Cracovia. Dyskusja wciąż trwa

– Już nie wiem, kiedy jest ręka, a kiedy jej nie ma, bo w sumie chyba nikt tego nie wie – mówi trener Cracovii, Michał Probierz.


W Premier League też tak było, dokładnie 26 września tego roku. Najpierw sędzia Chris Kavanagh odgwizdał koniec spotkania Brighton – Manchester United, a po kilku minutach i konsultacji z VAR-em… wskazał na „wapno”. Podyktował „jedenastkę” dlatego, że na ekranie było widać jak Neal Maupay przy główce Harry’ego Maguire’a, dotyka piłki dłonią wyciągniętą w kierunku piłki i Bruno Fernades z rzutu karnego zapewnił gościom zwycięstwo 3:2. I nie chodzi w tym miejscu o porównywanie PKO Ekstraklasy do rozgrywek angielskiej elity, ani o szukanie podobieństwa do tego co wydarzyło się na Falmer Stadium i w polu karnym Legii po główce Filipa Piszczka. Istotne jest to, że sędzia Piotr Lasyk na boisku Cracovii po ostatnim gwizdku mógł spokojnie oglądać sytuację z Tomaszem Pekhartem w roli głównej i podjąć decyzję.

Bytomski arbiter nie dopatrzył się powodu, dla którego miałby odgwizdać przewinienie zawodnika warszawskiej drużyny i ostatecznie wojskowi wygrali 1:0. Analizujący tę sytuację fachowcy od przepisów natychmiast podzieli się na dwie grupy. Jedni twierdzą, że sędzia miał rację, bo: ręka reprezentanta Czech ułożona była w naturalny sposób wzdłuż ciała, że była poniżej linii barków, że nie było ruchu ręką do piłki, a nawet była próba cofnięcia ręki i dodają do tego niewielką odległość, czyli brak czasu na reakcję po nieoczekiwanym zagraniu. Drudzy natomiast uważają, że ręka powiększyła tak zwany obrys ciała i nieprawidłowo zablokowała strzał, a decyzję o nieprzyznaniu Cracovii rzutu karnego określają mianem „poważny błąd sędziego”.

– Już nie wiem, kiedy jest ręka, a kiedy jej nie ma, bo w sumie chyba nikt tego nie wie – stwierdził zapytany o tę sytuację Michał Probierz.

– Decyduje sędzia, ale każdy w danym momencie mówi… jak chce. Dlatego ja się na tym nie znam, bo nie jestem sędzią.

Szanować, nie krytykować

Michał Probierz jest trenerem, który potrafi prowadzić drużynę nawet wtedy, kiedy kadra rozsypuje się jak domek z kart.

– Czasem rano budzimy się i nie wiemy, kto będzie do dyspozycji – powiedział szkoleniowiec „Pasów”.

– W przeddzień meczu z Legią wypadł nam na przykład Damir Sadiković i dołączył do długiej listy niezdolnych do gry, bez których trudno się układa zespół na mecz z każdym rywalem, a co dopiero z takim jak Legia, która jest na fali po ostatnich zwycięstwach. Marcosa Alvareza straciliśmy już do końca rundy jesiennej, a Sergiu Hanca dopiero wraca do treningów i nie chcieliśmy ryzykować wpuszczając go do gry. Różne jest też przygotowanie poszczególnych piłkarzy, bo z powodu koronawirusa jedni zawodnicy leżeli w łóżku, a inni przeszli zakażenie bezobjawowo. Mamy więc swoje problemy, ale na zewnątrz nie chcemy o nich mówić. Nie płaczemy z tego powodu. Przyznam jednak, że problemy kadrowe mamy dość duże i dlatego będę bronił tych, którzy grają. Na przykład Rivaldinho po dwóch tygodniach leżenia w łóżku wrócił i stara się pomóc drużynie, więc trzeba go szanować, a nie krytykować.


Czytaj jeszcze: Emocje do końca

Zbyt bojaźliwie

Na grę swojej drużyny z Legią Michał Probierz spojrzał analitycznie i znalazł przyczyny porażki.

– Zaczęliśmy to spotkanie zbyt bojaźliwie – podsumował trener Cracovii.

– Nie potrafiliśmy się utrzymać dłużej przy piłce i to był nasz największy problem. A gdy odzyskiwaliśmy piłkę, to chcieliśmy ją jak najszybciej wybić zamiast rozegrać. Przez to Legia nabrała pewności, a ponieważ ma w swoim składzie takie indywidualności jak Luquinhas, który szczególnie w I połowie był wyróżniającą się postacią, to osiągnęła przewagę. Po przerwie wydawało się, że dobrze wchodzimy w grę, ale straciliśmy gola z kontrataku. Później graliśmy za nerwowo i choć atakowaliśmy, to nie potrafiliśmy lepiej dograć piłki pod bramką przeciwnika.


Na zdjęciu: Trener Cracovii Michał Probierz znalazł przyczyny porażki swojej drużyny z Legią.

Fot. Damian Kościesza/PressFocus