Przeklęte eksperymenty

Tylko trzy wygrane i aż sześć porażek to nie był, niestety, przypadek. Zjazd po równi pochyłej z pierwszej dziesiątki rankingu FIFA na koniec drugiej jest realnym odzwierciedleniem spadku jakości naszego zespołu. I nie ma sensu wmawiać, że pechowa okazała się liczba meczów w mijającym roku, których biało-czerwoni rozegrali 13. Owszem, piastujący oficjalnie posadę selekcjonera do 31 lipca Adam Nawałka limit fartu wyczerpał w poprzednich latach, ale kłopoty kadry anno domini 2018 trzeba nazwać po imieniu. Mianowicie – kryzysem.

Brak właściwej diagnozy

Z załamaniem zmagało się dwóch selekcjonerów, lecz żaden nie znalazł skutecznej recepty na zwalczenie niemocy. Może dlatego, że obaj chcieli zastosować podobny rodzaj terapii, polegający na eksperymentowaniu z ustawieniem na boisku? O ile jednak receptą Nawałki miało być dodanie trzeciego stopera i gra z wahadłowymi, a dzięki temu podwojenie stanu posiadania na skrzydłach, o tyle Jerzy Brzęczek chciał w ogóle wyeliminować zawodników specjalizujących się w ofensywnej grze na flankach. Poszedł zatem w zupełnie przeciwnym kierunku od poprzednika. Niestety – efekty były równie mizerne. A to najlepszy dowód, że obu zastosowanych kuracja nie poprzedziła właściwa diagnoza. I przede wszystkim z tego względu rok 2018 należy uznać za bezpowrotnie stracony.

Nie dość bowiem, że nie udało się wypracować alternatywnej taktyki, którą można zaskoczyć rywali, to zaniechane zostały próby naprawy i unowocześnienia podstawowej strategii 1 – 4 – 2 – 3 – 1. Biało-czerwoni funkcjonowali w niej (i pokrewnych) co najmniej poprawnie od połowy roku 2014 aż do 1 września 2017. Wówczas, przed meczem w Kopenhadze, Duńczycy przeczytali nasz plan niczym pierwszą czytankę w elementarzu i rozgromili biało-czerwonych aż 4:0. I to wtedy tak naprawdę miał miejsce początek końca projektu: kadra a’la Nawałka. Brzęczek nie ma jednak wyjścia. Na inaugurację eliminacji Euro 2020 jest wręcz skazany na powrót do ustawienia z kwalifikacji mundialu. Nawet jeśli zdaje sobie sprawę, że przed sprawieniem lania naszej drużynie Danish Dynamite plasował się w rankingu FIFA ponad 20 miejsc niżej niż obecnie Austria. A zatem przeciwnik, z którym reprezentacji Polski przyjdzie zmierzyć się na wstępie batalii o udział w mistrzostwach Europy…

Syndrom wypalenia

Cudu w rosyjskim czempionacie spodziewali się jedynie niepoprawni optymiści, rozsądnie jako minimum przyzwoitości wskazywano rozegranie czwartego meczu w turnieju. Czy fakt, że nawet tyle nie udało się osiągnąć to wina wyłącznie selekcjonera? Nawałka to inteligentny gość, ale nawet on nie zauważył, że na mundial zabiera zespół, który skończył się 9 miesięcy wcześniej. Z syndromem wypalenia, po wcześniejszym 4-letnim okresie owocnej współpracy. Bo chyba tylko w ten sposób można tłumaczyć, z jakiego powodu ponownie zaufał starym, ale mocno już wyeksploatowanym w bojach, żołnierzom. Postawił także na te same bodźce w przygotowaniu motorycznym, co jednak nie skutkowało pozytywnym efektem jak przed Euro 2016.

Start biało-czerwonych w finałach MŚ’18, podobnie jak kadencja Nawałki to już oczywiście historia. Warta zapamiętania o tyle, żeby kolejni selekcjonerzy nie powielili błędów popełnionych przed i w trakcie rosyjskiego mundialu. Zatem o dwóch kolejnych kardynalnych pomyłkach nie sposób wprost nie wspomnieć. Nieporozumieniem był bowiem przede wszystkim wybór ośrodka w Soczi, usytuowanego w zupełnie innym klimacie niż biało-czerwoni rozgrywali każdy z mundialowych meczów. Specjaliści nie mieli wątpliwości, że do Moskwy i Kazania, na spotkania z Senegalem i Kolumbią, należało wylecieć z co najmniej 72-godzinnym wyprzedzeniem. W celu zaadaptowania się do warunków meczowych, ale nasz sztab nie miał niezbędnej wiedzy na ten temat. Trudno obronić także pomysł na wyjściową jedenastkę ze sporadycznie grającymi w klubach w okresie poprzedzającym MŚ Arkadiuszem Milikiem, czy Kubą Błaszczykowskim. A także usprawiedliwić opieranie środka pola na dalekim od formy z Euro 2016 Grzegorzu Krychowiaku i słabo w Rosji dysponowanym Piotrze Zielińskim. Zwłaszcza przy zastosowaniu taktyki z jednej strony rozregulowanej (z 4-sobowym blokiem obronnym), z drugiej zaś – niedopracowanej, czy wręcz nieopanowanej (z trzema stoperami).

Hierarchia także w bramce

Kontuzja filara defensywy Kamila Glika i swojak Thiago Cionka w meczu z Senegalem to także elementy, które trzeba uwzględnić przy ocenie startu biało-czerwonych w Rosji. Choćby po to, żeby zwrócić uwagę, jak niewielkie jest pole manewru trenerów w przypadku kontuzji czołowych piłkarzy. Byłoby jednak niedorzecznym, gdyby na zagadnienia związane z brakiem fartu czas tracił sztab trenera Brzęczka. Być może powinien pochylić się jedynie nad kwestią postawienia w Rosji na niewłaściwego konia w bramce. Przy – jak się wydaje – kłopocie bogactwa na tej pozycji, podczas finałów MŚ zespół tylko w meczu z Japonią uzyskał wartość dodaną od golkipera. Czy ogłaszanie rankingu w bramce na półroczne okresy (zapowiedziane jesienią), przyczyni się do wzrostu pewności siebie Wojciecha Szczęsnego i/lub Łukasza Fabiańskiego? Dopiero się przekonamy. Historia uczy, że klarowna hierarchia także między słupkami nie tylko nie szkodziła reprezentacji Polski, ale wręcz wychodziła na zdrowie.

Brzęczek zapewne do dziś się zastanawia, jak to możliwe, że w debiucie nie ograł w Bolonii słabych – wówczas – Włochów. Początkowe 45 minut w starciu z Italią, to była z pewnością najlepsza połowa reprezentacji Polski w tym roku. Zabrakło jednak konsekwencji, skuteczności Zielińskiego (czy kiedykolwiek odpali w kadrze?) i odrobiny szczęścia, aby dobić gospodarzy. Tak bardzo jednak powiało wówczas z Italii optymizmem, że kibice – a także komentatorzy – bardzo długo wierzyli nowemu selekcjonerowi, iż chce powalczyć o pierwsze miejsce w naszej grupie dywizji A Ligi Narodów. Tym bardziej, że nowy selekcjoner pokazał wówczas Arkadiusza Recę, odkurzył Mateusza Klicha i dał szansę pomundialowej nadziei, za jaką po meczu z Japonią uchodził Rafał Kurzawa. Słowem – szukał sposobu na syndrom wypalenia, przy jednoczesnym powrocie do gry z kontrataku i kontroli nad meczem niekoniecznie poprzez posiadanie piłki. Być może, gdyby Brzęczek wygrał na inaugurację selekcjonerskiej kadencji, skupiłby się na gruntownym powrocie do korzeni i nie eksperymentował? I dziś drużyna narodowa byłaby w zupełnie innym miejscu? Być może…

Wróciły stare grzechy

Niestety, czar prysł po dwóch kwadransach starcia z Portugalią na Stadionie Śląskim. Okazało się, że bez skrzydłowych nasz zespół nie jest w stanie rywalizować z mistrzami Europy. A jeszcze bardziej system wymyślony przez Brzęczka – z czwórką środkowych pomocników w drugiej linii – obnażyli w Chorzowie kilka dni później Włosi. Kibice byli, niestety, świadkami popisu nieudolności biało-czerwonych, ale też i festiwalu nieskuteczności gości.
Zespół Brzęczka przegrał minimalnie, podczas gdy gracze z Italii powinni wbić co najmniej pięć goli, bo na boisku długo wręcz demolowani naszą drużynę. Selekcja okazała się negatywna, zaś weryfikacja alternatywnego pomysłu selekcjonera na grę – brutalna. A o tym, jak trudno przywrócić do normalnej pracy rozregulowany mechanizm obecny trener reprezentacji przekonał się w przegranej towarzyskiej potyczce z Czechami. W Gdańsku nawet Robertowi Lewandowskiemu udało się nie trafić z dwóch do pustej bramki…

Prawda jest taka, że – nie licząc meczu w Bolonii – jesienią Brzęczek długo popełniał te same grzechy, co poprzednik. Zamiast szlifować grę w ustawieniu 1-4-5-1, zaczął eksperymentować z taktyką, w której reprezentanci zupełnie się nie odnajdywali. Na dodatek zawodnicy, dla których początkowo przewidział istotne role – Błaszczykowski, Kurzawa, czy Reca – więcej grali w kadrze niż w klubach.

Słońce nad ślepą uliczką

Kiedy jednak wydawało się, że trudno będzie rozgonić czarne chmury znad głowy selekcjonera, w Guimaraes dla Brzęczka zaświeciło słońce. Mimo braku kontuzjowanego Lewandowskiego, Kamil Grosicki i Przemysław Frankowski zdołali co najmniej przyzwoicie napędzić zespół na skrzydłach. Tyle że bez rzutu karnego, podarowanego biało-czerwonym przez rosyjskiego arbitra Siergieja Karasiowa nie udałoby się osiągnąć remisu. Był to punkt na wagę utrzymania miejsca w pierwszym koszyku przed losowaniem eliminacji Euro 2020. I chyba mimo wszystko także na wagę zachowania posady przez Brzęczka oraz przywrócenia (w miarę) dobrego klimatu wokół kadry przed zimą. Szkoda więc tylko, że na koniec roku Brzęczek zapragnął powielić jeszcze jedno rozwiązanie zaczerpnięte od Nawałki. Mianowicie – (czyżby w rewanżu za krytykę?) zaczął stronić od dziennikarzy. W sytuacji, gdy logika podpowiada, że powinien raczej zabiegać o kontakt i możliwość wytłumaczenia wizji gry reprezentacji. Nawet jeśli wypracował ją poprzez eksperymenty, które długo wiodły w ślepą uliczkę…