Ligowiec. Kredyt (nie)zaufania

Bynajmniej nie jest to podyktowane tym, że przyjaźnię się z szefem klubu z Łazienkowskiej, ba, nawet nie znam go osobiście. Skąd zatem ten przypływ „czułości”?

Powody są dwa. Po pierwsze – pod wodzą byłego piłkarza stołecznej jedenastki aktualni wicemistrzowie Polski spisują się – łagodnie rzecz ujmując – grubo poniżej oczekiwań i możliwości. Stosunkowo szybkie pożegnanie z Ligą Europy, na domiar złego w rozgrywkach ekstraklasy w 11 potyczkach Legia czterokrotnie schodziła z boiska pokonana. Dla zespołu z ogromnymi aspiracjami i takim samym potencjałem to jeżeli nie klęska, to na pewno dotkliwa porażka.
Drugi powód mojego stanu ducha to zmiana (na pewno?) toku myślenia Dariusza Mioduskiego. Olimpijski spokój okazywany względem Vukovicia stoi w sprzeczności z wcześniejszymi działaniami właściciela Legii, który zmieniał trenerów niczym rękawiczki. Nie wnikam, czy było to jedyne koło ratunkowe, które miał pod ręką Mioduski, ale faktem jest, że w jego klubie długo nie popracowali Besnik Hasi, Jacek Magiera, Romeo Jozak, Dean Klafurić, Ricardo Sa Pinto. Zgoda, kilka „wynalazków” pana Darka było ewidentnie chybionych, ale czy na przykład taki Jacek Magiera nie zasługiwał na odrobinę zaufania i cierpliwości ze strony właściciela?

Jestem ciekaw, jak duży kredyt zaufania u Dariusza Mioduskiego ma w tej chwili Aleksandar Vuković. Bo piłkarzom powoli zaczynają puszczać nerwy. Po porażce z Piastem Gliwice upust swojej wściekłości dał przed kamerami publicznej telewizji reprezentant Polski, Artur Jędrzejczyk. Mogę tylko powiedzieć tyle, że będąc w Legii, nie możemy k… przegrywać takich meczów i tak grać – grzmiał wychowanek Iglopoolu Dębica. – Musimy więcej z siebie dawać. Na jedenaście kolejek nie możemy mieć czwartej porażki.
Nie miałem żadnych wątpliwości, że wcześniej czy później dobra passa wrocławskiego Sląska się zakończy. Nie spodziewałem się jednak, że ekipa Vitezslava Laviczki tak drastycznie obniży loty. Od połowy sierpnia zespół ze stolicy Dolnego Śląska w sześciu kolejkach zdobył zaledwie 5 punktów, gdy we wcześniejszych pięciu kolejkach 13 „oczek”!

Oczy otworzył mi dopiero mecz rezerw z ROW-em 1964 Rybnik w ramach rozgrywek 3. ligi. Obrona złożona wyłącznie z kadry pierwszego zespołu była dziurawa niczym szwajcarski ser, a od 70. minuty po prostu oddychała rękawami. Gdyby nie bardzo dobrze dysponowany bramkarz Dariusz Szczerbal i fatalnie nastawione celowniki piłkarzy ROW-u, wrocławianie mogliby zapomnieć o komplecie punktów, a nawet o jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. Przed kilkoma dniami było jeszcze gorzej. Rezerwy Śląska, z dziewięcioma (!) „spadochroniarzami” z ekstraklasy były tylko bladym tłem dla lokalnego rywala, Ślęzy. Dlatego przerwa w rozgrywkach ligowych może być zbawienna dla zespołu trenera Laviczki. Może, choć nie musi, bo przed poprzednią przerwą na mecze eliminacyjne mistrzostw Europy Śląsk wygodnie siedział na fotelu lidera rozgrywek PKO Ekstraklasy. Teraz zajmuje w niej dopiero 6. miejsce…