, Marka Szczerbowskiego, o odcięcie się tychże kibiców od wydarzeń podczas kwietniowego meczu drużyny Rafała Góraka z Widzewem Łódź (0:2).


Skutki były takie, że frekwencja na meczach liczącej się w rozgrywkach I ligi GieKSy zbliżona była jesienią do tej, jaka mogłaby być na meczach sparingowych albo na poziomie V ligi.

Zerknijmy jednak do źródeł. Łatwo otóż dotrzeć do filmików z zapisem tego, co działo się wtedy – 6 kwietnia br. – na stadionie przy ul. Bukowej. I dojść do wniosku, że była to agresywna operacja dopieszczona w każdym szczególe, na której przygotowanie musiano poświęcić mnóstwo czasu i pomysłowości; no i zaangażowania bardzo wielu osób. Brzmiałoby to prawie jak komplement, gdyby nie dramatyczna wymowa i skutki wydarzeń: ostrzeliwanie kibiców Widzewa rakietnicami, obrzucanie racami, wyrywanie na „Blaszoku” krzesełek, palenie szalików przeciwnej drużyny – słowem erupcja bandytyzmu w najczystszej postaci.

Śledzenie niektórych filmików, nakręconych telefonami komórkowymi, dołowało jeszcze bardziej. Bo komentarze płynące zza kadru jasno dawały do zrozumienia, że działania agresywnej grupy z „Blaszoka” znajdują poparcie również na trybunie głównej, na której – wydawałoby się – siedzą kibice niekąpani w gorącej wodzie, zrównoważeni, zdolni do prawidłowej – z punktu widzenia społecznego – oceny tego, co dzieje się naprzeciwko. No… Wydawało się…

Pytanie chyba na miejscu: czyim wrogiem jest prezes Szczerbowski i w związku z czym właściwie jest tym wrogiem? Bo chce spokoju i porządku na trybunach? Bo chce, żeby ci, którzy przyznają się do wieczystej wierności wobec klubu i dbałości o jego dobro, spróbowali wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co działo się i będzie dziać na trybunach? Bo nie przyjmuje argumentacji w rodzaju: to nie my, to ktoś inny; ale nie wiemy kto, więc za ich zachowania ręczyć nie możemy?

Przed jakimś czasem policja zatrzymała kilka osób związanych z wydarzeniami na meczu GKS-u z Widzewem. Z oficjalnego komunikatu policji wynika, że „podejrzanym przedstawiono zarzuty posiadania i odpalenia materiałów pirotechnicznych, rzucania przedmiotami, które stanowiły zagrożenie dla bezpieczeństwa osób przebywających na obiekcie podczas trwania imprezie masowej, a także naruszenie nietykalności fizycznej pracownika służby porządkowej organizatora imprezy. Mężczyznom grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności i zakazy stadionowe (…) Policjanci nadal prowadzą analizę zabezpieczonych nagrań. Kwestią czasu są kolejne zatrzymania w tej sprawie”.

Innymi słowy, tajemniczy „nie wiadomo kto” zmaterializowali się, spersonalizowali. I można przyjąć, że to dla takich ludzi prezes Szczerbowski może być wrogiem numer jeden, bo ich – i im podobnych – nie chce na trybunach GKS-u, bo w świetle prawa to przestępcy. I nie chce też zrozumieć tych, którzy w imię nie wiadomo (?) jakich racji, solidaryzują się z nimi.

Historycznie rzecz biorąc, nie pierwszy to przypadek, w którym dochodzi do nieporozumień i waśni na linii kibice – prezes klubu. Normą to było (jest i będzie?) w Warszawie, w Krakowie, Poznaniu, Zabrzu, Chorzowie, Gdańsku, Gdyni, Bytomiu… Długo by wymieniać. Nie było natomiast normą, żeby konflikt – czy raczej jego nasilenie – trwał tak długo. W ten czy inny sposób dochodziło do kompromisów, choć z perspektywy czasu można rzec, że wiele z tych kompromisów było i krótkotrwałych, i zgniłych. Po co więc takie zawierać?

To dlatego sprawa bojkotu i sposobu reagowania nań w Katowicach ma szerszy wymiar, ponadlokalny. Bo chodzi o to, czy zjawisko nieprzymykania w klubach oczu na przestępcze rozróby rozszerzy się, czy raczej w dalszym ciągu dominować będą hasła w stylu: „to nie my rozrabialiśmy i nie wiemy kto” lub „panowie, dogadajcie się”. Aż do następnego koszmarnego razu, jak 6 kwietnia na Bukowej.

Oczywiście na to nakłada się problem związany z frekwencją, a więc ze skutecznością bojkotu. W dłuższej perspektywie jego następstwem mogą być pytania o sensowność utrzymywania drużyny na takim poziomie, za takie pieniądze. Na nie będą musiały odpowiedzieć sobie w pierwszym rzędzie władze Katowic. Ale zaraz po nich druga strona, która będzie musiała się określić, czy chodzi właśnie o kibicowanie, o miłość do klubu i drużyny, czy też o coś innego, bardzo luźno z piłką nożną związanego. A właściwie w ogóle niezwiązanego.


Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus