Bundesliga. Strach o istnienie

 

Tak jak ryzyka bankructwa nie ukrywał w wywiadach prezes ekstraklasy Marcin Animucki, tak w podobnym tonie wypowiada się wiele osób w Niemczech. Kluby Bundesligi słyną ze swojego stabilnego i rozsądnego zarządzania, ale nawet one, zlokalizowane w kraju zdecydowanie mocniejszym gospodarczo niż Polska, muszą martwić się o swój byt.

Telewizja jest kluczem

Niemcy na zawieszenie swoich dwóch najwyższych lig czekali prawie najdłużej w Europie i zdecydowali o tym – mimo szalejącego koronawirusa – dopiero w piątkowe popołudnie. W swoim uzasadnieniu Deutsche Fussball Liga (zarządzająca 1. i 2. Bundesligą) wyraźnie jednak zaznaczyła, że nadal celem nadrzędnym pozostaje zakończenie sezonu przed latem.

Jeszcze zanim zawieszono rozgrywki, wiele osób negatywnie komentowało słowa wypowiedziane przez prezesa Bayernu Monachium Karla-Heinza Rummeniggego, który wyraźnie podkreślił, że sezon trzeba będzie dograć. Ludzie zastanawiali się, jak w środku pandemii może on przejmować się pieniędzmi, lecz kolejne dni zmieniły postrzeganie jego słów.

– Każdy powinien zrozumieć, co by oznaczało zakończenie rozgrywek w obecnej chwili – mówił wówczas Rummenigge. – Większość przychodów pochodzi z telewizji i jeśli one znikną, mnóstwo małych i średnich klubów popadnie w problemy – dodał.

Czas na dogranie

Brak rozegrania meczów oznaczałby brak wpływów z telewizji, co przełożyłoby się na brak pieniędzy od sponsorów i reklamodawców, co spowodowałoby 700-800 mln euro straty dla 36 klubów 1. i 2. Bundesligi. Dlatego wszyscy zgodnie apelują o konieczność dokończenia sezonu i dlatego przełożenie Euro może pośrednio uratować wiele klubów – z tym że Niemcy do grania musieliby wrócić z początkiem maja, co wcale nie jest takie oczywiste. A już na pewno nie z kibicami na stadionach.

– Wznowienie ligi przy pustych trybunach to jedyna szansa na przetrwanie. Bez tego możemy przestać zastanawiać się, czy będziemy mieli w Bundeslidze 18 czy 20 zespołów: wtedy nie będzie już tylu profesjonalnych klubów – wieszczył czarny scenariusz Christian Seifert, dyrektor zarządzający DFL. – Odroczenie Euro o jeden rok to właściwa i rozsądna decyzja. Rozgrywki krajowe będą mogły dokończyć swoje zawody w możliwe uczciwy sposób, na sportowych, równych warunkach – chwalił natomiast Rudi Voeller, dyrektor sportowy Bayeru Leverkusen.

Skutki kryzysu

– To czas solidarności, w którym silni pomagają słabym – twierdził z kolei Dietmar Hopp, inwestor Hoffenheim, jakby w kontrze do słów prezesa Borussii Dortmund, Hansa-Joachima Watzkego, który wstrząsnął opinią publiczną. – Jesteśmy konkurentami i przedsiębiorstwami. Nie może być tak, że kluby, które w ostatnich latach sumiennie pracowały na swoją pozycję, dotują tych, którzy pracowali źle.

– Ironia tych słów polega na tym, że w 2005 roku BVB była na skraju upadku i tylko pożyczka wielkiego Bayernu uratowała ją od bankructwa. Brak wpływów z telewizji może doprowadzić do załamania (nie tylko) niemieckiego futbolu, a wtedy ci, którzy poradzą sobie lepiej z kryzysem, mogą nie mieć z kim grać…