Czy Wigry sprawią psikusa?

Nie myślę kompletnie o tym, co może zdarzyć się w Katowicach. Mamy swoje motto. Chcemy zagrać o honor własny, tej drużyny i klubu. To nie wybieg dyplomatyczny, a szczerość. W ostatnim spotkaniu z Puszczą, który wygraliśmy, chłopaki powalczyli, zostawili na boisku serce i na to samo liczę teraz – mówi Mirosław Smyła, trener Wigier, przed dzisiejszym meczem w Częstochowie.

W myśl zasady, że dwóch się bije, tam trzeci korzysta, walczące o utrzymanie drużyny GKS-u Katowice i Bytovii pogodzić mogą zostać pogodzone przez suwalczan, którzy zachowali jeszcze szansę na uniknięcie spadku. Do happy endu potrzebują jednak niemalże cudu: wygranej bytowian przy Bukowej i wyjazdowego zwycięstwa ze świętującym awans Rakowem. – Wiara albo jest, albo jej nie ma. Nie można mieć słabej wiary. Skoro tak mówisz – to tak naprawdę jej nie masz. Zdajemy sobie sprawę, z kim gramy i jaka jest sytuacja. Nie powiem niczego odkrywczego: dopóki piłka w grze, będziemy walczyć. Raków będzie chciał obronić pozycję lidera, nim ucieknie do ekstraklasy. Życzę, by zabawił tam jak najdłużej, bo to klub budowany z sercem, pasją i głową. Trener Papszun zapewne wystawi najsilniejszy skład, dlatego będziemy musieli wspiąć się na wyżyny, by się temu przeciwstawić – przyznaje Smyła, który do Suwałk trafił w kwietniu i poprowadził zespół w sześciu meczach, notując po 2 zwycięstwa, remisy i porażki.

Smyła: Zakurzona buława w plecaku

– Terminarz ułożył się tak, że w siedmiu ostatnich kolejkach sezonu trafiliśmy na wszystkie drużyny z pierwszej szóstki tabeli. Na papierze byliśmy przegrani, ale podjęliśmy to wyzwanie. Do dziś boli mnie mecz z Podbeskidziem. Wyszliśmy na prowadzenie 2:1, graliśmy w liczebnej przewadze, a tylko zremisowaliśmy. Z ŁKS-em straciliśmy bramkę na 1:1 w doliczonym czasie gry i z rzutu karnego, których w ostatnich sześciu spotkaniach podyktowano przeciwko nam… sześć. To jakieś kuriozum.

Rozczarowania nie ma. Punktujemy na tyle, na ile nas stać, ale mogliśmy pokusić się o coś więcej. Teraz musimy już jednak patrzeć do przodu – mówi szkoleniowiec Wigier.

Czy po ewentualnym spadku, z którym mocno trzeba się liczyć, radzionkowianin byłby w stanie zostać w Suwałkach? – Nie zastanawiam się nad sobą, a nad klubem. Toczą się wokół niego różne rozmowy, w czwartek odwiedziła nas pani wiceprezydent Sidorek i tchnęła w nas optymizm. To świadczy o tym, że wielu osobom w mieście zależy na klubie. Nie wyobrażam sobie, aby taka wizytówka Suwałk, jaką są Wigry, nie była pod opieką miasta. Wierzę, że ono nie zostawi klubu samego sobie – zaznacza Smyła, którego kontrakt wygaśnie po sezonie.

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ