Bohater z klubowej ławki

Stwarzanie z sytuacji i strzelanie bramek w meczu z Finami przychodziło nam najłatwiej za kadencji Jerzego Brzęczka. W niedzielę będzie dużo trudniej…



Wygraliśmy z finalistą Euro 2020 5:1. Będąc, szczególnie w pierwszej połowie, drużyną zdecydowanie lepszą. Grającą ofensywnie i z polotem, czego u Jerzego Brzęczka, do tej pory, nawet w meczach ze słabszymi od Finów przeciwnikami, nie oglądano. A przecież w wyjściowym składzie naszego zespołu pojawiło się aż trzech debiutantów. Bartosz Bereszyński wystąpił tam, gdzie powinien, a nie tam, gdzie musi.

Karol Linetty wreszcie dostał od selekcjonera szansę w większym wymiarze czasowym, a obok niego – pierwszy raz od pierwszej minuty w reprezentacji – zagrał Jakub Moder. A Arkadiusz Milik i Krzysztof Piątek zagrali ze sobą od pierwszego gwizdka dopiero po raz drugi, po przeszło dwóch latach przerwy. I okazało się, że każdy z nich bramki strzelać potrafi.

Zazwyczaj nie zawodzi

Oczywiście na ustach wszystkich po meczu był Kamil Grosicki. Nie grający w klubie, ale reprezentacji niezbędny. – Dla mnie każdy mecz w reprezentacji, to zaszczyt i daję z siebie wszystko. Strzelić hat tricka, to coś szczególnego. Dobrze zaczęliśmy ten mecz, graliśmy wysokim pressingiem i stwarzaliśmy sytuacje. Czułem się dobrze z piłką przy nodze.

Strzelałem i wszystko wchodziło – powiedział bohater „biało-czerwonych”, który wyraził nadzieję, że klubowy trener, Slaven Bilić, obejrzy jego bramki. – Reprezentacja i klub, to jednak dwa różne bieguny. Ale mam nadzieję, że te gole mi pomogą. Czekam cierpliwie na szanse – dodał „Grosik”, który w tym sezonie wystąpił tylko w jednym meczu Pucharu Ligi Angielskiej, a w Premier League tylko raz siedział na ławce.

Oczywiście nie znosimy tego, kiedy nasi reprezentanci nie grają w klubach. Zawsze, przed przyjazdem na zgrupowanie, jest niepewność o to, w jakiej znajdują się dyspozycji. Ale Grosik w reprezentacji jest, praktycznie nieprzerwanie, od ponad 12 lat. A od czasów Adama Nawałki stanowi jedno z jej najważniejszych ogniw i zazwyczaj nie zawodzi. 17 goli w 76 występach w narodowych barwach to tyle, ile strzelił Maciej Żurawski. A więcej od Arkadiusza Milika, Jacka Krzynówka czy Roberta Gadochy. Grono zacne, ale śmiało można ścigać kolejnych, czyli Lucjana Brychczego (18), Euzebiusza Smolarka i Romana Koseckiego (po 19).

Trener rywali zawiedziony

Finowie w Gdańsku również wystąpili bez kilku swoich czołowych graczy. Część z nich pojawiła się na boisku po przerwie i wtedy było nam nieco trudniej, choć przecież drugą połowę też wygraliśmy, 2:1. Markku Kanerva, selekcjoner Suomi, oczekiwał wyrównanego spotkania. I choć po przerwie jego drużyna nieco wyżej zawiesiła nam poprzeczkę, to w żadnym wypadku nie można tego meczu nazwać wyrównanym.

A najlepiej świadczy o tym wynik. Fiński szkoleniowiec po meczu powiedział, że czuje się zawiedziony i trudno jest się mu dziwić. W żadnym z dotychczasowych meczów za kadencji Jerzego Brzęczka nasz zespół nie miał takiej łatwości w stwarzaniu sytuacji i strzelaniu bramek. Nie dość, że nasi grali naprawdę nieźle, to jeszcze rywale specjalnie się im nie nastręczali. Trudniej było nawet w zeszłorocznych eliminacjach, ze słabiuteńką Łotwą.


Czytaj jeszcze: Okazja do eksperymentów

W niedzielę mecz z Włochami, którzy grali z Finlandią w eliminacjach. Oba mecze wygrali, choć w wyjazdowym starciu nie było łatwo, bo skończyło się 2:1. Zespół Roberto Manciniego, to jednak rywal z zupełnie innej półki. A i stawka spotkania jest zupełnie inna, bo to mecz Ligi Narodów.

Wiadomo, że nasz zespół zaprezentuje się w mocno zmienionym zestawieniu. Ile będzie roszad w stosunku do starcia z Suomi? Trudno jednoznacznie wskazać, ale na pewno większość zawodników, która zaczęła środowy mecz, tym razem usiądzie na ławce rezerwowych.



Na zdjęciu: Karol Linetty był jednym z tych, który swą szansę w meczu z Finlandią wykorzystał.

Fot. Piotr Matusewicz/Pressfocus