Bo źle namalowali linię…

Ta sytuacja była bardzo ważna dla losów walki o 4. miejsce, oznaczające prawo startu w eliminacjach Ligi Konferencji.


W doliczonym czasie niedzielnego spotkania Lechii Gdańsk ze Stalą Mielec, przy stanie 2:2, Łukasz Zwoliński wykorzystał prostopadłe podanie Kacpra Sezonienki, kompletując hat trick i dając trójmiejskiej ekipie prowadzenie. Prawdziwe emocje dopiero się zaczęły…

Druga połowa łącznie trwała blisko godzinę, bo tyle trwały VAR-owe procedury – które przybrały taki kształt, jakiego od momentu wprowadzenia tej technologii na nasze boiska jeszcze nie widzieliśmy. Sędzia Paweł Malec z Łodzi pierwotnie nie uznał gola, po sygnale z wozu uznając, że Zwoliński był przed Krystianem Getingerem i wskazując spalonego, ale… nakazał bramkarzowi mielczan Rafałowi Strączkowi grać na gwizdek, poczekać.

Sytuacja została sprawdzona raz jeszcze i po kilku minutach gola uznano. Punkty zostały w Gdańsku, co w połączeniu z porażką Piasta z Lechem powoduje, że drużyna Tomasza Kaczmarka może być już niemal pewna 4. pozycji.

„To, co zrobili sędziowie, było obrzydliwym złodziejstwem. Zresztą kolejnym w tym sezonie, ale te dzisiejsze kanty przebiły wszystko. Można wypruwać żyły, budować klub, a i tak przegrasz przy stoliku. Nie mam ochoty dalej uwiarygadniać tego syfu. Bawcie się sami” – grzmiał na Twitterze europoseł Tomasz Poręba, wspierający klub z Podkarpacia. Działacz Stali dodawał: „Sędzia podjął decyzję i odgwizdał spalonego po konsultacji z VAR. Decyzja zapadła. Potem ją zmienił. Na jakiej podstawie w przepisach? Czy mógł to zrobić? Zwłaszcza, że stało się tak pierwszy raz w historii varowanej piłki” – zwracał uwagę Poręba.

Nietypowość tego zdarzenia spotęgował jeszcze fakt, że sędzia Malec zdecydował się po meczu stanąć przed kamerami Canal+, by wyjaśnić zamieszanie. – Sytuacja ze spalonym była bardzo „Ciasna”. Koledzy z VAR-u stwierdzili, że skorzystają z technologii, która rysuje linie. Ona jest nowa, nie do końca byli w stanie narysować to precyzyjnie, dlatego powtarzali ten proces kilkukrotnie. Doszła do tego presja czasu, na boisku każdy oczekuje decyzji.

Finalnie za pierwszym razem linia została namalowana nieprecyzyjnie i zbyt szybko uzyskałem komunikat, że był ofsajd. Jeden z kolegów w wozie mówił jednak, że coś mu się nie podoba, w związku z tym cały proces zaczął się jeszcze raz. Linie zostały narysowane drugi raz. Wypada przeprosić za to, jak ten proces przebiegał, ale najważniejsza jest finalna decyzja. A ta o uznaniu bramki jest po prostu prawidłowa – podkreślał łódzki arbiter.

Adam Lyczmański, były sędzia, a dziś ekspert Canal+, też zwracał uwagę na telewizyjnej antenie, że została podjęta słuszna decyzja. – Zamieszanie powstało wskutek sędziów VAR, którzy źle namalowali linię. Wydaje mi się, że to oni poniosą teraz konsekwencje – mówił Lyczmański. Mimo wszystko, mielczanom trudno pogodzić się z tym zdarzeniem. – Wiem, że złamałem linię w tej sytuacji, ale ewidentnie ktoś nie chce, byśmy dalej grali w tej lidze. W następnym meczu zrobimy wszystko, by udowodnić, że ekstraklasa po prostu nam się należy! – zaakcentował Krystian Getinger.

Sytuacja ta wzbudziła sporo emocji w całej ligowej stawce. „Nauczyliśmy się, że trzeba wywierać presję na sędziach po każdej kontrowersji, bo w sumie to VAR nie zawsze reaguje. Dziś dodatkowo wiemy, że nawet jeśli VAR podejmie decyzję, to trzeba dalej protestować, bo ją tez można zmienić” – napisał na Twitterze obrońca Lecha Poznań, Bartosz Salamon.
Lyczmański: – Nie sądzę, żeby na sędziach z wozu VAR została wywarta presja. Oni przecież percepcji boiskowej nie mają.


Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus