Bez rozgrzewki. „Wina” Tuska jest ewidentna

Dyskusja o stadionie Ruchu Chorzów – a właściwie jego braku – niespodziewanie stała się częścią debat politycznych odbywających się z udziałem krążącego po kraju Donalda Tuska.


Przypadku w tym zapewne nie ma, bo co jak co, ale ekspremierowi nikt nie może zarzucić, że interesuje się sportem wyłącznie przy okazji kampanii wyborczych. Nie dość, że bywał (bywa?) na rozmaitych meczach częstym gościem, to jeszcze sam „haratał w gałę” w towarzystwie różnych notabli, w tym oczywiście dużej części Rady Ministrów za czasów gdy nią kierował. Aż wręcz formułowano wobec niego zarzuty, że biega za piłką zamiast codziennie, w pocie czoła, rozwiązywać kluczowe problemy pięknego kraju nad Wisłą. Oczywiście, można się przyczepić i do tego, że jeździł po Brukseli na hulajnodze, kiedy był jeszcze przewodniczącym Rady Europejskiej. Ale co do zasady – któż zaprzeczy, że świetnie się nadaje jako adresat pretensji o status i stan stadionu Ruchu?

Ten już sam w sobie stał się memem, podobnie jak cały proces jego projektowania i (niedoszłej) budowy. Podczas objazdu Śląska indagowano Tuska o ten obiekt, bo uznano, że jako najważniejsza postać Platformy Obywatelskiej w jakimś sensie musi wziąć na siebie choć cząstkę odpowiedzialności za to, że wszystko „poszło do prdeli” – jak mówią bracia Czesi. W dziele nicnierobienia na okoliczność stadionu partycypował prezydent Chorzowa, Andrzej Kotala, a ponieważ jest osobą powiązaną z PO, więc… wina Tuska jest ewidentna. Jakżeby inaczej.

Zatem Tusk, jeżdżąc po Śląsku, musiał się tłumaczyć ze stadionu, no i z tego, że jeszcze długo go nie będzie. Bo chyba nie będzie… Za Tuskiem jeździli i kibice Ruchu, którzy go dociskali pytaniami. A jeden dotarł nawet do Strzelec Opolskich, gdzie zadał ekspremierowi kolejne pytanie dotyczące nieszczęsnego obiektu przy ul. Cichej 6, aż się naród w Strzelcach zdziwił i zdenerwował, że o Chorzów tam padają pytania. Ciekawsza w tym kontekście była riposta Tuska, że ten pan (kibic Ruchu znaczy) na kolejnym spotkaniu zadaje mu to samo pytanie, choć odpowiedzi się już wcześniej doczekał. Mało tego, Tusk – jak się okazało – odwiedził tego pana w jego (!) mieszkaniu i wydawało się, że sobie pewne rzeczy wyjaśnili.

W ten oto sposób stadion Ruchu trafił na takie salony, że jeszcze tylko zostały siedziba Rady Ministrów, Pałac Prezydencki i Prymasowski. Najwyraźniej za sprawą kibiców – i oczywiście piłkarzy, którzy chcieliby grać w ekstraklasie, ale na swoim obiekcie – zapomnieć o sobie nie da.

Tak już poważniej: gdzie, kiedy i dlaczego popełniono w Chorzowie błędy zaniechania w sprawie nowego obiektu? Albo inaczej: czemu tak usilnie obiecywano, że nowy stadion powstanie, choć niemal z góry było wiadomo, że budżet miasta samodzielnie takiej inwestycji nie uniesie, a budżet centralny się wypnie, choć ministrem sportu był przez pewien czas człowiek ze Śląska (Witold Bańka), a do Sejmu z okręgu katowickiego został wybrany Mateusz Morawiecki? To drugie pytanie jest oczywiście prowokacyjnie naiwne, bo od razu musi się nasunąć taka odpowiedź, że w kampanii wyborczej wszystkie cuda można (i należy) obiecać.

Uznając problem stadionu przy Cichej 6 za nierozwiązywalny, przejdźmy do obietnicy złożonej Chorzowowi i kibicom „Niebieskich” przez marszałka województwa śląskiego, Jakuba Chełstowskiego, że swoje podwoje dla drużyny otworzy Stadion Śląski, zarządzany właśnie przez Urząd Marszałkowski. I że warunki, na jakich Ruch będzie mógł ten obiekt wynajmować, będą pod względem finansowym do uniesienia przez klub. Ten i ów, usłyszawszy to, może i podskoczył z radości, choć przecież całkiem niedawno nie dogadano się w sprawie organizacji jednego (!) meczu, konkretnie z zaprzyjaźnioną Wisłą Kraków, a jednocześnie okazało się, że wszystkie koszty organizacji meczów da się pokryć wtedy, kiedy na Śląskim frekwencja będzie wynosić minimum 30 tys. widzów.

Po pierwszym zaskoczeniu tą propozycją pojawiła się refleksja, że przecież za kilka miesięcy odbędą się wybory parlamentarne, a za kolejnych kilka wybory samorządowe, i że czas najwyższy wejść w tryby kampanii, czyli obiecywać, obiecywać, obiecywać… No a poza tym, jakby coś, zawsze będzie można zwalić winę na Tuska. Za stadion Ruchu i za wszystko. To dla niego nie pierwszyzna.


Na zdjęciu: Jedna z wizualizacji nowego i obiecanego stadionu Ruchu Chorzów.

Fot. materiały prasowe