Dekada oczekiwania

Tegoroczny turniej organizowany w czterech krajach jest 31. edycją mistrzostw Europy. W historii czempionatu Starego Kontynentu Polacy tylko pięć razy nie wzięli udziału w finałowym turnieju. Ośmiokrotnie udało się stanąć na podium, choć tylko raz – przed 12 laty – na najwyższym stopniu. Dwa lata później wywalczyli jeszcze brąz. I od tamtej pory nic nie wskórali. Teraz, po 10 latach, w końcu udało im się zameldować w strefie medalowej.

Srebrna era

Reprezentacja Polski po raz pierwszy wystąpiła na ME w 1950 roku, gdy w Bułgarii uplasowała się na szóstym miejscu. Tę samą lokatę zajmowała w kolejnych turniejach aż do 1963 roku. Po czteroletniej przerwie na turnieju w Turcji wreszcie udało się zdobyć medal. Polacy sięgnęli po brąz, ulegając jedynie Związkowi Radzieckiemu i Czechosłowacji. Cztery lata później znów było 6. miejsce, ale najlepsze miało dopiero nadejść.

Od 1975 roku mistrzostwa Europy zaczęto rozgrywać co dwa lata. Przez pięć kolejnych turniejów Polacy byli jednymi z głównych bohaterów każdego turnieju. Złota drużyna Huberta Wagnera z mistrzostw świata 1974 i Igrzysk w Montrealu 1976 przez osiem kolejnych lat zdobywała medale na Starym Kontynencie, ale nigdy nie sięgnęła po ten z najcenniejszego kruszcu. Od 1975 do 1983 Polacy utrzymywali tytuł wicemistrzów Europy, za każdym razem musząc uznać wyższość Związku Radzieckiego. Blisko kolejnego medalu było także w 1985 roku, ale ostatecznie biało-czerwoni przegrali mecz o brąz z Francją.

Weteran MVP

Po paśmie medalowych sukcesów w mistrzostwach Europy nastąpiły dla Polski lata posuchy. Przez 24 lata drużyna znad Wisły nie potrafiła nawet zbliżyć się do strefy medalowej. Najgorzej było w 2007 roku w Moskwie, gdy drużyna Raula Lozano zagrała najgorszy turniej w historii, zajmując 11. miejsce.

Na kolejne mistrzostwa Europy w 2011 roku w Turcji ekipa biało-czerwonych jechała w minorowych nastrojach po nieudanej Lidze Światowej i na dodatek mocno osłabiona. Kontuzjowani byli: pierwsza „strzelba” reprezentacji Mariusz Wlazły oraz dwaj światowej klasy przyjmujący: Michał Winiarski, oraz Sebastian Świderski. Z atakujących pozostał mało stabilny Jakub Jarosz i trener Castellani zdecydował się wręcz pokerową zagrywkę, przesuwając na pozycję atakującego, Piotra Gruszkę. Ten manewr okazał się niesłychanie skuteczny. Gruszka, jak się później okazało, zaprezentował się wręcz fenomenalnie. Był nie tylko kapitanem, ale również niekwestionowanym wodzirejem na tym turnieju. Czy w tej sytuacji trudno się dziwić, że zdobył nagrodę MVP dla najlepszego zawodnika turnieju? – 32-letni MVP. To jest dopiero numer! Zostałem już kiedyś najlepszym atakującym na seniorskich ME, ale nie cieszyłem się specjalnie, bo zajęliśmy piąte miejsce. Teraz życzę tym wszystkim młodym, którzy tutaj byli, żeby im się jeszcze powtórzyły takie chwile, żeby polska siatkówka stawała się coraz większą potęgą – powiedział ze złotym medalem na szyi Piotr Gruszka.

Od Francji…

Polska czekała na medal mistrzostw Europy od 26 lat i nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczaliśmy, że Gruszka i jego kompanii zaliczą turniej bez porażki.

W eliminacjach zaczęliśmy od wygranej z Francuzami 3:1, a potem uporaliśmy się z Niemcami 3:1 oraz gospodarzami Turkami 3:0. Turniej był rozgrywany nieco innym systemem niż obecne. W drugiej fazie, w zaliczeniu wyników z Francuzami oraz Niemcami przyszło biało-czerwonym potykać z reprezentacjami teoretycznie niżej notowanymi. Jednak na zwycięstwa trzeba było solidnie zapracować, bo jednakowo z Hiszpanami oraz Słowakami wygraliśmy po tie-breaku. Dopiero na zakończenie tej części wygrana z Grecją już nie podlegała żadnej wątpliwości.

– Mimo braku kilku wydawałoby się podstawowych zawodników, nasza drużyna jest kompletna. Wzajemnie się uzupełniamy i krok po kroku idziemy do celu. Wiemy, że półfinał to jeszcze nie szczyt naszych możliwości – powiedział „Grucha”, który z każdym kolejnym meczem zdobywał coraz więcej punktów.

Biało-czerwoni weszli do półfinału z pierwszego miejsca, z kolei z drugiego Francuzi. Z drugiej grupy awans wywalczyły Rosja oraz Bułgaria. Z tym ostatnim zespołem Polacy rozprawili się 3:0 w półfinale i stało się jasne, że znów staną na podium czempionatu Starego Kontynentu.

…do Francji

Francuzi pod kierunkiem Philippe Blaina pokonali po niezwykle emocjonującym meczu Rosję 3:2 (w tie-breaku 17:15!) i po raz drugi byli rywalami biało-czerwonych, tym razem w potyczce o upragnione złoto. To było spotkanie godne finału. Decydujące punkty zarówno w półfinale, jak i finale zdobył Gruszka i po chwili pofrunął w powietrzu, z kolei i w ekipie zapanowała euforia.

Mimo wszystko była to niespodzianka dużego kalibru, bo trener Daniel Castellani w krótkim czasie, mimo przeciwności losu, stworzył mistrzowski zespół. Rok później, mniej więcej o tej samej porze, we Włoszech były rozgrywane mistrzostwa świata, które dla drużyny Castellaniego zakończyły się klapą i znów trzeba było szukać nowego selekcjonera.

Słowacki manewr

Owe poszukiwania nie trwały jednak długo. Następcą Argentyńczyka został Andrea Anastasi, który jako trener reprezentacji Włoch i Hiszpanii zdobywał medale każdej wielkiej imprezy. Sukcesy przyszły również z biało-czerwonymi. Już w pierwszym roku swojej pracy Anastasi sięgnął po historyczny, bo pierwszy medal Ligi Światowej, zdobywając z Polakami brąz podczas turnieju finałowego w Gdańsku. Kilka tygodni później nasza drużyna wypadła bardzo blado podczas Memoriału Huberta Wagnera w Katowicach, zajmując ostatnie miejsce i w minorowych nastrojach udała się na mistrzostwa Europy, które tym razem odbywały się w Czechach i Austrii.
Zmagania w Pradze rozpoczęliśmy od zwycięstwa nad Niemcami 3:1, ale porażka w czterech setach z Bułgarami pokrzyżowała nam plany. W ostatnim meczu ze Słowacją Anastasi celowo wystawił rezerwy, ponieważ porażka i zajęcie trzeciego miejsca pozwalały nam uniknąć Rosjan na etapie barażu. Zabieg ten udał się w stu procentach. W Karlowych Warach pokonaliśmy gospodarzy 3:1, a w ćwierćfinale zrewanżowaliśmy się Słowakom, triumfując 3:1.

Brąz jak złoto

Na finałowy weekend do Wiednia zjechało się kilka tysięcy polskich kibiców, którzy w półfinale przełknęli jednak gorzką pigułkę, jaką była porażka z Włochami 0:3. Anastasi, pytany o to, co było główną przyczyną tak słabego występu, odpowiedział krótko i nonszalancko w swoim stylu: „To wina Italii!”.

Mecz o trzecie miejsce wszystko jednak wynagrodził. Biało-czerwoni dobili Rosjan, którzy byli podłamani po półfinałowej porażce z Serbią 2:3. Nasza drużyna pokazała charakter i zagrała jedno z najlepszych spotkań w historii, a już na pewno jedno z najbardziej pamiętnych. Po ostatniej akcji siatkarze cieszyli się, jakby znów wywalczyła mistrzostwo Europy. Ten brąz smakował jak złoto.

Od tamtego czasu minęło już jednak dziesięć lat. W kolejnych edycjach Polacy plasowaliśmy się na dziewiątym, piątym i dziesiątym miejscu. Teraz w końcu udało się wejść do strefy medalowej. W Paryżu pora napisać kolejny, piękny rozdział w historii polskiej siatkówki.

Na zdjęciu: Piotr Gruszka w 2009 roku poprowadził biało-czerwonych do jedynego w historii mistrzostwa Europy.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ

 

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem